EU foria informatyczna

  • Wacław Iszkowski,

Polski rynek - ten sam, lecz nie taki sam

Tymczasem jeśli nie wejdziemy do Unii, to Unia przyjdzie do nas i pod hasłem tworzenia jednolitego rynku, "ekonomicznie" zacznie spychać z niego firmy polskie. Pierwszym krokiem będzie zwiększenie obecności na naszym rynku (co za paradoks!) firm amerykańskich. Największe firmy z USA, już obecne w Polsce, będą starały się szybko wzrosnąć poprzez wykupienie polskich firm - ich pracowników, kontaktów i klientów. Pojawią się też firmy średnie i małe, dotychczas nieobecne, które będą konkurować z polskimi jako dostawcy firm zachodnich bądź jako firmy niszowe. W koncernach informatycznych rynek polski znajdzie się w strukturach odpowiedzialnych za cały obszar unijny, a nie jak do tej pory w "EMEA". Menedżerowie tych struktur będą działać zgodnie z dotychczasowymi doświadczeniami z rynku niemieckiego albo raczej greckiego czy portugalskiego. Niestety, w poprzednich latach nie udało się naszym menedżerom uzyskać stanowisk w EHQ tych koncernów i stworzyć tam polskie "siły" (z małymi wyjątkami, ale zbyt małymi w porównaniu z "siłami" czeskimi, węgierskimi czy rosyjskimi).

Informatyzacja administracji jest uważana za niekwestionowaną domenę firm polskich. Otóż niekoniecznie tak musi być! Standardy informatyzacji i tworzenia e-administracji muszą być przecież tożsame ze standardami unijnymi zawartymi w programie eEurope. Tymczasem już obecnie amerykańskie firmy przedstawiają oferty oprogramowania zgodnego ze standardami unijnymi i, lobbując w Brukseli, dążą do przejęcia jak największej części tego rynku. Zainteresowanie systemami open source ze strony rządów krajów UE i Komisji Europejskiej niewiele tu zmienia - co najwyżej doda konkurentów w postaci średnich firm europejskich.

Z drugiej strony, nie można też pomijać takiego ważnego aspektu, jakim są umowy korporacyjne, które na poziomie central europejskich w polskich oddziałach koncernów staną się codziennością.

Decyzje będą zapadały "w centrali", zaś "teren"

- wszystko jedno jaki: polski, czeski czy węgierski

- zostanie po prostu wykonawcą.

Nie od rzeczy będzie też wspomnieć o eksporcie najlepszych kadr informatycznych. Słaba oferta niemiecka, nie zawierająca ofert pracy dla współmałżonków, z kiepskim umocowaniem w tamtejszych firmach dla osoby ją przyjmującej, była tylko swoistym "balonem próbnym". Kryzys spowodował jej fiasko, ale po wejściu Polski do UE sytuacja będzie już inna. Specjalistom z Polski trzeba będzie zapewnić takie same prawa, jak pracownikom lokalnym - także socjalne czy dotyczące ochrony zdrowia. Mobilność kadr na pewno wzrośnie. Zaczną też być wyraźnie widoczne bezpowrotne straty - to zdolni studenci, którzy wyjadą do krajów Unii i tam zostaną.

Szańce polskie?

Należy zaznaczyć, że ekspansja firm amerykańskich na europejskim rynku IT jest już czymś naturalnym. Spojrzenie na tabelę największych firm na rynku informatycznym pokazuje, że z firm europejskich znalazły się w niej: niemiecki SAP AG, hiszpańska Terra Networks, internetowe francuskie Wanadoo oraz T-Online w Niemczech. W innych tabelach dotyczących tylko firm europejskich znajdujemy jeszcze po kilka mniejszych firm informatycznych w Wlk. Brytanii, Niemczech i Hiszpanii - już często o wartości sprzedaży porównywalnej z poziomem sprzedaży firm w Polsce. Wniosek dla Polski jest jasny: tym, co mogą zrobić polskie firmy informatyczne, jest znalezienie nisz rynkowych, by się w nich schować, lub też konsolidacja pozwalająca na obronę przed wykupieniem lub sprzedanie się możliwie drogo.

Przed ekspansją małych i średnich firm informatycznych z Niemiec, Francji czy Szwecji pozostaje bronić się lepszą znajomością rynku, szybkim rozpoznawaniem potrzeb klientów i wprowadzaniem nowych rozwiązań, dostosowanych do lokalnych warunków. Polskie firmy informatyczne nie muszą ograniczyć się do defensywy i kurczowej obrony swojego stanu posiadania. Najlepszą obroną jest atak, a tutaj mają one pewne szanse:

  • szerszy dostęp do finansowania z puli unijnych programów ramowych umożliwi wielu firmom pozyskanie środków na opracowanie nowych produktów;
  • realizacja zadań e-administracji będzie wymagać wykonania wielu projektów, których część będzie możliwa do wykonania tylko przez firmy polskie;
  • szansę wejścia na inne rynki może dać udział polskich firm w przedsięwzięciach ogólnoeuropejskich;
  • stabilizacja finansowa państwa i konkurencja w sektorze bankowym mogą zwiększyć przychylność banków i funduszy inwestycyjnych dla przedsięwzięć w sektorze IT;
  • UE prędzej czy później wymusi stabilizację i uproszczenie regulacji podatkowych;
  • po wejściu do UE można oczekiwać zmniejszenia poziomu korupcji, której spadek nawet o drobną część będzie dla firm wielką ulgą;

  • rozwój infrastruktury telekomunikacyjnej ułatwi konkurowanie w Unii.
Należy szukać miejsca dla siebie, rozmawiać z ewentualnymi partnerami, przyglądać się wprowadzanym u nich rozwiązaniom i przede wszystkim uczyć się Unii. Uczyć się po to, aby polska informatyka za następnych kilkanaście lat nie znalazła się w sytuacji polskiego górnictwa. W dodatku informatycy na pewno nie przyjdą z koktajlami Mołotowa pod Radę Ministrów... Alternatywy więc nie ma.

Wacław Iszkowski jest prezesem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji.