Ile odwagi, ile intuicji - tyle sukcesów

Czego one dotyczą?

W naszym biznesie relacje z klientami nie mogą opierać się tylko na kontakcie internetowym.

Jest kilku poważnych dostawców i klienci doskonale ich znają. Ich potrzeby dotyczą dużych urządzeń jednostkowych, np. turbin, wytwarzanych przez wiele miesięcy na indywidualne zamówienie.

Takie negocjacje i uzgodnienia są prowadzone osobiście. To przesądza o charakterze projektów.

Czy uważa Pan, że Internet rzeczywiście zrewolucjonizuje biznes? Czy jest to tak przełomowa technologia, że jej znaczenie jest nieporównywalnie większe od dotychczasowych wynalazków informatyki?

Nie nazywałbym tych zmian rewolucją. Jest to kolejny, ważny etap w rozwoju informatyki i jej stosowania w gospodarce czy administracji. Na razie więcej w nim elementów mody niż racjonalnych zastosowań. To inwestorzy i firmy sieciowe "nakręcają" ten biznes, a nie rynek. Rynek wypróbuje ich propozycje i coś wybierze. Na jednych zastosowaniach się zawiedzie, inne się sprawdzą. Będą wprowadzane stopniowo, powoli, ale nieuchronnie wyprą stare rozwiązania.

Rewolucja byłaby zbyt kosztowna.

Rozwój przemysłu informatycznego podlega bowiem dwóm zasadom. Po pierwsze, firmy informatyczne mają miliony użytkowników i muszą zapewnić im ciągłość funkcjonowania ich sprzętu i oprogramowania. Rewolucyjna zmiana byłaby po prostu zbyt kosztowna dla większości klientów. Po drugie, branży informatycznej zależy jednak na wprowadzaniu nowości, dzięki którym firmy zarobią więcej niż w przypadku obecnej technologii. Istnieje wiele takich przykładów. Mainframe'y działały u klienta 10, 20 lat, nie było więc zapotrzebowania na wielką ich produkcję. Technologia sieciowa wiązała się i ze zwiększeniem zapotrzebowania na sprzęt i oprogramowanie, i z częstszą jego wymianą. Dzięki temu urosła cała branża. Obecny boom internetowy również jest "napędzany" przez przemysł informatyczny, który widzi w tym dla siebie szansę dynamicznego rozwoju. Internet spowoduje znacznie większe niż obecnie upowszechnienie zastosowań informatyki. Przemysł, oczywiście, też ma potrzeby, ale nie muszą one być tożsame z interesami branży informatycznej. Dopiero gdy konkretny pomysł uzyska poparcie grupy klientów, następuje prawdziwy jego rozwój. Rynek, selekcjonując rozwiązania, pozwala na "dotarcie się" obu partnerów tej gry. Wymienione zasady umożliwiają równowagę ciągłości i innowacyjności w gospodarce. Tu nie ma miejsca na rewolucję, choć zmiany dokonują się coraz szybciej i mają coraz większy zasięg.

Tworzył Pan historię informatyki w Zamechu od komputera lampowego, poprzez mainframe, aż po dzisiejszy zintegrowany system CIM. Najpierw prowadził Pan Ośrodek Informatyki w Biurze Konstrukcyjnym. Był niezbędny do prawidłowego prowadzenia obliczeń inżynierskich. Równolegle działał Ośrodek Obliczeniowy przetwarzający dane na potrzeby prawozdawczości. Po połączeniu obu ośrodków dział informatyki znalazł się w pionie finansowym.

W 1992 r. uzyskał status tzw. samodzielnego centrum kosztowego. Zakład został szybko sprywatyzowany. Gdy pojawił się zagraniczny inwestor, koncern ABB (a stało się to zanim uchwalono ustawy prywatyzacyjne), posypały się projekty informatyczne na wielką skalę: do komunikacji z innymi częściami koncernu, wspomagania zarządzania, wsparcia projektowania, obsługi produkcji, integracyjne itd. Miał Pan niepowtarzalną szansę na awans i karierę. Czy zaczynający dziś szefowie informatyki i specjaliści komputerowi mogą jeszcze liczyć na takie kariery?

Na takie raczej nie, ale mają inne możliwości. Moje pokolenie było - wraz z menedżerami biznesowymi - twórcami podstaw strategii informatycznej w przedsiębiorstwach. Musieliśmy być wszechstronni, odważni i pojętni. Byliśmy pasjonatami swojej pracy. Podejmowaliśmy decyzje dotyczące fundamentów (technologicznych i koncepcyjnych), na których były budowane kolejne rozwiązania. To były rzeczywiście wielkie projekty, ale przede wszystkim szkoła zarządzania i niepowtarzalna przygoda zawodowa. Dzisiaj każdy szef informatyki wie, że technologia jest służebna wobec biznesu, że są to inwestycje, że muszą nie tylko się zwrócić, ale także przynieść korzyść. Tego się uczyliśmy w miarę jak informatyka awansowała w przedsiębiorstwie, a i zajmowaliśmy bardziej eksponowane stanowiska.

Dzisiaj informatycy mają plan, tzw. ścieżkę kariery. Przygody czy nieoczekiwane zwroty w karierze raczej im się nie zdarzają, bo i rozwój informatyki w przedsiębiorstwach ma spokojniejszy, ustabilizowany przebieg. Ale mają - jak wspomniałem - inne możliwości.

Dzisiaj znakomici specjaliści znacznie częściej niż kiedyś decydują się na samodzielną działalność gospodarczą. Pod tym względem są bardziej odważni niż poprzednie pokolenie, ale też mają większą szansę na znalezienie klientów. Zapotrzebowanie na usługi informatyczne jest przecież ogromne. Najzdolniejsi zakładają własne firmy, ponieważ wiedzą, że w wielu przedsiębiorstwach skończyły się wielkie projekty, a następne - jeśli w ogóle - są przeprowadzane na innych warunkach, z udziałem firmy zewnętrznej. Awanse nie są już tak spektakularne, a wręcz zmniejszają się możliwości awansowania. Maleje znaczenie własnego działu, zresztą nie sposób cały czas utrzymywać wysoko wykwalifikowanego personelu. Najbardziej przedsiębiorczy i zdolni informatycy dochodzą więc do wniosku, że jeśli nie można być na wysokim stanowisku w obcej firmie, to lepiej być "na swoim", nawet jeśli nie jest to wielki biznes.

Kiedy będzie mógł Pan powiedzieć, że odniósł Pan sukces w życiu zawodowym?

Zawsze tak mówię, kiedy życie pokazuje, że wcześniej dokonałem właściwego wyboru. W moim zawodzie ciągle trzeba odpowiadać sobie na pytanie, od czego zależy przyszłość, i na tej podstawie podejmować decyzje. Do tego potrzebne są wiedza, intuicja, szczęście, ręka do biznesu. Ale szczęście sprzyja lepiej przygotowanym.


TOP 200