Zera na koncie

Google zarabia prawie wyłącznie na sprzedaży reklam. Kluczem do sukcesu jest powiązanie treści zapytania z wyświetlaną na monitorze reklamą. Jeśli internauta w zapytaniu użyje określonych słów kluczowych np. "hotele Warszawa", obok wyników przeszukiwania pojawią się sponsorowane linki odsyłające do stron agencji turystycznych, sieci hotelowych itp. Google nie wymyśliła tego modelu biznesowego, ale opanowała go do perfekcji. Do firmy zgłaszają się dziesiątki tysięcy usługodawców z całego świata, dla których obecność w najpopularniejszej wyszukiwarce ma większą wagę niż znalezienie się w lokalnej książce telefonicznej. Google stara się sprostać popytowi, otwierając sieć międzynarodowych biur sprzedaży. Wyszukiwarka Google działa w 97 wersjach językowych, gdyż przeszło połowa wszystkich zapytań pochodzi spoza USA.

Czy Google może się nie udać?

Wiara założycieli firmy w swoją intuicję i nieomylność może już wkrótce zostać zweryfikowana przez konkurencję. Bo nawet jeśli trudno w to uwierzyć, Google ma konkurentów i to bardzo silnych.

Na popularność Google z zazdrością spoglądają dwaj konkurencji - Yahoo! i Microsoft, do którego należą internetowe serwisy MSN. Obie firmy zainwestowały w sumie ponad 2 mld USD na poszukiwanie nowych sposobów przeszukiwania zasobów Internetu. Bo choć Google bezsprzecznie najlepiej radzi sobie z odnajdywaniem poszukiwanych przez internautów treści, nikt nie powie, że mechanizm wymyślony przez Page'a i Brina jest doskonały (o tendencjach rozwojowych w dziedzinie mechanizmów przeszukujących serwery internetowe pisaliśmy szerzej w CW 16/2004 z 19 kwietnia). Coraz częściej mówi się, że przyszłość należy do katalogów branżowych, których przeszukiwanie gwarantuje lepszą trafność odpowiedzi.

Sytuacja między trzema rywalami dodatkowo się zaostrzyła, kiedy Google przedstawiła plany uruchomienia darmowej poczty elektronicznej Gmail, konkurencyjnej wobec Yahoo Mail i MSN Hotmail. Jej użytkownicy mieliby do dyspozycji powierzchnię dyskową o pojemności 1 GB, z gwarancją wieczystego przechowywania całości swojej korespondencji na serwerach Google. Od użytkowników Google oczekuje tylko drobnej przysługi - treść e-maili będzie automatycznie skanowana w poszukiwaniu słów kluczowych, którym można by przyporządkować reklamę.

Nazwa firmy Google pochodzi od matematycznego terminu Googol oznaczającego liczbę 10 do potęgi 100, czyli 1 i sto zer. Ile zer przybędzie na kontach założycieli Google Inc., okaże się w ciągu kilku miesięcy, gdy ruszy publiczna emisja akcji, najbardziej oczekiwane wydarzenie giełdowe w USA od początku dekady.

2 718 281 828 USD - tyle pieniędzy chce pozyskać Google dzięki publicznej emisji akcji. Suma ta nie jest przypadkowa... Jest to iloczyn liczby "e" i 1 mld USD, gdzie "e" jest podstawą logarytmów naturalnych. W przybliżeniu liczba ta wynosi właśnie 2718281828.

Akcje po holendersku
  • Szczegóły przebiegu aukcji internetowej nie zostały jeszcze ujawnione. Wiadomo jednak że banki współpracujące z Google od miesięcy tworzą system informatyczny na potrzeby emisji.

  • Prawdopodobnie ze stron internetowych Google zainteresowani inwestorzy będą pobierać cyfrowe identyfikatory uprawniające do udziału w aukcji. Można przypuszczać, że inwestorzy będą zobowiązani do zdeponowania na koncie brokera sumy odpowiadającej wartości ich oferty.

  • Aukcja zostanie przeprowadzona w tzw. modelu holenderskim. Jej uczestnicy będą deklarować, ile akcji i po jakiej cenie gotowi są kupić. Jeśli uczestnik zaoferuje zbyt wysoką kwotę, jego oferta zostanie uznana za spekulacyjną i będzie odrzucona. W trakcie aukcji spółka będzie informować na bieżąco - na podstawie danych o popycie ze strony inwestorów - o oczekiwanym przedziale cenowym akcji. Opierając się na tym, inwestorzy będą mogli ponawiać oferty przez cały czas trwania aukcji.

  • Aukcja może trwać nawet kilka tygodni. Na jej zakończenie Google ogłosi ostateczną cenę i liczbę wyemitowanych akcji, a ewentualnie, w przypadku zbyt wielkiego popytu, poziom redukcji zamówień.

TOP 200