Zanim kupimy komputer

Co i raz pojawiają się tak zwane pilne potrzeby społeczne. Pamiętamy okres (choć właściwie jeszcze w nim żyjemy), w którym każdy pragnął mieć w domu telefon. Nie ze względu na jego użyteczność, a na wiążący się z nim status społeczny. Mając telefon w domu było się uważanym za "ważniaka". Urządzenie to sugerowało, że jego posiadacz musi być w "ciągłym kontakcie"; że bez niego "wielkie interesy", "ważne sprawy" upadną z braku natychmiastowych wskazówek.

Co i raz pojawiają się tak zwane pilne potrzeby społeczne. Pamiętamy okres (choć właściwie jeszcze w nim żyjemy), w którym każdy pragnął mieć w domu telefon. Nie ze względu na jego użyteczność, a na wiążący się z nim status społeczny. Mając telefon w domu było się uważanym za "ważniaka". Urządzenie to sugerowało, że jego posiadacz musi być w "ciągłym kontakcie"; że bez niego "wielkie interesy", "ważne sprawy" upadną z braku natychmiastowych wskazówek.

Aby zaspokoić tę dotkliwą dla większości społeczeństwa potrzebę, wymyśliliśmy swego czasu z kolegą (obecnie zresztą rolnikiem bez telefonu) rodzinę telefonicznych atrap. Z braku miejsca pominę kwestie techniczne poszczególnych rozwiązań, a skupię się na ich możliwościach. Nadmienię może jeszcze, że wszystkie rozwiązania wyposażone były w kabel, który można było przymocować do boazerii.

Najtańszym modelem - co zrozumiałe - był głuchy aparat. Po podniesieniu słuchawki nic się nie działo. Problem pojawiał się wtedy, gdy gość/intruz niespodziewanie wyskakiwał z pytaniem: "Czy mogę skorzystać z telefonu?" Następny aparat miał tę samą wadę, co poprzedni, ale jego zaletą było to, że codziennie o określonej godzinie dzwonił: dzyń, dzyń, dzyń. W tym momencie należało szybko podbiec do aparatu i dać się ponieść wyobraźni w prowadzeniu arcyważnej rozmowy. Droższe aparaty różniły się tym od ostatniego, że poza tym, iż dzwoniły, także mówiły po podniesieniu słuchawki, np. "Czy to magiel?" Po krótkiej odpowiedzi "nie" aparat się rozłączał. Przygotowane było to na wypadek, gdyby w podniesieniu słuchawki uprzedził nas zbyt uprzejmy gość. Można było oczywiście zastosować wariant, w którym głos w słuchawce mówi: "Londyn do pana takiego a takiego" - wymieniając nasze nazwisko. W przypadku tego modelu warto było pozwalać gościom na podnoszenie słuchawki. Rozmowa taka wskazywała bowiem na naszą rzeczywistą wartość.

Wszystkie wymienione aparaty miały tę wadę, że na wypadek, gdyby nasz miły gość zechciał skorzystać z naszej uprzejmości i zatelefonować, my musielibyśmy mu odmówić, tłumacząc miesiącami, że telefon jest ciągle uszkodzony. Dlatego wymyślonym przez nas telefonem pewniakiem był aparat, w którego słuchawce rozbrzmiewał sygnał "piiii", a po wykręceniu numeru zawsze pojawiał się sygnał zajętości.

Dlaczego wspominam te chłopięce zabawy? Otóż sądzę, że po nasyceniu społeczeństwa w pralki, lodówki, kuchenki mikrofalowe, telewizory, zmywarki, wieże hiüfi, wideo łącznie z kamerami, domofony, telefony (co obiecuje Minister Łączności), nadszedł czas na komputery. Nie wszystkich stać jednak na zakup tego urządzenia, będącego bezsprzecznie tzw. pilną potrzebą społeczną. Dlatego też wymyśliłem kilka atrap komputerów. Jedna z nich jest szczególnym pewniakiem. Otóż wystarczy mieć wyłącznie komputerową klawiaturę, której stałym miejscem w naszym domu będzie stojąca w przedpokoju szafka na buty. Już z progu domu widać kim jesteśmy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200