Gdzie zbłądził Internet?

Emil Konarzewski zauważa, że nawet tworzone "w dobrej wierze" internetowe biznesplany opierały się na planach i zapowiedziach firm telekomunikacyjnych odpowiedzialnych za stworzenie odpowiedniej infrastruktury. Jej brak wciąż na nowo wzbudzał wątpliwości ucinane krótkim stwierdzeniem "infrastruktura będzie!". Optymizm podsycały rzeczywiste inwestycje niektórych telekomów, m.in. rozbudowa sieci bezprzewodowej. Ale w chwili kryzysu i zawieszenia dalszych inwestycji okazało się, że infrastruktura nadal jest zbyt wątła i droga, by oparte na założeniu jej dynamicznego rozwoju biznesplany mogły zostać zrealizowane. I cała piramida wzajemnie zależnych biznes-planów zaczęła się rysować i pękać u fundamentów. Być może ma nieco racji Rafał Plutecki, twierdzący, że w Polsce nadal nie ma silnego, stymulującego rozwój rynku indywidualnego i korporacyjnego, dostawcy usług internetowych (ISP), konkurencyjnego dla TP SA, i tu trzeba szukać wielu źródeł internetowych niepowodzeń.

Gra w Czarnego Piotrusia

"Spośród wszystkich polskich przedsięwzięć internetowych może jedna czwarta była tworzona przez prawdziwych entuzjastów, reszta miała charakter spekulacji, której celem było zyskowne wyjście z inwestycji, czyli sprzedanie udziałów w firmie giełdzie lub kolejnemu inwestorowi. Tylko że de facto nikomu nie udało się tej spekulacyjnej inwestycji zrealizować. Może kilka firm sprzedano za kilka milionów złotych, ale koniec boomu internetowego przyszedł tak nagle i szybko, że trudno mówić o poważniejszych zyskach z tych spekulacji" - mówi Emil Konarzewski. "Na fali optymizmu niektórzy robią ciemne interesy. Ale sama fala nie jest zła" - twierdzi Marcin Żuchowicz. "Presja rynków finansowych była ogromna, zarówno na przedsiębiorców, jak i inwestorów. Każdy chciał zarobić. Po to powstały rynki kapitałowe. I jak zawsze, w każdej branży, część inwestorów i przedsiębiorców miała podejście spekulacyjne" - mówi Rafał Plutecki.

Mimo że polska hossa internetowa rozpoczęła się niemal wówczas gdy w Stanach Zjednoczonych nastroje już opadały, niektórym firmom udało się jeszcze z niej skorzystać. Wśród nielicznych przykładów "udanego wyjścia z inwestycji" internetowej można wymienić AGS New Media i EasyNet, spółki należące do EastBridge, sprzedane później za 38 mln USD firmie Elektrim za czasów prezesury Barbary Lundberg. "W chwili zawierania umowy przedwstępnej między Elektrimem i EastBridge AGS New Media - pełniący funkcje wewnętrznego działu informatyki EMPiK-u - zatrudniał kilkanaście osób, a EasyNet może trzy. Przed ostateczną finalizacją umowy EastBridge zaczął sztucznie "pompować" te spółki, pożyczając im pieniądze wpłacone tytułem zaliczki przez Elektrim (50 mln zł). W krótkim czasie w EasyNecie zatrudniono ok. 150 nowych pracowników, podpisując z niektórymi z nich umowy z datą wsteczną. Zespół AGS New Media zwiększył się trzykrotnie. Kupowano dobre samochody, meble biurowe, najdroższe telefony komórkowe, mnóstwo sprzętu komputerowego. Sztucznie tworzono działy odpowiedzialne np. za aukcje, liczny dział call center. Członkowie zarządu tych firm podpisali doskonałe kontrakty menedżerskie, uwzględniające np. odprawy w wysokości półrocznego wynagrodzenia. EasyNet generował koszty na poziomie miliona złotych miesięcznie. Można powiedzieć, że w tych firmach tak naprawdę pracowali tylko ci, którzy zarabiali relatywnie niewiele: programiści, administratorzy. Po ostatecznym przejęciu firm przez Elektrim ich sztucznie podtrzymywana działalność trwała jeszcze ok. dwóch miesięcy, a potem fikcja pozornej wielkości zaczęła wychodzić na światło dzienne. Trudno mi oceniać dziś przyczyny przyjętej przez Elektrim polityki, ale był jeszcze moment, gdy firmy te można było odsprzedać, odzyskując przynajmniej część zainwestowanych pieniędzy, na co Elektrim się nie zdecydował. Gdy firmy zaczęły iść na dno, statek opuszczały razem z dyrektorami i członkami zarządu komputery, samochody, telefony komórkowe i nie rozliczone zaliczki nawet na kilkaset tysięcy złotych" - mówi Paweł Mamcarz, obecny prezes zarządu AGS New Media (w upadłości).

