Zdani na sieć

Bezwartościowe kontakty

Sfera anonimowości kontaktów społecznych jest bardzo szeroka. Dotyczy coraz większej liczby instytucji, urzędów, firm, placówek handlowych. Nie załatwiamy sprawy z konkretną osobą w urzędzie, lecz z reprezentantem organu administracji państwowej, nie podpisujemy umowy z konkretnym dyrektorem, lecz przedstawicielem międzynarodowej firmy, której zarząd jest za oceanem, nie kupujemy u konkretnego sprzedawcy, lecz sami wybieramy towar z półki w hipermarkecie. Sami jesteśmy też tylko petentem, kontrahentem, klientem bez twarzy i nazwiska, na wszelki wypadek jesteśmy więc dokładnie śledzeni i kontrolowani od chwili przekroczenia drzwi wejściowych, bo nikt nie wie, czego może się po nas spodziewać. W tym aspekcie przejście na transakcje typu online, dokonywanie zakupów drogą elektroniczną czy załatwianie spraw przez Internet nie będzie stanowić żadnej jakościowej różnicy, a nawet stanie się wygodniejsze, bo nie będzie nas narażało na osobiste poddawanie się dokładnemu sprawdzaniu "na bramce" czy podglądaniu przez kamerę.

Pozbawienie większości kontaktów i zachowań społecznych charakteru osobistego powoduje wyrugowanie z nich elementów typowych dla stosunków międzyludzkich i zastąpienie ich kontraktami. Z naszych kontaktów z urzędami, usługodawcami, sprzedawcami usunięto wartości moralne. Ich miejsce zajmują rozliczenia i sprawozdania. Umowa ze sprzedającym i kupującym w coraz mniejszym zakresie opiera się na poczuciu uczciwości obu stron. Jej realizacja musi być wiarygodnie poświadczona w uznawanej przez obie strony formie. Stąd coraz większego znaczenia nabierają różnego rodzaju systemy billingowe i monitorujące.

Człowiek przestaje być dla człowieka wiarygodnym źródłem informacji. Coraz częściej chcemy potwierdzenia informacji o sobie nawzajem przez różnego rodzaju urządzenia. Używany przez nas sprzęt stanie się bowiem głównym źródłem informacji o nas samych i otaczającym nas świecie. Tak jak w telemetrii, gdzie bada się oglądalność programów telewizyjnych - deklaracja telewidza nie ma żadnej wartości, o jego wyborach świadczy skrupulatna rejestracja włączeń, wyłączeń i przełączeń kanałów w telewizorze. Tendencja ta może prowadzić do coraz wyraźniejszego zawieszania norm moralnych w kontaktach z innymi ludźmi. Wówczas większą popularność mogą zdobyć raczkujące dziś usługi lokalizacyjne. Jeżeli nie będę w stanie ocenić, z kim mogę mieć do czynienia na ulicy, to lepiej zamiast pytać o drogę przypadkowo napotkanego przechodnia, lepiej będzie skorzystać przez telefon komórkowy z bazy danych połączonej z systemem GPS.

Wirtualny sąsiad

Wraz ze zmianami zasad interakcji społecznych zmienia się także mechanizm społecznego obiegu informacji o ludzkich zachowaniach. Coraz mniejszą wiedzą o nas będą dysponować inni członkowie naszej społeczności, coraz więcej danych będzie się bezpośrednio przenosić do zasobów informacyjnych w sieci. Sąsiad nie dowie się o próbie kradzieży samochodu na podwórku, bo informacja o tym dotrze bezpośrednio tylko do dyspozytora systemu monitoringu.

Problemem może się okazać nie ilość gromadzonych informacji, lecz ustalenie zasad posługiwania się nimi. Bezpośrednie kontakty międzyludzkie, a co za tym idzie również dystrybucja pozyskanych przy ich okazji informacji, były regulowane wieloma zasadami współżycia społecznego - od przepisów prawa, przez normy obyczajowe, po kanony kulturowe czy kodeks honorowy (np. podglądanie sąsiada było uznawane za niemoralne, a dzielenie się informacją o jego nawykach mogło być potraktowane w przypadku kradzieży jako współudział w przestępstwie). Czy uda się stworzyć obyczaje i normy prawne kontaktów wirtualnych?

Uzależnieni od GPS

W 1991 r. statek norweskiego armatora płynął właśnie z Jemenu do Indii, gdy nagle zaczął szaleć pokładowy odbiornik GPS. "Co u licha? Przecież niedawno wrócił z serwisu" - żachnął się nawigator. Nie wiedział jeszcze, że marynarze z innych statków również mieli identyczny problem: dokładność pomiaru spadła ze standardowych kilkudziesięciu metrów do kilkuset, a momentami sygnał nawet zanikał całkowicie. Nie wiedzieli oczywiście, że oto rozpoczęła się operacja "Pustynna Burza" - nowa faza wojny w Zatoce Perskiej. Aby oślepić systemy nawigacyjne przeciwnika, Pentagon, do którego należy system GPS (Global Positioning System), zdecydował się zakłócić sygnały GPS w tamtej części Oceanu Indyjskiego.

Wtedy wszyscy użytkownicy uświadomili sobie, że USA w razie zagrożenia może zagłuszyć sygnał w dowolnie wybranym regionie świata. Na całym świecie zawrzało. Europejscy politycy uznali, że jeśli Stary Kontynent chce być naprawdę bezpieczny, trzeba szybko stworzyć satelitarny system nawigacyjny, niezależny od decyzji amerykańskich generałów. Niewiele bowiem przyjdzie z dublowania sygnału GPS poprzez odbiór sygnałów z rosyjskiego systemu GLONASS - dokładniejszego niż amerykański, lecz również zależnego od politycznych decyzji, tyle że z Moskwy. I nie chodzi tu tylko o nawigację, bowiem GPS są wykorzystywane w telekomunikacji jako wzorzec czasu, synchronizują też serwery meteorologiczne i inne (oczywiście system GPS jest jednokierunkowy, uzyskiwanie informacji o położeniu użytkownika wymaga sprzęgnięcia z innymi rozwiązaniami, np. telefonią komórkową).

Unia Europejska dopiero w tym roku zatwierdziła plan budowy systemu Galileo (łączny koszt to 3 mld euro). Ma on być europejskim odpowiednikiem amerykańskiego GPS. Wcześniej finansowaniu tego systemu sprzeciwiało się kilka państw. Stany Zjednoczone uznały go za zbędny duplikat w gronie sojuszników. Unia, odczuwająca niewygodną zależność od Pentagonu, argumentuje, że nie ma powodu, by świat musiał polegać tylko na jednym systemie.

Sławomir Kosieliński


TOP 200