Bitwa między sojusznikami

"Przez 40 lat", pisał w sierpniu 1997 roku w szkockim tygodniku Scotland on Sunday Nick Mackie, "centralna Europa była teatrem wielkiej wojny supermocarstw, która się nigdy nie zdarzyła. Wschód i Zachód, uzbrojone po zęby, obserwowały się nawzajem podejrzliwie poprzez Żelazną Kurtynę. Dziś rejon ten stał się jednak areną prawdziwej bitwy, w której zmagają się sojusznicy z NATO, wysyłając do boju oddziały korporacyjnych komandosów ubrane w garnitury od Armaniego".

"Przez 40 lat", pisał w sierpniu 1997 roku w szkockim tygodniku Scotland on Sunday Nick Mackie, "centralna Europa była teatrem wielkiej wojny supermocarstw, która się nigdy nie zdarzyła. Wschód i Zachód, uzbrojone po zęby, obserwowały się nawzajem podejrzliwie poprzez Żelazną Kurtynę. Dziś rejon ten stał się jednak areną prawdziwej bitwy, w której zmagają się sojusznicy z NATO, wysyłając do boju oddziały korporacyjnych komandosów ubrane w garnitury od Armaniego".

To bitwa o nowe, rozlegle rynki zbytu nowoczesnego uzbrojenia, bez którego jest niemożliwa pełna integracja nowych członków Sojuszu Północnoatlantyckiego i uzyskanie przez ich siły zbrojne tzw. interoperacyjności. Szczególnie w dziedzinie nowoczesnych elektronicznych systemów dowodzenia i kierowania (C2 - Command & Control) "realny socjalizm" pozostawił nowych członków NATO - Polskę, Czechy i Węgry - w stanie drastycznego technologicznego zacofania. Nie brak jednak chętnych, którzy, za odpowiednią opłatą, gotowi są pomóc nam to opóźnienie nadgonić.

Transakcje wiązane

Jest więc wielu handlarzy zachwalających swoje towary na tym wielkim militarnym bazarze. A ponieważ nowoczesna elektronika trafi do nas dzięki kontraktom na samoloty wielozadaniowe, głównymi graczami są w tej grze wielkie firmy lotnicze - Amerykę reprezentują Boeing, Lockheed Martin, Honeywell i General Electric; Anglię - British Aerospace w partnerstwie ze szwedzkim Saabem, zaś Francja liczy na swego Dassault z jego nowymi myśliwcami Mirage 2000-5. Także Rosja i Izrael nie chciałyby opuścić stołu przetargowego z pustymi rękami i proponują elektronicznie usprawnione MIG-i. Oczywiście usprawnienie środkowoeuropejskich sił zbrojnych nie jest wyłącznie problemem militarnym i technicznym. Jest to raczej złożony węzeł techniki, ekonomii i polityki, i żaden z tych problemów nie da się odseparować od pozostałych.

To właśnie głównie polityka sprawiła, że na kluczowe pytanie: "Ile będzie kosztować rozszerzenie NATO?" nie znalazła się dotąd wiarygodna odpowiedź. Amerykańscy przeciwnicy ekspansji (a było takich niemało) roztaczali przed politykami czarne wizje wydatków sięgających 125 mld USD w ciągu 10 lat, pochodzących w dużej części z kieszeni amerykańskiego podatnika. Inni, skromniej, oceniali te koszty na 5 mld USD, zaś pod koniec 1997 r. NATO przedstawiło własną ocenę - 1,5 mld USD - znacznie niższą od przewidywań Pentagonu. Każdy z tych szacunków był jednak oparty na innych przesłankach i obejmował różny zakres wydatków, toteż są one właściwie nieporównywalne. Amerykańscy producenci sprzętu wojskowego, nie zrażeni - a może raczej zmobilizowani - przez tę polityczną debatę na temat przyszłości Sojuszu Atlantyckiego nie ograniczyli się w niej do roli biernych obserwatorów. Sześć największych firm aktywnie podjęło akcję lobbingu na rzecz ekspansji, wydając na nią w ciągu dwu lat 51 mln USD.

Tej politycznej kampanii nacisku towarzyszyła akcja "w terenie". Za 10,5 mln USD, pochodzących z kieszeni amerykańskiego podatnika, Lockheed Martin stworzył w Polsce, Czechach i na Węgrzech Centra Wspomagania Operacji Powietrznych (ASOC). Zdaniem rzecznika Lockheeda, Keitha Mordoffa, zwróci się i tak Amerykanom z nawiązką. Jesteśmy przekonani, że rozszerzenie NATO podziała stymulująco na amerykańską gospodarkę.

Oczywiście przewidywania jego się ziszczą, jeśli np. Polska zdecyduje się na zakup od Lockheeda samolotów myśliwskich F-16, z których każdy kosztuje ok. 20 mln USD, zaś nasze siły powietrzne mogą ich potrzebować mniej więcej stu. Polska może też zdecydować się w końcu na kupno dwu- do trzykrotnie droższych myśliwców F-18, produkowanych przez McDonnell Douglas, należącego do koncernu Boeing. W dalszej perspektywie Lockheed jest zainteresowany udziałem w jeszcze bardziej potencjalnie lukratywnych komercjalnych przedsięwzięciach o charakterze cywilnym, jakie mogą przyjść w ślad za kontraktami wojskowymi.

