Zdawać, ale po co

Za granicę ani rusz

O ile w Polsce przywiązanie do formalnego potwierdzenia swoich doświadczeń informatycznych jest stosunkowo nowe, wiąże się pośrednio z kryzysem na rynku pracy i lepszymi możliwościami dobru personelu, o tyle za granicą certyfikaty są normą. W Niemczech, Wlk. Brytanii, nie mówiąc już o USA, wszyscy oczekują od kandydatów do pracy wszelkich możliwych potwierdzeń ich wiedzy. Pomogły one w znalezieniu pracy choćby niektórym Polakom wyjeżdżającym za zachodnią granicę w ramach programu "zielonej karty".

Czasem ta atencja przybiera wręcz postać anegdotyczną. Jeden z Polaków, ubiegających się o posadę serwisanta w sklepie komputerowym w Londynie, właśnie ze względu na brak podstawowego certyfikatu CompTIA A+ nie znalazł na tym stanowisku zatrudnienia. Nie da się ukryć, że dla tamtejszych pracodawców certyfikaty są nieraz lepszym świadectwem wiedzy niż dyplomy polskich uczelni, których często nie znają, lub nazwy dotychczasowych pracodawców.

Certyfikaty nie pracują

Znaczenie certyfikatów maleje wprost proporcjonalnie do spadku zapotrzebowania na informatyków.

Nawet certyfikowani inżynierowie mają dziś problem ze znalezieniem pracy. Propozycje składane przez różne firmy mają niewiele wspólnego z ich doświadczeniem zawodowym i posiadaną wiedzą. Jak żartuje jeden z MCSE (Microsoft Certified Software Engineer), nie po to zdawał egzaminy, żeby teraz projektować strony internetowe. "Czasem zastanawiam się, co kieruje ludźmi, którzy dokonywali selekcji nadesłanych aplikacji. Liczą chyba, że w desperacji podejmiemy się każdego zajęcia" - twierdzi. Ten dysonans pomiędzy oczekiwaniami pracowników a proponowanymi stanowiskami budzi u wielu ubiegających się o etat podejrzenia, że pracodawcy niezbyt dokładnie wiedzą, czym w rzeczywistości jest certyfikat.

Wyścig o certyfikaty

Trudne czasy powodują, że ludzie poszukujący zatrudnienia czują się coraz bardziej rozgoryczeni. Wielu z nich liczyło, że kursy i certyfikaty zdobyte przez nich w okresie prosperity uchronią ich przed utratą pracy. Stało się jednak inaczej. Teraz, rozglądając się za ofertami, spotykają wielu specjalistów z takimi samymi tytułami i... podobnymi problemami.

Lata prosperity, w których firmy zachęcały pracowników do szkoleń, a także szeroko zakrojone inicjatywy mające na celu wylansowanie certyfikatów doprowadziły do dewaluacji wielu z nich. Dziś pracodawców nie interesują już osoby posiadające tytuły MCP (Microsoft Certified Professional) czy CNA (Certified Novell Administrator). Wychodzą z założenia, że jest to absolutne minimum, które każdy specjalista powinien był sobie zapewnić.

Tymczasem w wielu firmach wciąż pokutuje przekonanie, że certyfikat nie jest wykładnikiem wiedzy i świadczy tylko o umiejętności szybkiego przyswojenia pewnego zasobu wiedzy oraz zdolności do rozwiązywania testów.

Kandydaci starający się o pracę, wiedząc to, próbują wyróżnić się spośród tłumu innych certyfikowanych "specjalistów" i "inżynierów". Korzystając z możliwości, jakie stwarzają np. ich macierzyste uczelnie, współtworzące wraz z Microsoftem, Novellem, Cisco i firmami edukacyjnymi autoryzowane ośrodki szkoleniowe, zdobywają certyfikaty z zakresu kolejnych technologii. A pracodawca, widząc kolejne CV z rozbudowaną rubryką "certyfikaty" i niewielkim doświadczeniem praktycznym, utwierdza się w przekonaniu, że "tytuły - tytułami, a prawdziwe umiejętności pracownika to coś zupełnie innego".


TOP 200