Witamy w epoce kamienia e-łupanego

Rozmowa z Jerzym M. Mischke, emerytowanym profesorem Akademii Górniczo-Hutniczej, profesorem Wyższej Szkoły Gospodarki, przewodniczącym Rady Programowej Stowarzyszenia e-Learningu Akademickiego.

Rozmowa z Jerzym M. Mischke, emerytowanym profesorem Akademii Górniczo-Hutniczej, profesorem Wyższej Szkoły Gospodarki, przewodniczącym Rady Programowej Stowarzyszenia e-Learningu Akademickiego.

W którym miejscu znajdujemy się dzisiaj, jeśli chodzi o rozwój i zastosowanie technik zdalnego nauczania w szkolnictwie wyższym?

Witamy w epoce kamienia e-łupanego

Jerzy M. Mischke

Krótko, wciąż w epoce kamienia łupanego. Sytuacja jest jednak na tyle skomplikowana, że nie da się jej podsumować prostym stwierdzeniem, że jest dobrze albo źle. U źródeł problemu leży, moim zdaniem, charakterystyczny dla polskich uczelni brak zainteresowania dydaktyką - badania przede wszystkim! - i jakością kształcenia. Nikt nie mierzy i nie kontroluje efektów i jakości nauczania, nikt finansowo nie premiuje wykładowców za wysoką jakość procesu dydaktycznego, sukcesy dydaktyczne nie mają przełożenia na karierę naukową, jednym słowem, pracownicy uczelni nie mają motywacji, aby ową jakość podnosić. Kandydatów na studia wyższe wciąż jest wielu, studia wyższe są bardzo popularne, więc nie ma powodu, aby w ogóle zastanawiać się, czy np. zdalne nauczanie mogłoby ową jakość kształcenia podnieść i udostępnić studia wyższe większej liczbie chętnych.

Z drugiej strony, nie tylko e-nauczanie - ale także kształcenie komplementarne, tzw. blended learning, a więc połączenie nauczania tradycyjnego ze zdalnym, opartym na nowoczesnych technologiach i które zakłada m.in. zastąpienie części tradycyjnych wykładów i ćwiczeń spotkaniami wirtualnymi - wymaga od akademików dodatkowych nakładów czasu i pracy włożonych w przygotowanie materiałów do pracy online i zdalny kontakt ze studentami. Tym bardziej że e-nauczanie burzy siatkę godzin i rozkłada tradycyjny program nauczania niezwykle rzadko odwołujący się do dialogu i rzadko stosujący aktywizujące metody dydaktyczne.

Anglosasi są przekonani, że celem edukacji wyższej jest rozwój umysłu i zdolności twórczych młodego człowieka. Na świecie coraz powszechniej uważa się, że przekaz wiedzy powinien być aktualny (just for time) i zindywidualizowany (just for me). W Polsce natomiast mamy przekonanie, że chodzi o włożenie do głowy studenta możliwie dużej ilości informacji na wszelki przypadek (just for case). Jakby tego było mało, wykładowca tradycyjnie i zgodnie z prawem, wynagradzany jest za godzinę spędzoną twarzą w twarz ze studentami. Uczelnia próbując więc wynagrodzić mu trud włożony w przygotowanie i prowadzenie kursu przez Internet, musi uciekać się do różnych prawnych łamańców.

Z tych wszystkich wspomnianych wyżej względów e-learning akademicki w Polsce idzie naprzód powoli i kulawo. Chyba jeszcze żadna uczelnia w Polsce nie uznała, że kształcenie na odległość jest ważnym, a może nawet kluczowym elementem jej strategii rozwoju.

Czy może Pan wyobrazić sobie, że polskie uczelnie, wzorem uczelni amerykańskich, zdecydują się pewnego dnia na publikację na serwisach w YouTube czy iTunes wszystkich wykładów w formie - dostępnych za darmo - nagrań audio i wideo?

Wyobrażam to sobie z dużym trudem. Tutaj bowiem wchodzimy na grząski grunt własności intelektualnej. Polscy wykładowcy mają dziwne wyobrażenie, że treść ich wykładu jest ich osobistą własnością. Nie wyobrażają sobie lub nie wiedzą, że mogliby stosować licencję creative commons, dzięki której możliwa jest nierestrykcyjna dla użytkowników ochrona praw autorskich. Skrytość jest zresztą charakterystycznym rysem całego naszego społeczeństwa. Jako Polacy, boimy się otwartości, a sfery akademickie niemal zazdrośnie strzegą wyłączności na proces nauczania, często zresztą z uzasadnionego strachu przed ujawnieniem miernej jego jakości.

Mam wrażenie, że wiele uczelni oferując kursy online ogranicza się do opublikowania slajdów z wykładu czy materiałów tekstowych, okraszonych słabo związanymi z tematem ilustracjami...

Bardzo wielu ludzi utożsamia zdalne kształcenie z opublikowaniem w Internecie skryptu, a szczytowym osiągnięciem jest opublikowanie tekstu z linkami. Jeszcze dwa, trzy lata temu nikt nie myślał o przekazie strumieniowym, który dziś jest jedną z oczywistych możliwości, jaką daje sieć. Całej tej technologii i nowej dydaktyki trzeba się jednak nauczyć, ale tych, którzy naprawdę się na tym w Polsce znają, jest może dziesięciu. Tymczasem za stworzenie materiałów do kursu zdalnego odpowiedzialni są zwykle wykładowcy. Jeśli jednak ciężar stworzenia e-podręcznika ma spoczywać głównie na barkach nauczyciela akademickiego, to ten podręcznik może okazać się niestety dość marnej jakości, choćby tylko dlatego, że w tym przypadku nie jest profesjonalnie redagowany... Niewielu zresztą chce się na serio zająć tworzeniem materiałów dydaktycznych na potrzeby e-kursów. Brakuje także badań w zakresie metodyki zdalnego nauczania. A przecież cała ta sfera wymaga szerokich studiów… Mają się tym zająć m.in. Stowarzyszenie e-Learningu Akademickiego oraz Polskie Towarzystwo Naukowe Edukacji Internetowej.

W Polsce odbywa się sporo interesujących konferencji, których uczestnicy starają się wprowadzić jakiś porządek do wiedzy i praktyki zdalnego nauczania. Jednak także tam daje się zaobserwować wyraźny podział na establishment uczelni państwowych i młodych gniewnych, którzy testują e-learning na codzień. Widać tam również opór przed zniesieniem bezpośredniego kontaktu z wykładowcą-mistrzem, którego sama obecność ma stymulować studentów do uczenia się... Ten opór wynika z niezrozumienia faktu, że w przypadku e-nauczania kontakt wcale nie znika, zmienia się jego forma. Zdalne nauczanie to nie jest też nauka z komputerem ani samokształcenie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200