Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju

Z dr. Marcinem Piątkowskim z Międzynarodowego Funduszu Walutowego rozmawia Sławomir Kosieliński.

Z dr. Marcinem Piątkowskim z Międzynarodowego Funduszu Walutowego rozmawia Sławomir Kosieliński.

Czy warto czytać raporty zagranicznych analityków?

Świeża para oczu z zagranicy jest często w stanie ocenić sytuację lepiej niż my. Są co prawda analizy napisane przez kogoś, kto zupełnie nie zna Polski, ale łatwo to wychwycić. Ciekawe, że wiedzy o Polsce brakuje również w Komisji Europejskiej. Do niedawna nie miała ona żadnego programu badawczego dotyczącego naszej części Europy. Słowem, podejmowała decyzje po omacku.

Gdzie w takim razie jesteśmy? Czy wizje kreślone przez analityków mają jakikolwiek sens?

Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju
Polska jest innym "zwierzęciem" niż stare kraje 15. Jesteśmy europejskim średniakiem. Daleko nam do rozwoju ICT w Estonii i Irlandii. Idziemy o wiele wolniej, ale cały czas coś się w Polsce dzieje. Strategie przygotowane przez ekspertów, jasno mówią, co trzeba zrobić. Ale co z tego? Ważniejsze jest jak je wprowadzić w życie. Do tego jednak potrzeba przywódców i ich woli politycznej. Niestety, większość polskich polityków nie rozumie wyzwań współczesności.

Mam wrażenie, że wiele analiz cierpi na brak aktualnych danych. Wciąż spotykam się z wystąpieniami, gdzie powołuje się na dane sprzed trzech, czterech lat...

To stały problem ze źródłami. GUS jest nieprzygotowany do podawania danych na temat nowych zjawisk gospodarczych i społecznych. Gorzej, nawet te stare nie są najwyższej jakości. Trzeba zatem korzystać z danych międzynarodowych. Ale te także nie są doskonałe. Prywatne źródła? Też pozostawiają wiele do życzenia. W konsekwencji źródła są po prostu nieporównywalne, bo używają różnych metodologii. Brakuje miejsca na wyłuszczenie przyjętej metodologii. Toteż osobiście wolę pokazywać ogólną tendencję niż same liczby.

Eksperci często fetyszyzują benchmarking. To miało być praktyczne narzędzie, a stało się sensem istnienia instytucji badawczych.

Benchmarking ma coś w sobie z porównywania pomarańczy do jabłek. Ale z drugiej strony nie ma tym nic złego. Według amerykańskiej koncepcji benchmarkingu mają one chwalić liderów i zawstydzać tych co zostają w tyle. Ci ostatni mają się tym przejąć i zacząć gonić czołówkę. Ten mechanizm w Unii Europejskiej jednak się nie sprawdza, bo władze państwowe, w tym polskie, nie przejmują się tym. Informacja o miejscu Polski w rankingach pojawia się w mediach jak meteor i po chwili znika. Brakuje wiec mechanizmu, który zmusiłby nasze władze do gonienia europejskiej czołówki. Aby to zmienić, może dobrym pomysłem byłoby nagradzanie krajów czyniących największe postępy w budowie społeczeństwa informacyjnego dodatkowym zastrzykiem finansowym z UE. Stracone pieniądze bolą przecież najbardziej.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200