Czy musi istnieć życie poza ekranem?

A komputer powstrzymuje nieco ludzi w niszczeniu przyrody. Unieruchamia przed ekranem miliony. Każe ruszyą szarymi komórkami. Nieważne, że mnożą się orgoty, że wszystko to dosyą powierzchowne. Ważne, że coraz więcej ludzi obraca coraz bogatszą informacją, że musi się zastanowią nad jej zawartością, że jest to proces mniej szkodliwy dla atmosfery niż wycie silnika, zużywający mniej energii niż jeżdżenie Harleyem bez celu, i chyba bardziej "kulturalny" niż oglądanie TV. Telewizja to wegetacja przed ekranem, komputer to, jak twierdzi pani Turkle - Life on the Screen. Prawdziwe życie.

Człowiek "pracując" powoduje zazwyczaj kolejne uszkodzenia w Naturze. Siedząc przed monitorem i "przetwarzając informację" minimalizuje szkodliwośą swojego istnienia. Oczywiście, nie w każdym przypadku. Komputery Pentagonu zawierają prawdopodobnie szczegółową informację o tym, jak wielokrotnie zniszczyą świat. Ale rozmieszczenie w sobotnie popołudnie 20, 50, 100 milionów, a może i więcej, młodych ludzi przed monitorami to wyraźny zysk dla przyrody zważywszy, że mogliby oni jeźdźią w kółko po rynku samochodami tak, jak to jeszcze niedawno robili Szwedzi, czy Brazylijczycy.

Komputery zdominują rozwój technologiczny i sposób życia tak czy owak. W różnych populacjach ludzkich proces ten zostanie zmodyfikowany lokalnymi zwyczajami. Amerykanie uchodzą za ludzi otwartych i szczerych, czasami aż do naiwności. Anglicy są najlepiej wychowanym społeczeństwem w Europie. (Co, oczywiście, nie oznacza, że w USA nie ma zakłamanych cwaniaków, a skończonych chamów w Zjednoczonym Królestwie.) Nie da się ukryą, że jako nacja, Polacy nie są ani otwarci, ani dobrze wychowani. Od tylu dziesiątek dziesięcioleci żyją w rozszczepionej rzeczywistości, że niemal za nietakt uznają sklejanie zjawisk przebiegających jawnie tuż obok nich z tym

co "pod spodem", co "sami wicie", co "wypada-nie wypada".

We wspomnianym artykule wcale nie uderzyła mnie najbardziej historia z orgotem. Najgłębiej w pamięą zapadła mi uwaga pani Turkle o hackerach (ale nie o tych złośliwcach wpuszczających wirusy, ale o artystach, dla których każdezabezpieczenie jest wyzwaniem intelektualnym): "Ci ludzie byli moimi nauczycielami. Nie jestem <<techie>>, nie mamwykształcenia technicznego. A oni uczyli mnie z pewnym rodzajem cierpliwości i wrażliwości. Wrażliwości na to, co jest istotne do zrozumienia i do nauczenia, z szacunkiem do uczennicy i z miłością do samego procesu uczenia kogoś. (...)". Ja się nigdy z czymś takim nie spotkałem, przynajmniej ze strony Rodaków, jeśli nie liczyą dr. P., ale jego też obawiam się zbyt dużo pytać.

Komputeryzacja na całym świecie "postępuje" dzięki różnym "podskórnym prądom", "dawaniu sobie rady", itd. W krajach byłego Bloku na powierzchownośą wymuszaną nadmiarem informacji nakłada się z pokolenia na pokolenie przekazywany cichy szacunek do "s'iekrietno". Pani Turkle zauważa zmianę cywilizacyjną związaną z "życiem na ekranie" i niebezpieczeństwem "powierzchwności" wiedzy, przemykaniem się bez zdawania sobie sprawy z sedna rzeczy. A ja myślę sobie, że Life on the Screen może nie byłoby takie straszne. Tak już jestem zmęczony ustawicznymi małymi oszustwami, moralnością drobnych cwaniaków i całym tym Life off the screen.

dr Karol Pesz jest pracownikiem Instytutu Chemii Fizycznej i Teoretycznej w Politechnice Wroclawskiej email: [email protected]


TOP 200