Tożsamość i rozwój

Z profesorem Wojciechem Łukowskim, prodziekanem Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, rozmawia Andrzej Gontarz.

Z profesorem Wojciechem Łukowskim, prodziekanem Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, rozmawia Andrzej Gontarz.

Wygląda na to, że wciąż nie umiemy sobie poradzić z wyzwaniami cywilizacyjnymi, przed jakimi stoi Polska. Choć mamy wiele programów rządowych i dobrze brzmiących haseł, to badania wskazują, że jesteśmy mało innowacyjni i konkurencyjni, słabo korzystamy z osiągnięć nauki i techniki. Zdecydowanie lepiej się czujemy, gdy przychodzi do rozmów o tradycji, o naszej historycznej tożsamości, roli naszego narodu w dziejach świata itp. Czy w myśleniu o sobie jesteśmy rzeczywiście skazani tylko na odwoływanie się do przeszłości bez możliwości budowania swojego miejsca w świecie w oparciu o przesłanki dotyczące przyszłości?

Tożsamość i rozwój

profesor Wojciech Łukowski

Wskazać można na jeden podstawowy problem, który często umyka naszej refleksji - a już na pewno jest pomijany przez naszych polityków - a który decyduje o innowacyjności, otwartości, twórczych postawach społeczeństwa. Chodzi o zachowanie proporcji pomiędzy zakorzenieniem a mobilnością.

Jeżeli nacisk polityczny, tak jak dzieje się to w tej chwili u nas, postawiony jest na zakorzenienie, jeżeli partie polityczne akcentują przede wszystkim ten aspekt życia społecznego, to wśród ludzi rodzi się strach przed otwartością, nowością, innowacyjnością.

Dowartościowanie zakorzenienia daje licznym grupom osób żyjących w społecznościach lokalnych wrażenie pewności, stałości i stabilności. Daje też poczucie spełnienia życiowych celów, realizacji życiowych zadań. Jeżeli jednak zakorzenienie jest zbyt silne, to pojawia się zaściankowość, prowincjonalizm. W takiej społeczności celem życiowym, szczególnie tych najbardziej aktywnych, twórczych, zdolnych jednostek staje się mobilność. Ludzie, zwłaszcza młodzi, chcą się wyrwać z takiego miejsca, opuścić je, najlepiej na stałe. Jeżeli potem wracają, to na krótko i tylko po to, aby pokazać tym, którzy zostali, że udało im się osiągnąć sukces na zewnątrz.

Te mechanizmy, które rządzą życiem społeczności lokalnych, odnoszą się także do życia zbiorowego w skali regionu czy kraju. Młodzi będą uciekać z państwa, w którym nie będą mieli zagwarantowanych możliwości realizacji swoich życiowych planów i ambicji.

To chyba naturalne, że ludzie chcą się rozwijać, zdobywać nowe doświadczenia, odnosić sukcesy, robić karierę.

Jeżeli jednak chcemy myśleć poważnie o perspektywach rozwojowych kraju, to musimy połączyć poczucie zakorzenienia z przekonaniem, że mobilność nie musi być fizyczną ucieczką z miejsca zamieszkania, że może to być mobilność w postaci ekspansji intelektualnej, ekonomicznej, technologicznej. Wtedy dopiero Polska przestanie być krajem, w którym z jednej strony wciąż podkreśla się wagę zakorzenienia, a z drugiej strony zdolna młodzież ucieka do światowych centrów innowacyjności i rozwoju cywilizacyjnego. Zazwyczaj miejsca te są również ciekawe z kulturalnego punktu widzenia, gdyż w nich ogniskują się najważniejsze problemy współczesnego świata. Ograniczanie swoich aspiracji do lokalnego podwórka jest mało atrakcyjne i pociągające.

Jak już powiedziałem, mobilność nie musi wcale oznaczać ruchliwości społecznej. Równie dobrze, o czym dzisiaj w naszym kraju zapominamy, może to być ruchliwość intelektualna, mentalna, cywilizacyjna, kulturowa. Do tego potrzeba nie lada wysiłku, ale można też liczyć na nie lada satysfakcję. Jeżeli będę miał w swojej społeczności lokalnej szansę na rozwój, na awans, jeżeli będę miał szansę na rozwinięte kontakty z całym światem, to będę się coraz bardziej zakorzeniał, będę postrzegał swoje miejsce jako atrakcyjne, nie będę traktował swojej obecności tutaj tylko jako tymczasowej, nie będę myślał o wyjeździe stąd.