Co dalej?

Od krachu na Nasdaq w kwietniu 2000 r. minęły już dwa lata i nadal trudno się dopatrzyć symptomów ożywienia czy nowych pomysłów. "Internet od strony technologicznej miał i ma się bardzo dobrze. Trafił do biur i pod strzechy. Jest praktyczny, tani, wygodny. Naprawdę zmienił świat, miliony ludzi nie potrafią bez niego żyć, tak jak nie potrafią żyć bez telefonu. Natomiast od strony inwestycyjnej Internet jest de facto martwy. Inwestorzy zbyt wiele stracili, by o tym szybko zapomnieć. Na pewno istnieje pewna niewielka liczba dobrych projektów internetowych, ale one będą mieć ogromne problemy z pozyskaniem finansowania" - komentuje Rafał Plutecki. "To jest wciąż ten sam Internet, tu nie ma zbyt wielu modeli biznesowych. I gdzieś musi być punkt równowagi. Jeśli w Internecie zostanie już tylko jedna wyszukiwarka, użytkownicy w końcu zechcą za nią zapłacić" - zastanawia się Piotr Długiewicz, prezes Bankier.pl. "Wszystkim się wydawało, że Internet to są łatwe pieniądze, a tymczasem biznes jest biznesem i po to, by zarobić, trzeba naprawdę ostro harować. Ponieważ kapitał był łatwo dostępny, zupełnie nie liczono się z kosztami. Długookresowym efektem nadmiaru kapitału i licytowania się poziomem wydatków na infrastrukturę i reklamę było zamknięcie rynku dla tych, którzy naprawdę chcieli ciężko pracować" - zauważa Paweł Mamcarz.

Ciekawe jest to, że fundusze VC, takie jak MCI czy bmp, nadal finansują takie przedsięwzięcia, jak travelplanet.pl (strata w 2001 r. - 1,6 mln zł), expertia.pl (strata 2,1 mln zł), bankier.pl (strata 3,2 mln zł), billnet.pl, mojeauto.pl, to.czy.to. Być może są to inwestycje na tyle niewielkie, że szansa na odwrócenie trendu lub przypadkową korzystną sprzedaż warta jest więcej niż utrata twarzy i prestiżu związana z przyznaniem się do błędnej inwestycji. Być może na rynku i tak nie ma lepszych pomysłów, a dysponujące nadwyżkowym kapitałem fundusze muszą go jakoś zainwestować. "W tej chwili dążymy do dywersyfikacji przychodów, szczególnie z syndykacji treści dla serwisów bankowych oraz przygotowywanych na ich potrzeby specjalizowanych kalkulatorów. W przyszłym roku powinniśmy osiągnąć dodatnie przepływy finansowe. W tej chwili mamy 350 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie i wygraliśmy ten rynek, biorąc pod uwagę, że Expander de facto wywiesił w Internecie białą flagę" - mówi Piotr Długiewicz. Biorąc pod uwagę to, co już wiadomo o internetowym biznesie, jest to raczej pyrrusowe zwycięstwo.


TOP 200