Nie ulegajmy panice

Patentowanie oprogramowania dla samych zainteresowanych - czyli szefów polskich firm informatycznych - jest zagadnieniem dość egzotycznym. Kto zatem w Polsce dysponuje wiedzą na ten temat?

Niewiele jest takich osób. Pewnie starczyłoby palców obu rąk, żeby je zliczyć. Zresztą nie dotyczy to wyłącznie informatyki - patentowanie w ogóle jest u nas mało popularnym zagadnieniem.

W porównaniu do krajów zachodnich aktywność naszych firm z różnych branż - chemicznej, farmaceutycznej, maszynowej itd. - pod tym względem jest wręcz znikoma. Po części zadecydowały o tym względy historyczne. W czasach tzw. minionego ustroju patenty odgrywały u nas specyficzną rolę. Mały być proinnowacyjnym narzędziem zmniejszania naszego opóźnienia cywilizacyjnego wobec krajów zachodnich. Zgłaszający patent, jeśli tylko uzyskał poświadczenie, że jego patent znajduje praktyczne zastosowanie, otrzymywał z tego tytułu całkiem spore jak na owe czasy pieniądze.

Kwestie naruszeń w ogóle nie były brane pod uwagę, co zresztą zrozumiałe, zważywszy na masowość procederu kopiowania zachodnich rozwiązań w krajach byłego bloku. Tymczasem na Zachodzie patenty zawsze były zbywalnym dobrem rynkowym.

W efekcie polskie firmy wytwarzające oprogramowanie właściwie w ogóle nie występują o przyznanie patentów. Dotyczy to także eksporterów.

To prawda. Nie miałem jeszcze żadnego takiego klienta. Z perspektywy takich polskich firm starania o uzyskanie patentu to jeszcze jeden i do tego mało potrzebny wydatek.

Zapewne do polskich firm nie przemawia argument o możliwości uzyskania ochrony dla własnego rozwiązania i czerpania z tego hipotetycznych korzyści w przyszłości. To jednak błędne rozumowanie. Lekceważenie patentów grozi bowiem bardzo przykrą sytuacją, w której firma inwestuje we własne rozwiązanie, wprowadza oparte na nim produkty na rynek i dopiero wówczas zgłasza się inny podmiot z roszczeniem o naruszenie posiadanego przez niego patentu. Skutki mogą być bardzo dotkliwe, oczywiście głównie w wymiarze finansowym. Wyniki takich agresywnych zachowań firm konkurencyjnych widać obecnie najwyraźniej w przemyśle farmaceutycznym - polscy producenci leków mają problemy z roszczeniami patentowymi zgłaszanymi przez koncerny zagraniczne.

Ile kosztuje uzyskanie patentu?

W Europejskim Urzędzie Patentowym ok. 8-10 tys. euro, ale należy zaznaczyć, że ten wydatek rozkłada się na cały czas trwania procedury patentowej.

Ile trzeba czekać na patent?

Niestety, nawet do siedmiu lat. Ta długotrwałość procedury połączona z przysługującą już od samego początku ochroną bywa niestety wykorzystywana do nieczystej gry konkurencyjnej. Zgłoszenia straszaki mają tak sformułowane zastrzeżenia, że patenty na pewno nie zostaną przyznane, ale przez kilka lat mogą stanowić barierę dla konkurencji. Mały producent dwa razy się zastanowi, nim podejmie ryzyko, że być może narusza patent dużego koncernu.

Czym właściwie jest Europejski Urząd Patentowy, czyli EPO? To chyba - wbrew nazwie - nie jest struktura unijna?

Nie, ale współtworzą go prawie wszystkie państwa unijne i kandydujące. Nie jest to międzynarodowy urząd patentowy, lecz raczej instytucja, za pośrednictwem której można jednorazowo w "równoległej wiązce" otrzymać patenty obowiązujące w wielu krajach - chodziło oczywiście o obniżenie kosztów uzyskiwania patentów międzynarodowych. To oznacza, że z chwilą naszego - rychłego już - przystąpienia do EPO obowiązujące w Polsce patenty nie będą musiały być udzielone przez polski Urząd Patentowy.

Czyli w ten sposób pojawią się u nas patenty na oprogramowanie!

Zbyteczny alarm, przecież już są.


TOP 200