10 pytan o przyszłość Internetu

Czy w globalnym społeczeństwie informacyjnym nieuchronna stanie się cyfrowa przepaść (digital divide)?

Dotychczasowe procesy dyfuzji innowacji, najpełniej zbadane przez Everetta Rogersa, pokazują, że pierwszy impuls wprowadzenia nowych technologii rozwarstwiał społeczeństwa, zanim doszło do efektu nasycenia. W skali wewnętrznej społeczeństw rozwiniętych była to więc sytuacja przejściowa. W skali międzynarodowej dystanse technologiczne były dotychczas zjawiskiem trwałym, co widać jeszcze do dziś w przypadku technologii przemysłowych. Zasadne zatem jest pytanie, czy wykluczenie wielkich grup i narodów nie będzie stałym elementem sieciowego pejzażu?

Moim zdaniem całe zło nie będzie polegać na braku dostępu do technologii informacyjnych, bo one w końcu się zglobalizują, ale na tym, że dojdzie do podziału na światowy kognitariat i profitariat (czołówka technologiczna) oraz lumpendigitariat, tj. proletariat w biednym świecie. W istocie to podział na programujących i programowanych.

Jakie są granice wolności i kontroli w sieci?

"Jeszcze jakiś czas temu za pewnik przyjmowano całkowitą odporność Internetu na kontrolę informacji" - napisał Przemysław Gamdzyk w artykule Ukryte strony opublikowanym w jednym z październikowych numerów Computerworld z ub.r. Dziś takiej pewności już nie ma. Czerpiemy z pełnym poczuciem bezpieczeństwa informacje z sieci, nie pamiętając, że ona (a ściślej, ludzie, którym na tym zależy) czerpie także informacje z nas.

Świat technologii informacyjnych jest światem monitorowanym i każdy ich dostawca, z Billem Gatesem na czele, ma udział w tym monitorowaniu. Technika informacyjna (jak każda technika) jest dla jednych dobrym sługą, dla innych złym panem. Dla jednych sieć jest więzieniem, dla innych wolnością. To, że Internet pozwala na nieograniczoną swobodę uzyskiwania informacji z dowolnego miejsca na świecie, jest mitem, każdy, kto kontroluje węzły sieci, ma bowiem też władzę: może zainstalować programy blokujące konkretne witryny internetowe, narzędzia sztucznie zwalniające transfer danych, wyszukiwarki nie indeksujące pewnych stron.

Firmy teleinformatyczne z wolnego świata wyposażają rządy autorytarne w narzędzia kontroli sieci, hakerzy natomiast pomagają ludziom w obchodzeniu tych ograniczeń, przekonani, że obywatela w każdym kraju należy wyposażać w środki samoobrony, które pozwolą kontrolować ruchy rządów i korporacji w sieci. Tu musi być symetria: my powinniśmy wiedzieć co najmniej tyle samo o nich, co oni o nas, i w porę przeciwdziałać zagrożeniom wolności. Ot, stara zabawa w rebeliantów i policjantów. Może to tylko obsesja kontroli, ale i ona jest pożyteczna, uczula bowiem na kwestię wolności.

Zresztą jaką mamy alternatywę: albo uznać nasze dane za powszechnie dostępne, albo zamknąć się w pustelni, nie siadać do komputera, wyrzucić karty kredytowe i inne gadżety pozostawiające ślady elektroniczne i płacić grudkami złota, pieniądze trzymać w pończosze czy sienniku, na wczasy iść piechotą, leczyć się samemu ziółkami. W ten sposób będziemy poza systemem monitoringu.

Trzeba skończyć z myśleniem, że jakaś technologia przynosi wyłączne korzyści lub wyłączne szkody. Postęp i regres są zrośnięte jak bliźnięta syjamskie.

Konkludując: nie wiadomo, czy spełnią się nadzieje optymistów, że nie istnieją zagrożenia dla wolności, bo technologie informacyjne decentralizują każdy system społeczny. Otóż, nie wiadomo czy każdy. Istotnie, media interaktywne, jak telefon nazywany technologią wolności, decentralizowały. Ale wielkie media go centralizowały. Najwięcej zależy od tego, czy jednostka chce takiej wolności. Tu ostatnie słowo należy do odziedziczonej kultury: czy jest indywidualistyczna, czy kolektywistyczna. Nawet w tych najbardziej indywidualistycznych, jak amerykańska, rodzą się lęki przed nieokiełznaną wolnością jednostki.

Po 11 września 2001 r. w Stanach Zjednoczonych narasta obawa, że koszty takiej poliarchii są większe niż korzyści. Komplikacji bowiem ulega problem sterowania zarządzaniem (governance) związany z indywidualizacją życia, erozją spójności społecznej. Tworzywem nowego środowiska są dwa czynniki: wolność komunikacji i nowe technologie. Technologie mają jedną wadę, że można je wyłączyć (telefony), a Internet sparaliżować. Sieci komunikacji "twarzą w twarz" na szczęście wyłączyć się nie da.

Ale czy to wystarczający powód do optymizmu? Internet dotychczas decentralizował społeczeństwa. Czy jednak ze względu na swą technologiczną naturę nie podda się on jakiemuś "mastermindowi", co się nie udało z sieciami społecznymi w świecie rzeczywistym? Od odpowiedzi na to pytanie zależy, z jakim scenariuszem cywilizacyjnej ewolucji należy się liczyć.

Problem wolności Internetu nie jest więc hipotetyczny. Gdyby go nie było, to nie przedstawiono by postulatu powołania Biura Wolności Globalnego Internetu. A taki postulat zgłosił niedawno jeden z senatorów amerykańskich.

Prof. Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą socjologii w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.


TOP 200