@lgorytmiczne społeczeństwo - cz. V

Czy człowiek ma szansę na to, by w przyszłości również mógł wydeptywać własne ścieżki?

Czy człowiek ma szansę na to, by w przyszłości również mógł wydeptywać własne ścieżki?

Narzucanie algorytmizacji w imię potrzeby "zarządzalności" (Governance) nie będzie bezkonfliktowe. Przyszłość będzie ciągłym zmaganiem się. Ludzie będą się przed nią bronić, a kultura wytwarzać jakieś antyciała. Pomocny w tym będzie naturalny "software", który ewoluował przez wieki - język, który mimo utajonych struktur uniwersalnych będzie chronić przed algorytmizacją, a w każdym razie w istotny sposób ją opóźniać. Im większa będzie różnorodność języków, tym większe możliwości obrony. Niestety, ta różnorodność, mimo prób jej ratowania, sukcesywnie się zmniejsza. Dominacja angielszczyzny, która na potrzeby informatyki jest coraz bardziej algorytmizowana, te możliwości obrony osłabia.

Choć dla wielu zabrzmi to jak herezja, to - moim zdaniem - pozytywną rolę może odgrywać nowy hakeryzm z misją ideologiczną: dać człowiekowi sieciowemu tyle samo narzędzi kontroli nad e-biznesem i e-government, ile te siły mają środków kontroli nad nim. Hakerzy i cały ruch "copy left", łamiący kody źródłowe programów, chronią kulturę i wiedzę przed zamrożeniem w zastanym kształcie. Jeśli jako gatunek jesteśmy w sensie kulturowym tym, kim jesteśmy, to m.in. dzięki temu, że nie zamrażano kodów kulturowych. Istotną rolę będzie odgrywać free software, dzięki któremu ludzie epoki cyfrowej będą sami znać sztukę programowania; bez niej bowiem nie ma mowy o własnej ekspresji (bez niej ludzie potrafiący czytać, a nie umiejący pisać, nie byli zdolni do własnej ekspresji na piśmie).

Bardzo dużo będzie zależeć od tego, jakiej kultury będą potrzebować młode generacje; ilu pojawi się nowych Linusów Torvaldsów, którzy będą rzucać wyzwanie "Gate(s)keeperom" - producentom algorytmu dla wszystkich, czyli na ile uda im się zrównoważyć imperium Microsoftu oraz innych mugoli społeczeństwa informacyjnego.

Trzeba się liczyć z tym, że wróci pokusa uspołeczniania własności, tym razem intelektualnej. Będzie sobie torować drogę myślenie typu - "skoro nie powiódł się komunizm budowany na tym padole, to może jeszcze raz spróbować go stworzyć; tym razem już w wersji dotcom(munism) z oprogramowaniem Leninuxa jako kolektywnym algorytmem?". Gdyby komunizm przetrwał do dzisiaj, bardzo pomnożyłby szanse dalszego trwania.

Z hakeryzmem jest jednak pewien problem: on już jest w systemie - podobnie jak dżihad i McŚwiat, które nawzajem się karmiąc, są dwoma stronami systemu globalnego. Hakeryzm próbuje system schaotyzować, widząc w chaosie szanse na wolność, co jednak niesie koszty dla wszystkich sfer życia.

Ku społeczeństwu postinformacyjnemu

Zapytam prowokacyjnie: czy nie zmierzamy ku społeczeństwu postinformacyjnemu? Takie pytanie prowokuje, ponieważ zawsze w każdej fazie swego rozwoju wszystkie społeczności ludzkie musiały pozyskiwać i przetwarzać informacje, aby tworzyć wiedzę niezbędną do przetrwania. Jeśli dziś o dawnych społeczeństwach mówi się, że były one przedinformacyjne, to tylko w tym sensie, żeby zaakcentować, że dziś mamy społeczeństwo informacyjne, dla którego informacja jest głównym zasobem rozwoju, a technologie przetwarzające ją - najważniejszym narzędziem. Ale w takim razie trzymajmy się logiki: jeśli używamy trójstadialnego modelu rozwoju - od przednowoczesności przez nowoczesność do dzisiejszej ponowoczesności - to dlaczego ewolucja miałaby się kończyć na stadium informacyjnym?

