Czy Internet zmieni demokrację

Elektroniczna demokracja

Droga od jakiegoś projektu politycznego, poprzez jego rozpowszechnienie wśród obywateli, dyskusję nad nim, aż po głosowanie ulegnie skróceniu i zintensyfikowaniu. W istocie obywatel - dzięki technikom informatycznym - będzie miał wpływ na debatę toczącą się na cyfrowej agorze. Demokracja wróci częściowo do bezpośredniej postaci.

Taki jest modelowy stan skomputeryzowanej demokracji. Propagują go politycy, którzy dostrzegli znaczenie Internetu w swoich kampaniach wyborczych. Początki takiego stanu rzeczy na przykładzie USA opisuje G. Browning w książce zatytułowanej "Elektroniczna demokracja". Obraz wydaje się atrakcyjny, przyszłość polityki w Internecie przesądzona - można by sądzić z cybernetycznych prognoz i modeli oraz pierwszych zastosowań informatyki w polityce. Nie wszystko jest jednak takie proste i bezdyskusyjne. Powstaje kilka wątpliwości, rodzą się paradoksalne sytuacje.

Miraże Internetu

Oczekiwanie, że Internet stanie się powszechnym narzędziem głosowania i udziału obywateli w politycznych debatach nie do końca jest uzasadnione. Na tle ogólnego spadku frekwencji w politycznych wyborach nie można oczekiwać, że internauci będą inną kategorią wyborców, choć jest to wciąż elitarna grupa społeczna. Amerykańskie doświadczenia ostatnich lat pokazały, że większość akcji politycznych, przeprowadzanych z użyciem Internetu, dotyczyła... samego Internetu (np. jego cenzury) i w małym stopniu odnosiła się do innych społecznych kwestii. Ułatwienia technologiczne w głosowaniu i podejmowaniu decyzji przez obywateli wcale zresztą nie gwarantują, że większość z nich skorzysta. Użycie pewnego narzędzia informatycznego zależy od wielu zmiennych czynników społecznych, nie tylko od jego technicznych parametrów.

Podnoszona najczęściej interaktywność Internetu, jako medium twórczej i obustronnej debaty politycznej, jest bez wątpienia największą jego zaletą, ale i ona powoduje pewne obiekcje. Inne media komunikacyjne i opiniotwórcze, jak prasa, radio czy telewizja, używane dotychczas w kampaniach politycznych, dają zasadniczo jednostronny kontakt polityka czy instytucji z obywatelem: od góry do dołu, w postaci obwieszczenia, komunikatu. Interaktywność Internetu to uzupełnienie tego jednostronnego kanału informacyjnego o oddolny napływ informacji do ośrodków decyzyjnych w postaci forów dyskusyjnych, komunikatów przesyłanych pocztą elektroniczną, elektronicznych ankiet itp. Obywatel ma możliwość natychmiastowego głosowania w referendach czy wyborach lokalnych poprzez stawianie pytań, wyrażanie opinii, komentowanie, co rzeczywiście w niektórych sytuacjach (opisuje je G. Browning) może być wiążące dla polityków i decydentów. W informatycznym środowisku, w przeciwieństwie do tradycyjnych mediów, nie ma jednak jeszcze (albo już nie ma) mechanizmów kontroli, swoistych filtrów informacyjnych, stawiających barierę nieodpowiedzialnym opiniom i komentarzom. Gdy jedni widzą w tym zaletę, inni upatrują zasadniczą przeszkodę w odpowiedzialnym użyciu Internetu w politycznych debatach, jego anarchizm zdaje się nie do pogodzenia z postawą obywatelską. Niemniej zwrotny i twórczy wpływ opinii obywatela na decyzję polityka, swoisty elektroniczny dialog, ma interesujące konsekwencje dla demokracji.

Ułuda bezpośredniości

Komunikacja oparta na masowych i dostępnych narzędziach informatycznych tylko z pozoru jest bezpośrednia. Kiedy na serwerze danego polityka pojawia się np. projekt ustawy, dla której chce on zebrać poparcie swoich wyborców czy innych grup społecznych, to wszelka nawiązana komunikacja w sieci ma zasadniczo pośredni charakter, w niczym nie odbiegając od tradycyjnych metod politycznych. Opinie o projekcie - wysyłane w postaci komunikatów poczty elektronicznej - wypełnianie elektronicznych ankiet, przegląd stron na serwerach polityków muszą być przez polityka brane pod uwagę. Nie jest to więc to samo, co tradycyjne, bezpośrednie spotkanie, aplauz na mityngach itp. Cyfrowe opinie muszą być dokładnie monitorowane, statystycznie opracowane, zwrotnie odsyłane do dalszej akceptacji. To zadanie nie dla polityka, ale sztabu informatyków, ekspertów, słowem pośredników w kontakcie z politykiem. Ze strony obywatela jego sieciowy kontakt z politykiem też nie zawsze jest bezpośredni. Przegląd wciąż rosnących baz danych z legislacyjnymi aktami, debatami rządowymi czy parlamentarnymi projektami ustaw musi być - siłą rzeczy - zapośredniczony przez inteligentnych automatycznych agentów, ale również wyspecjalizowanych ekspertów czy instytucje obywatelskie. Amerykańscy politolodzy mówią już o rosnącej roli takich "waszyngtońskich łączników", których pojawienie się na tle zauważalnej bezpośredniości elektronicznej demokracji jest znakiem jednocześnie przeciwnej tendencji - jej dalszego upośredniania, przyrostu ciał przedstawicielskich. Wciąż zmieniający się Internet wcale niejednoznacznie kształtuje mechanizmy demokracji.

Internetowy dylemat

Skuteczność Internetu - jako medium organizowania obywatelskich akcji politycznych, dokonywania wyborów i podejmowania decyzji - opiera się w istocie na mechanizmach dystrybucji informacji, tworzeniu baz danych, swobodnego i wielostronnego do nich dostępu. Rodzi to problemy nie tylko natury technicznej, ale również ekonomicznej i prawnej. Podstawowe dane o politycznym znaczeniu są gromadzone przez rządowe, publiczne agencje, są przez nie opracowywane (z pieniędzy podatników) i udostępniane. Część z nich staje się z kolei informacją w bazach danych prywatnych korporacji, partii politycznych, jest udostępniana według nowych zasad (czasami już odpłatnie). Powoduje to trudności natury finansowej i prawnej, także politycznej, gdyż powstaje pytanie, czy mechanizmy udostępniania danych, ważnych dla obywateli w ich wyborach i decyzjach, mają być rynkowe, nastawione na zysk. Udostępnienie komuś nieodpłatnej informacji ("prawo do bycia poinformowanym") może być jednocześnie ograniczeniem czyjegoś prawa do zysku. Zaspokojenie obu w demokratycznym społeczeństwie nie jest bezkolizyjne. Trudności tego typu może być zresztą znacznie więcej.

<hr size=1 noshade>Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Dr Marek Hetmański jest pracownikiem naukowym Wydziału Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.


TOP 200