Minister może doradzić

Plany Ministerstwa Edukacji Narodowej w zakresie filtrowania internetowych treści w szkołach komentuje Władysław Majewski z portalu Scholaris.pl

Warto wskazać na kilka faktów, określających kontekst deklaracji ministra Giertycha. Od kilku lat szkołami w Polsce zarządzają ich właściciele lub samorządy, Minister Edukacji Narodowej może im głównie radzić i pomagać.

Możliwości wpływania przez ministra na program wychowawczy szkoły ograniczają się do sterowania różnymi formami nadzwyczajnego wsparcia: dotacjami dla organizacji młodzieżowych, konkursów, inicjatyw kulturalnych itp. Te środki mogą być ważne dla szkół, które je otrzymują, ale nie stanowią istotnej części budżetu szkoły.

Trudno też sobie wyobrazić, aby zasady podziału dotacji edukacyjnej pomiędzy poszczególne samorządy uwzględniały tak nieostre kryteria, jak poziom zadowolenia rządu z programu wychowawczego szkół w danym powiecie lub gminie. Centralne zakupy pracowni komputerowych to jeden z nielicznych programów, w których ministerstwo rozdziela znaczące zasoby finansowane z budżetu centralnego między poszczególne szkoły i określa wymagania, jakie musi spełnić szkoła, aby taką pracownię otrzymać. Dotychczas wymagania te obejmowały przeszkolenie nauczycieli oraz przygotowanie i wyposażenie sali.

Firmy realizujące dostawy były zobowiązane wraz z komputerami dostarczyć legalne oprogramowanie systemowe i sieciowe.

Ponadto w ramach osobnego programu ministerstwo organizowało centralne zakupy oprogramowania edukacyjnego dla tych pracowni, ale od dwóch lat zakupy te były stale blokowane w wyniku kolejnych protestów i unieważniania przetargów. W ramach tego programu mogły zamówić jeden z kilku programów do filtrowania treści, wśród których popularność zdobył między innymi produkt o nazwie Cenzor, co wskazuje na to, jak istotę tej usługi postrzega producent oraz jego klienci.

Minister Giertych uzupełnił specyfikację istotnych warunków zamówienia dla firm uczestniczących w przetargach na dostawę pracowni o środki techniczne umożliwiające filtrowanie treści pobieranych z Internetu. Jak szkoła środki te wykorzysta, jest już jej sprawą. Ostatnio w Mrozach odbył się krajowy zjazd opiekunów pracowni szkolnych i na podstawie przedstawionych tam materiałów można oszacować, że dotychczas mniej więcej 2/3 szkół korzysta z dostarczonej platformy bez istotnych modyfikacji, ale zarazem zaledwie 20% szkół wykorzystuje wszystkie podstawowe funkcje otrzymanej platformy.

Opinia środowiska informatycznego zapewne nie zmieni przekonania Ministra, że obecnie dostępne tego rodzaju oprogramowanie jest "dostatecznie dobre" - w tym sensie, że wystarczająco utrudnia przeglądanie treści nie związanych z zadaniami szkoły, aby istotnie zredukować zasięg tego zjawiska. Warto zresztą zdać sobie sprawę z tego, że w szkołach jest to nie tylko problem wychowawczy, ale również ekonomiczny i dydaktyczny. Mimo wszelkich propagandowych ofert promocyjnych, dla znaczącej części szkół samo uzyskanie i utrzymanie łącza zapewniającego rozsądny komfort pracy jest poważnym kosztem, a zarazem w praktyce znaczna część ruchu na tych łączach zazwyczaj nie ma nic wspólnego z zadaniami szkoły.

Łatwo też nawoływać, aby nauczyciel wskazywał dzieciom, czym mają się zajmować i pilnował, aby nie marnowały czasu na głupoty, ale w praktyce klasowej bywa trudno pogodzić nauczanie z nadzorowaniem. Ponadto z wielu stron kierowane jest do szkół żądanie, aby umożliwiły młodzieży samodzielne korzystanie z komputera w bibliotece lub w pracowni poza godzinami lekcji informatyki.

Udostępnianie przez szkołę komputera w bibliotece ma sens, jeśli będzie on wykorzystywany do samodzielnej nauki, przygotowania się do lekcji i realizowanie projektów edukacyjnych, natomiast nie jest zadaniem szkoły zastąpienie kawiarenki internetowej w roli centrum rozrywki i życia towarzyskiego. Z tego punktu widzenia techniczne środki regulacji dostępu mogą być przydatne, nawet jeśli nie jest idealnie skuteczne, o ile szkoła będzie w nich widziała jedno z narzędzi, a nie automatycznego wychowawcę.

Kluczowe jest by ministerstwo tak sformułowało wymagania wobec oprogramowania dostarczanego szkołom, aby zminimalizować koszty, nie rozbudzać nierealistycznych oczekiwań, oraz nie uzależnić się od oligopolu dostawców i pozwolić szkole zachować kontrolę nad procesem wychowawczym. Znacznie ważniejsze wydaje się jednak wsparcie szkół, które zresztą chłoną każdą użyteczną i zrozumiałą poradę i informację, jaką się im udostępni. Najważniejsze jest jasne odpowiedzenie na następujące pytania:

- jakie są zalety, wady i zakres przydatności istniejących rozwiązań

- czego wymagać i czego unikać

- jak zorganizować pracę szkoły i stanowisk komputerowych, aby nie tworzyć okazji do niepożądanej aktywności (w tym instalacji narzędzi do omijania ograniczeń), a zarazem nie ograniczać edukacyjnej przydatności pracowni i twórczej aktywności uczniów

- jak sprawdzać działanie filtrów

- jak informować młodzież o ich działaniu i możliwość zwrócenia się o pomoc do nauczyciela/bibliotekarza, gdy filtr blokuje treści i usługi, które są powinny być ogólnie dostępne lub są potrzebne do wykonania konkretnego działania lub projektu.

- jak reagować na wykryte naruszenia ograniczeń.

Natomiast w szerszej perspektywie szkoła nie jest placówką, która może i powinna zajmować się rozwiązaniami technicznymi potrzebnymi do racjonalnego filtrowania treści. Nie powinna też być zmuszona do kupowania fitrów i płacenia za ich konserwację. Merytorycznie szkoła potrafiłaby klasyfikować udostępniane treści, ale nie ma z czego opłacić czasu pracy nauczycieli, którzy mieliby się tym zajmować.

Warto więc rozwiązania szukać po stronie dostawcy internetu, a nie administratora sieci szkolnej. Jeśli minister edukacji chce wpływać na to, jakie zasoby są udostępniane w szkołach, powinien rozważyć wsparcie nowej usługi: edukacyjnego dostępu do sieci. Dostęp taki obejmowałby wyłącznie zasoby edukacyjne, przeznaczone dla szkół, udostępniane przez wydawców, uczelnie, centralne i regionalne centra zasobów edukacyjnych oraz w ramach ruchów społecznych takich jak wikipedia oraz sklasyfikowane jako edukacyjne przez wiodące katalogi treści internetowych, na przykład The Open Directory. Sądzę, że usprawiedliwione byłoby opłacenie przez budżet kosztów klasyfikacji treści udostępnianej na takich łączach.

Szkoła, która chciałaby udostępnić nauczycielom szerszy mogłaby równolegle zamówić dotowane łącze edukacyjne, a na innym numerze IP łącze otwarte dostępne tylko dla upoważnionych pracowników.

Władysław Majewski

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200