Paradoksalnie pojęcie postinformacyjności odnoszę do społeczeństw najwyżej nasyconych informacyjnie: Ameryki Północnej, Europy Zachodniej i Dalekiego Wschodu. Reszta świata też kiedyś wkroczy w tę fazę, ale to jeszcze potrwa. Informacja była, jest i będzie, ale ludzie coraz mniej będą ją przetwarzać, dostaną bowiem gotowe algorytmy.

Hipercyfryzacja wymusi pozytywną kontrreakcję. Tak jak ludzie epoki przemysłowej zaczęli cenić ręczną robotę, znużeni seryjną produkcją, tak za 20 lat w cenie będzie "analogowa robota". Posiadanie analogowych produktów symbolicznych będzie wyróżnikiem statusowym. Takim wyróżnikiem będzie np. czytanie "papierowej gazety" przez nastolatka. Analogowość przestanie być synonimem wykluczenia. Może wtedy młodzi ludzie zbuntują się przeciwko algorytmom i zaprogramowaniu. Trzeba więc bronić analogowych nisz.

Ludzie przez tysiąclecia cierpieli na niedobór informacji. W epoce mediów masowych byli i w dużym stopniu nadal są bombardowani przez przekazy informacyjne.

Media interaktywne stworzyły formułę info on demand; w przyszłości pojawi się demand of no info. Pojęcie prawa do informacji straci sens, bo sam człowiek będzie czystą informacją i będzie miał do siebie prawo. I nie będzie musiał iść po rozum do głowy, bo on będzie w sieci.

@@@@@@@@@@@@@@@@@

To, co proponuję w tych esejach, jest świadomie contra spem. Przyznaję, że przebija w nich niemało pesymizmu kulturowego. Było w historii myśli ludzkiej bardzo wiele pesymistycznych wizji sprowadzających jednostkę ludzką do jednego wymiaru, funkcji, popędu, maszyny (wczesny mechanicyzm oświeceniowy). Pozytywizm scjentystyczny redukował psychikę i duszę do fizjologii, a więc do chemii. Ale jeśli do chemii, to dlaczego nie do fizyki, skoro wszystko składa się z atomów? Na końcu tego łańcucha redukcji pozostaje więc natura. W sposób podobnie redukcjonistyczny postrzega się dziś ludzką inteligencję i nie ukrywam, że ten sposób myślenia przebija także w tym eseju. Inteligencję traktuje się jako oprogramowanie człowieka, które można zmienić, a nawet - w co wierzą extropiści (Hans Moravec) - zdekodować, zapisać na dysku, zoperacjonalizować, podłączyć do innych oprogramowań ludzkich i cyfrowych, by stworzyć w ten sposób wspomnianą cywilizację roju ludzkiego.

Przed kilku dekadami prognozowano deterministycznie, że do 2000 r. niemal wszystko zostanie zinformatyzowane, zautomatyzowane, zalgorytmizowane. Nie przewidziano tylko, że wprawdzie IT bardzo szybko się rozwija, ale jeszcze szybciej zmienia się otoczenie społeczne. Jest to pościg za horyzontem.

Redukcjonistyczne wizje się więc nie sprawdzały, kultury wytwarzały antyciała, człowiek się odradzał, bronił skutecznie swojego człowieczeństwa, nawet jeśli wyzwalał moce, nad którymi często tracił kontrolę. Podnosił się po każdej detronizacji: Kopernikańskiej, Darwinowskiej, Freudowskiej i dzisiejszej, którą trudno komuś imiennie przypisać, ale która wyraźnie się jawi w wysiłkach kreowania sztucznej inteligencji i wypychania ludzkiej (a przynajmniej tej jej części, która pozwala się zalgorytmizować) na drugi plan.

Obecne generacje technologii wyszły z paradygmatu newtonowskiego, wyprowadziły nas z ery mechaniki. Po prostu "majstruje się koło mózgu", po raz pierwszy technologicznie, bo psychofarmakologicznie i symbolicznie czyniono to od zarania historii.

Czy więc tym razem redukcjoniści mają więcej racji niż ich poprzednicy? Jeśli człowiek stanie się jednowymiarowym, napędzanym przez jeden algorytm, typowym egzemplarzem gatunku, to redukcjoniści mieliby niestety rację. Wtedy socjologia, psychologia i antropologia byłyby naukami ścisłymi, opisując zbiorowość ludzi, tak jak fizyka opisuje atomy. Można tylko mieć nadzieję, że tak się nie stanie, ale jest to kwestia wykraczająca poza sferę nauki - bo jest kwestią wiary lub niewiary w człowieka.

Prof. Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200