Europa czy Ameryka?

Marzenia amerykańskich przemysłowców mogą jednak zostać pokrzyżowane, jeśli - jak liczy na to wiceprezydent British Aerospace Julian Scopes - Polacy i pozostali nowi członkowie sojuszu pozostaną głusi na "amerykańskie zaloty" i zdecydują się zakupić swe myśliwce w Europie. Produkowany wspólnie przez BA i Saaba wielozadaniowy samolot bojowy JAS-39 Gripen może wciąż stanowić poważną konkurencję dla F-16 czy F-18. "Amerykanie wyrażają się o nas lekceważąco" - twierdzi wyraźnie urażony Scopes - "bo F-18, w przeciwieństwie do Gripena, został sprawdzony w powietrznej służbie we wszystkich częściach świata. Nasz samolot jest jednak 40% tańszy". Nie tylko zresztą cena jest w tej grze istotnym elementem. Już latem 1997 r. na wypadek gdyby pertraktacje dotyczące sprzedaży Polsce angielsko-szwedzkich myśliwców zakończyły się sukcesem, BA-Saab podpisał z Mielcem wstępną umowę na temat ich montażu na miejscu. Poza tym, manifestując swą "bezinteresowną przyjaźń", British Aerospace Poland wysłał latem 1997 na Opolszczyznę grupę swych "weteranów akcji w Zatoce Perskiej", która pomagała w usuwaniu środowiskowych zniszczeń spowodowanych przez katastrofalne powodzie. Brytyjczycy mogą już zresztą odnotować pewne osiągnięcia w penetracji polskiego rynku wojskowego sprzętu elektronicznego. Radiostacje Thomson-CSF PR4G i Racal VHF zostały wybrane jako przyszłe wyposażenie polskiej armii.

Kontrakt na dostawę pierwszego z tych urządzeń w ciągu najbliższych dziesięciu lat opiewa na sumę prawie 500 mln USD.

Kierunek Ameryka

W kwestii zakupu uzbrojenia decyzje strategiczne są również decyzjami gospodarczymi i politycznymi i - pertraktując z firmami europejskimi i ich amerykańskimi konkurentami - nie możemy nigdy tracić z oczu tak zwanego "większego obrazu". Z gospodarczego punktu widzenia jest oczywiście sprawą zasadniczej wagi, jakie będą szersze ekonomiczne implikacje wyboru dostawcy sprzętu wojskowego, jakie cywilne kontrakty zrodzą się z wojskowej współpracy, czy wpłynie ona na powstanie joint ventures, czy dzięki niej otworzą się także zachodnie rynki dla naszej rodzimej produkcji?

Polityczne implikacje wyboru systemu uzbrojenia dla polskich sił zbrojnych są także nietrywialne. Jak pisał na początku stycznia w Wall Street Journal, w artykule przedrukowanym później także przez Gazetę Wyborczą, Daniel Michaels, Polska stała się, być może, w ciągu ostatniego dziesięciolecia najwierniejszym sojusznikiem Ameryki na kontynencie europejskim - a może na całym świecie. Wobec istnienia pewnych różnic poglądów, a nawet napięć między Unią Europejską a jej sojusznikiem z drugiej strony Atlantyku, Polska łatwo może być postrzegana jako potencjalny amerykański koń trojański w łonie europejskich członków NATO. A przecież Ameryka jest daleko za oceanem i powinno nam szczególnie zależeć na wzorowych stosunkach z naszymi bliższymi sąsiadami zza zachodniej (i południowej) granicy...

Troska o przyszłe dobrosąsiedzkie układy z naszymi europejskimi sojusznikami musi odgrywać istotną rolę przy podejmowaniu militarnych i handlowych decyzji. Warto jednak pamiętać, że nawet w łonie obecnego NATO amerykańska przewaga technologiczna w wielu strategicznie doniosłych dziedzinach - wśród nich we wszystkim co wiąże się z futurystyczną "wojną elektroniczną" - jest znacząca. Jak pisze Marc Rogers w grudniowym Specjalnym Raporcie International Defense Review, ta amerykańska przewaga może doprowadzić w przyszłości do dalszej specjalizacji w ramach NATO, przy czym Amerykanie, poza zadaniami logistycznymi, wzmocniliby swą rolę ekspertów od wywiadu i łączności.

David Hanley, kanadyjski dziennikarz piszący dla The Ottawa Citizen (8 stycznia '99), stawia sprawę bardziej drastycznie. Cytuje on Hansa Hubnera, generała brygady z Głównej Kwate- ry Europejskich Sił Sojuszniczych w Mons, który twierdzi, że brak komputerowej i komunikacyjnej interoperacyjności nie jest tylko przeszkodą w pełnej integracji nowych członków NATO, lecz już dziś utrudnia efektywne współdziałanie między należącymi do sojuszu armiami. "Jest to dramatyczny (explosive - jak wyraził się dosłownie pan generał) problem" - ostrzega Hubner. "Uleg-niemy paraliżowi, jeśli nie uda nam się dopędzić Amerykanów. Nie wiem, jak tego dokonamy". Może więc i Polska powinna od razu zacząć "dopędzać Amerykanów". Tym bardziej że nie wydaje się, aby oni sami mieli nam w tym przeszkadzać.

Krzysztof Szymborski: [email protected]

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200