Iluzja i rzeczywistość
- Włodzimierz Serwiński,
- 05.03.2001
Z lotu ptaka kształt wyspy przypomina literę H. Podłużne, skaliste brzegi są trudno dostępne. Całe życie skupia się więc na krótkim i wąskim przesmyku. Tu przybijają łodzie, tu znajduje się większość restauracji, tu mają siedzibę prawie wszystkie szkoły nurkowe na wyspie. Niewielka Koh Phi Phi Don jest miejscem wypoczynku i bazą wypadową na bliźniaczą, nie zamieszkaną Koh Phi Phi Le.
Z lotu ptaka kształt wyspy przypomina literę H. Podłużne, skaliste brzegi są trudno dostępne. Całe życie skupia się więc na krótkim i wąskim przesmyku. Tu przybijają łodzie, tu znajduje się większość restauracji, tu mają siedzibę prawie wszystkie szkoły nurkowe na wyspie. Niewielka Koh Phi Phi Don jest miejscem wypoczynku i bazą wypadową na bliźniaczą, nie zamieszkaną Koh Phi Phi Le.
Kilka małych, uroczych zatoczek, wciskających się w wysokie, skaliste brzegi Phi Phi Le przyciąga dzień w dzień setki turystów. Statki, stateczki, duże motorowe łodzie i malutkie drewniane łódeczki zrzucają tutaj do wody amatorów snorkelingu. Odpływamy nieco w bok od zatłoczonych plaż i wchodzimy do wody, by rozpocząć jedno z naszych kolejnych nurkowań.
Schodzimy do podstawy skalnej ściany, której grań wystaje kilkadziesiąt metrów ponad powierzchnię wody. Z dna unosi się kropkowany rekin lamparci i odpływa w dal niezbyt zadowolony z naszego towarzystwa. Pręgowany czarno-biały wąż morski wije się w toni wody niczym zawieszony w powietrzu wiatraczek. A poczciwy żółw wygląda pod wodą równie pociesznie jak i na lądzie. Będąc na wyciągnięcie ręki od skały, ledwie dostrzegamy nastroszone, jadowite kolce ryby skorpiona. Jej wielobarwna skóra zlewa się ze skałą i porostami w jedną płaszczyznę. Każdy załom skalny kryje nową niespodziankę.
Po niecałej godzinie kończymy naszą podwodną wędrówkę i zostawiamy uroki tego cudownego świata samym sobie. Wynurzamy się u wylotu zatoki, której plaże posłużyły jako elementy scenografii autorom filmu The Beach z udziałem Leonarda di Caprio. Od naszych instruktorów dowiadujemy się paru historyjek o tym, jak kręcono film.
Dzień w dzień helikoptery przywoziły członków ekipy filmowej z odległego Phuket. Ponieważ na wyspie nie rosną palmy, przywożono więc sztuczne. Aby być w zgodzie z treścią książki, zatokę zamieniono w jeziorko. Między dwie skały otaczające wyjście zatoki na morze dzięki cyfrowej technice wprowadzono trzecią, brakującą i zamykającą okrąg. Trudno zatem będzie orzec, co bardziej urzeka widzów: iluzja czy natura?
Przywykliśmy już do tego, że komputery tworzą fikcyjny obraz świata, który niejednokrotnie podziwiamy z zapartym tchem niczym prawdziwe cuda natury. Niedawno nominowany do Oskara Gladiator przywrócił do życia świetność i wspaniałość budowli antycznego Rzymu. Park Jurajski sięgnął jeszcze dalej w przeszłość. A kultowa już dziś epopeja Gwiezdnych wojen wykreowała światy, które zawładnęły naszą wyobraźnią, choć tak naprawdę nigdy nie istniały i - zgaduję - istnieć nie będą. Dzięki komputerom i elektronice zbliżamy się do granicy, gdzie iluzję będzie już trudno odróżnić od rzeczywistości.
Ucząc się nurkowania słyszałem opowieści o tych, którzy zafascynowani podwodnym światem schodzili zbyt głęboko i... zostawali tam na zawsze. Zawarty w powietrzu życiodajny tlen wraz ze wzrostem ciśnienia - co dzieje się z każdym metrem zejścia pod wodę - jest coraz bardziej toksyczny, by w końcu stać się zabójczy. I tak sobie myślę, że w mieszaninie iluzji i rzeczywistości też musi być granica, której przekroczenie może być groźne dla człowieka. A kto ma wątpliwości, niech obejrzy Matrixa.
Tajlandia, Koh Phi Phi, 13 lutego 2001 r.