Nie rzucam myszą o ekran

Tak zwanych ''mieszanych uczuć'' dostarczył mi artykuł Danuty Gibas ''Rzut myszą o ekran'' w nr. 44 Computerworlda, którego tematem jest kultura użytkowania komputerów (i nie tylko). Artykuł ten przedstawia niemal katastroficzną wizję tego, co czeka nas już wkrótce z powodu ''nonszalanckiego stosunku do urządzeń'', ''niskiego poziomu kultury technicznej'', ''grzechów'' (użytkowników i informatyków), ''ciężkich wykroczeń'' oraz ''przewinień mniejszej wagi'', ''nieprzestrzegania nakazów'' i tym podobnych strasznych rzeczy.

Tak zwanych ''mieszanych uczuć'' dostarczył mi artykuł Danuty Gibas ''Rzut myszą o ekran'' w nr. 44 Computerworlda, którego tematem jest kultura użytkowania komputerów (i nie tylko). Artykuł ten przedstawia niemal katastroficzną wizję tego, co czeka nas już wkrótce z powodu ''nonszalanckiego stosunku do urządzeń'', ''niskiego poziomu kultury technicznej'', ''grzechów'' (użytkowników i informatyków), ''ciężkich wykroczeń'' oraz ''przewinień mniejszej wagi'', ''nieprzestrzegania nakazów'' i tym podobnych strasznych rzeczy.

Dowiadujemy się z niego również, że pewna firma "znalazła się niemalże na krawędzi bankructwa", gdy zabrakło tego jednego, jedynego człowieka, który posiadł jako taką kulturę techniczną - czytaj: "umiejętność obsługi komputera wykraczającą poza poziom edytora tekstów". Nie ukrywam, że z punktu widzenia tych kryteriów jestem ciężkim grzesznikiem, przestępcą, okazem wyjątkowo niskiej kultury technicznej oraz winowajcą dużej, średniej i małej wagi, co w sumie sprowokowało mnie do napisania artykułu.

Wprawdzie sam przez ponad dwadzieścia lat uczyłem kolejne pokolenia korzystających z narzędzi informatycznych, że przy komputerze (terminalu) nie powinno się jeść, pić ani palić, ale to było dawno i został mi z tego jedynie odruch przenoszenia kubka z napojem szerokim łukiem wokół klawiatury, co znaczy, że nie traktuję tej sprawy już tak ortodoksyjnie, jak kiedyś.

Przykro mi, ale nie mogę zgodzić się z większością tez artykułu, który sprawia wrażenie, że gdyby dotyczył np. ruchu pieszych w mieście, to sugerowałby ścisłe przestrzeganie zasady poruszania się prawą stroną chodnika, ze starannym i odpowiednio wczesnym sygnalizowaniem zamiarów skręcania i zatrzymywania się (i to tylko w ściśle wyznaczonych miejscach).

Po pierwsze, autorka przypisuje rzekomo niski poziom kultury technicznej w Polsce "okresowi PRL", co jest uproszczeniem i unikiem wobec problemu, łatwo i chętnie stosowanym, zamiast podejmowania trudu poszukiwania i wskazywania właściwych przyczyn (także przez felietonistów Computerworlda, drukowanych, od czasu do czasu, u dołu strony felietonowej). Nie mam powodu, by wzdychać z sentymentem do naszego ancien regime'u, ale to chyba jednak po wojnie, a nie przed nią zlikwidowano w Polsce analfabetyzm, a ludzie nauczyli się korzystać z energii elektrycznej, radia, telefonu, pralki, samochodu, telewizora i wielu podobnych rzeczy, których przed wojną zwyczajnie nie było, a których pojawienie się nie było też zasługą takiej czy innej władzy, lecz symbolem czasów.

Pamiętam jednak także hasła, które miały budować właśnie lepszą kulturę stanowiska pracy, o jaką chodzi autorce, w rodzaju: "Mój parowóz (samochód, warsztat itd.) świadczy o mnie". Hasła te przyjmowano niechętnie, kojarząc je z propagującą je władzą, podczas gdy były one, mniej lub bardziej udolnym, przeniesieniem podobnych akcji prowadzonych w USA już w latach 30.

Po drugie, nie myśmy wymyślili termin foolproof na określenie urządzeń, które mają być odporne na działania tych użytkowników, którzy - by pozostać w konwencji artykułu - "reprezentują niski poziom kultury technicznej".

Po trzecie, nigdy nie widziałem tak grubych pokładów kurzu, jak w niektórych, sprowadzanych z Zachodu w latach 80., używanych urządzeniach komputerowych (które, mimo to, działały poprawnie).

Po czwarte, pamiętam, jak jeszcze pod koniec lat 70. czyściło się klawiatury terminali, rozbierając je, zdejmując starannie wszystkie (!) klawisze, które, umieszczone w specjalnym koszu, przechodziły następnie gorącą kąpiel. Te szczególnie brudne doczyszczano ręcznie. Działo się tak dlatego, że klawiatura terminala kosztowała wtedy majątek, a praca ludzka była tania. Obecnie taniej jest - po prostu - kupić nową klawiaturę.

Po piąte, o stosunku do każdego przedmiotu, czy nam się podoba, czy nie, decyduje cena i dostępność. Jeszcze kilka lat temu nikt nie palił opon przy ruszaniu samochodem, gdyż były one wtedy dość drogie i trudno dostępne. Dziś jest to zjawisko spotykane bardzo często, a wczoraj widziałem jak ktoś, na niewielkim placyku, "wykręcił" trzy pełne obroty samochodu, zanim odjechał.

Po szóste, autorka identyfikuje informatyków z osobami, które mają do czynienia ze sprzętem od strony technicznej, nie dostrzegając, że są nimi również np. projektanci czy programiści, którzy wcale nie muszą znać się na arkanach technicznych komputera, i którym nie należałoby raczej pozwalać na "okresowe rozkręcenie i czyszczenie komputerów", co zalecił swym podwładnym znajomy autorki. Dlaczego - idąc dalej - nie domagać się od użytkowników okresowego rozkręcania i czyszczenia samochodów, pralek, lodówek, telewizorów, magnetowidów i czego tam jeszcze? Poza tym jest dobra, stara zasada - nie naprawiaj tego, co nie jest popsute.

Po siódme, przy całym podziwie i szacunku dla techniki w sporze o wyższość między duchem a materią, opowiadam się jednak zdecydowanie po stronie ducha. Mimo że potrafię rozebrać (i złożyć, tak by działało!) komputer, pralkę czy silnik samochodowy, to jednak w pełni zgadzam się z opinią felietonisty "Polityki" i profesora Sorbony Ludwika Stommy, który w jednym z ubiegłorocznych felietonów pisał: "Odległość od progu mojego domu do czereśni wynosi 17 m po pierwszej butelce wina i 19 po trzeciej. Oto mój wzorzec metra i oto też cała wyższość nauk humanistycznych nad ścisłymi". Sformułowanie to wisi wprost przed moimi oczami, pośród morza otaczającego mnie sprzętu informatycznego, przypominając, że sprzęt ten jest tylko wyrafinowaną formą materii, która ma służyć mnie, a nie ja jej. Nie wyklucza to bynajmniej traktowania jej z pewną kulturą, niechby i techniczną, której jednym z przejawów będzie trzymanie się z dala od komputera, gdy odległość powyższa zaczyna przekraczać 17 m.

Bogdan Pilawski jest głównym specjalistą departamentu informatyki w Wielkopolskim Banku Kredytowym w Poznaniu. Tytuł pochodzi od redakcji.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200