W ciągłym kryzysie

Jesteśmy wtedy pod stałą, dokładną kontrolą sprzedawców...

Od kontroli sprawowanej przez innych, w ten czy inny sposób, nie da się we współczesnym społeczeństwie uciec. W Londynie, na przykład, w miejscach publicznych jedna kamera przypada dzisiaj na 14 osób. Czy wkładanie do naszej skrzynki pocztowej całej masy folderów i ulotek reklamowych nie jest też pewną formą nacisku? Dostając zindywidualizowaną ofertę pozbędziemy się olbrzymiej ilości niechcianych przesyłek. To jedna z korzyści funkcjonowania wedle nowych reguł. Inna, to na przykład odciążenie naszej pamięci - nie będziemy musieli pamiętać, że musimy zrobić zakupy, bo skończyły się zapasy. W odpowiednim czasie zostaniemy poinformowani, że prawdopodobnie zbliża się termin uzupełnienia takiego czy innego asortymentu towarów.

W nowej rzeczywistości nie utrzyma się też dotychczasowy model działania firm z branży nowych technologii. Microsoft sprzedający oprogramowanie w pudełkach przeznaczone do wgrania na nasz twardy dysk już dzisiaj szuka nowych obszarów działania, bo zrozumiał, że jego model biznesowy się kończy! Większość funkcji stacjonarnego komputera zostanie bowiem przeniesiona do sieci. Tam będzie nasz komputer, tam będzie nasz dysk i system operacyjny, gdzie będziemy mogli podłączyć się do sieci. W sieciach będą nasze wszystkie zasoby. Microsoft bardzo dobrze to rozumie i już dzisiaj przygotowuje się do nowych wyzwań. Czyż nie jest dowodem desperacji, że Bill Gates ustąpił właśnie z najważniejszej koncepcyjnej funkcji w Microsofcie - Głównego Architekta Oprogramowania - i mianował na to miejsce kogoś spoza firmy - Ray’a Ozzy'ego, uznanego geniusza oprogramowania, twórcę Lotus Notes i Groove Networks, firmy przejętej przez MS w 2005 r. Zrozumiał to że już znacznie wcześniej Google, który od pewnego czasu buduje swoje mega-serwerownie na całym świecie. To one staną się wkrótce globalnym komputerem sieciowym.

Wiele firm nie wie jednak jeszcze, że może mieć w przyszłości problemy. Sytuacja wygląda tak, że ten kto pierwszy wpadnie na pomysł jak tę nową platformę biznesowo-technologiczną wykorzystać, ten odniesie sukces.

W cenie będzie coraz bardziej kreatywność i pomysłowość?

Tak, traci sens filozofia dobrych praktyk. Nadszedł czas „następnych praktyk”, jak nazwał to słynny guru zarządzania prof. Prahalad. Poza standardowymi metodami, których wszyscy będą musieli używać, wszystko inne będzie kwestią pomysłowości, twórczego, innowacyjnego podejścia do problemu. Wszyscy, na przykład, będą używać komputerów, ale one same przestaną być elementem przewagi konkurencyjnej. Najważniejszy będzie pomysł na ich wykorzystanie. Naśladowanie, podpatrywanie dobrych praktyk będzie nieefektywne, w warunkach hiperarchii trzeba będzie wymyślić coś, czego inni jeszcze nie mają albo nie robią. Zgodnie z popularną ostatnio ideą „błękitnego oceanu”, zamiast próbować znaleźć wolny kawałek na zatłoczonym kąpielisku, lepiej poszukać miejsca gdzie nikt jeszcze nie pływa - zrobić nowy, rewolucyjny produkt, zaproponować nową, rewolucyjną usługę.

Hasło innowacyjności staje się coraz popularniejsze. Czym będzie innowacyjność w przyszłości, gdy wszyscy będą zmuszeni do ciągłego poszukiwania nowości?

Innowacyjność, to po prostu biznesowa konieczność. Jest coraz więcej sektorów, w których nie ma dominujących, wiodących firm. A nawet tam gdzie są, to muszą cały czas mieć się na baczności. Intel ma znacznie ponad 80% rynku procesorów, cały czas jednak musi się liczyć z AMD. Kiedyś w ogóle by sobie nim głowy nie zawracał, dzisiaj musi z nim konkurować, jak równy z równym. W hiperkonkurencji przewaga rynkowa nie chroni przed upadkiem, szala zwycięstwa w każdej chwili może się przechylić na inną stronę, chociażby za sprawą nowego, innowacyjnego rozwiązania. Tele 2 odbiło Telekomunikacji Polskiej 10% rynku; to bardzo dużo. I zrobiła to firma, która nie ma żadnej infrastruktury telekomunikacyjnej, żadnych kabli, central, studzienek. Coraz częściej rynkowi, potężni, pozornie uzbrojeni po zęby Goliaci będą pokonywani przez sprytnych Dawidów z procami.

Jak w takiej sytuacji kształcić przyszłych menedżerów? Na czym będzie polegała edukacja przyszłych kadr zarządzających?

Rolą edukacji było do tej pory odpowiadać na pytania. Dzisiaj jesteśmy „na krawędzi”, w okresie przejściowym, w okresie burzliwych zmian. Nie znamy pytań, na jakie trzeba będzie odpowiadać. Trzeba się więc skupić na samym zadawaniu pytań, kwestionowaniu wszystkiego, poszukiwaniu niespodzianek, spodziewaniu się tego co niespodziewane.

W historii o kierunkach rozwoju decydowały wydarzenia, które nie miały prawa się zdarzyć. Dzisiaj trzeba uczyć myślenia o tym, co nie ma prawa się zdarzyć, ale też o tym, co zrobić, gdyby to się jednak wydarzyło. Na przykład, co by się stało z KGHM, gdyby został wynaleziony materiał lepszy niż miedź. Wydaje się to nierealne, a jednak takie próby już są podejmowane w dziedzinie nanotechnologii. Udało się już nawet uzyskać prototyp takiego materiału, ale jego produkcja jest na razie zbyt droga. Ale w przyszłości - kto wie?

Jeśli nie jesteśmy w stanie przewidywać przyszłości, to musimy mieć firmy tak skonstruowane, aby umieć błyskawicznie reagować na zmiany w otoczeniu.

To przypomina zarządzanie kryzysowe, z pisaniem tzw. czarnych scenariuszy włącznie.

Tak, tylko że w dzisiejszym turbulentnym otoczeniu biznesowym nie będzie można nawet pisać czarnych (ani białych) scenariuszy, bo pojawić się mogą zupełnie nowe zmienne, a nie tylko inne wartości starych. Trzeba być stale gotowym do szybkiego reagowania. Potrzebne są do tego pewne procedury, ale przede wszystkim potrzebna jest otwartość na rozwój wydarzeń. Firmą, która bardzo dobrze to rozumie jest, na przykład, Google. W 1998 r. Shona Brown wydała książkę o zarządzaniu na krawędzi chaosu. W tym samym roku powstał Google i od razu zatrudnił autorkę u siebie, na stanowisku wiceprezesa, głównego specjalisty ds. chaosu.


TOP 200