Powinniśmy szukać równowagi między zakorzenieniem a mobilnością. Człowiek potrzebuje i jednego, i drugiego. W różnych wymiarach. Na razie jest to u nas nieosiągalne. Załóżmy, że w małym miasteczku powstaje fabryka, która produkuje znane, masowo sprzedawane rzeczy. Takie sytuacje się u nas zdarzają. Czy któraś z nich obierze za swoją markę nazwę rodzimej miejscowości, jak to zrobiła na przykład Nokia? Właściciele poszukają raczej obco brzmiących, najchętniej angielskich słów.

Jak taką równowagę stworzyć? To jest niełatwe zadanie budowania odpowiedniej świadomości - i to zarówno wśród władz naszego kraju, jak i obywateli. Kto miałby się tym zająć? Jaka grupa społeczna byłaby do tego najbardziej predestynowana - politycy, dziennikarze, biznesmeni, działacze samorządowi? Póki co, nie widać specjalnie wielu chętnych...

Dobrze by było, gdyby chociaż jedna partia polityczna miała świadomość tej problematyki, gdyby zdawała sobie sprawę z wagi zagadnienia. Tej świadomości jednak naszym politykom brakuje. W naszym kraju dyskurs polityczny oparty jest przede wszystkim na ostrych tezach ideologicznych. Wyjście poza ten "zaklęty krąg" wymaga dużego wysiłku intelektualnego, przekształcenia ideologii w program operacyjny. Do tego potrzebna jest też odwaga. Nie można uciekać od konkretnych decyzji i działań, nawet jeżeli nie są one popularne. Tego jeszcze nasi politycy nie potrafią robić.

Gdy się myśli, na przykład, o perspektywach rozwoju regionu, to trzeba najpierw określić jego rzeczywisty potencjał. Jeżeli w województwie są dwa czy trzy ośrodki mogące być rzeczywistymi stymulatorami rozwoju cywilizacyjnego, to trzeba by się zastanowić, czy w takiej sytuacji warto inwestować w infrastrukturę we wszystkich gminach. Może lepiej skupić się na doinwestowaniu tych kilku wybranych, rokujących największe nadzieje miejsc i pomyśleć o stworzeniu mechanizmów wykorzystania ich sukcesu przez innych. Dzisiaj już nie jest specjalnym problemem dojeżdżanie nawet 100 km do pracy. Dzięki temu przestrzeń się nie wyludnia, miejscowości nie pustoszeją. Nowe technologie będą też zapewne umożliwiały w coraz większym zakresie pracę na odległość.

Decyzje takie nie służą popularności miejscowych władz, więc nie są chętnie podejmowane.

To jest kwestia rozumienia istoty polityki. U nas brakuje umiejętności negocjowania społecznego, poszukiwania kompromisu, dochodzenia do konsensusu. Póki co, władze lokalne chcą się przede wszystkim wykazać przed swoimi wyborcami. Każda gmina stara się wyrwać dla siebie jak najwięcej pieniędzy na infrastrukturę pod inwestycje przemysłowe. Małe jest jednak przecież prawdopodobieństwo, że wszędzie ktoś zechce inwestować. Nie w każdym powiecie czy miasteczku powstanie nowa montownia samochodów. Może więc lepiej skupić się na jak najlepszym przygotowaniu infrastrukturalnym najlepiej rokujących miejsc i pomyśleć co zrobić, aby korzyści z tych inwestycji były odczuwalne również w innych częściach regionu.

Inaczej ludzie będą uciekać z regionów niegwarantujących szans na rozwój. Tak było na przykład w byłej NRD. W jedną stronę szedł strumień środków na infrastrukturę, w drugą - strumień ludzi emigrujących do bardziej atrakcyjnych miejsc. To samo może się zdarzyć w Polsce.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200