Zawieszenie spornych przepisów o Internecie w ustawie medialnej nie gwarantuje konstruktywnej debaty

Ministerialni legislatorzy nie doceniają potencjału relacji społecznych, opartych o sieciową swobodę kontaktów i łatwość wymiany informacji, pozwalających identyfikować nawet doraźnie wspólne interesy. Internauci spowodowali spontanicznie zawieszenie zmian w projekcie ustawy medialnej, ale wciąż nie ma gwarancji, że ułatwi to debatę o nowych projektach.

Protest internautów przeciwko zmianom w ustawie medialnej okazał się skuteczny, chociaż nie był ukierunkowany całkowicie celnie. Rozszerzenie regulacji profesjonalnego rynku telewizyjnego na usługi multimedialne w Internecie nie oznaczałoby - jak wieszczono w protestach - automatycznego wprowadzenia cenzury obyczajowej. Jednak hasło cenzura zmobilizowało rzesze zwolenników swobód obywatelskich. Wiele osób zawierza interpretacji dokonanej przez innych, którzy skutki wprowadzenia nowych przepisów pojęli zbyt dosłownie. Trudno jednak było uniknąć nieporozumień, ponieważ projekt ustawy napisano słabo, niekonsekwentnie, proponując na dodatek rozwiązania wykraczające poza wymagania unijnej dyrektywy, która nowelizację tę ma tłumaczyć.

Słowo cenzura zmobilizowała Internautów

Z praktycznego punktu widzenia, najsłabszym elementem odrzuconej przez Senat części projektu ustawy był administracyjny wykaz usług medialnych w Internecie. Zaproponowano, aby KRRiT powierzyć zadanie kosztowne i praktycznie niewykonalne organizacyjnie, a także trudne technicznie. Skoro ustawodawca nie potrafi opisać w ustawie przejrzyście jej zakresu podmiotowego, to jak mieliby klasyfikować działalność gospodarczą pod kątem obowiązków ustawowych urzędnicy regulatora rynku mediów? Można przypuszczać, że zamysł polegał na stworzeniu czegoś w rodzaju rejestru podmiotów oferujących profesjonalnie usługi medialne w Internecie. Wzorowano się być może na rejestrze przedsiębiorców telekomunikacyjnych w Prawie telekomunikacyjnym, który jest formą deklaracji przedsiębiorcy, że będzie się stosował do przepisów ustawy.

Z prawa unijnego wynika, że uprawnienie do działalności daje prawidłowe zgłoszenie do rejestru, a nie urzędowe potwierdzenie. Nie ma tu miejsca na jakąkolwiek uznaniowość regulatora, chociaż w początkowym okresie, nadgorliwie ostrożni urzędnicy potrafili wymyślać różne przeszkody. Nastawienie się zmieniło, kiedy zrozumiano istotę liberalizacji uprawnień w ogólnym systemie zasad swobody działalności gospodarczej. Tamtych doświadczeń chyba nie spróbowano teraz przestudiować.

Na rynku telekomunikacyjnym zainteresowani są w stanie zrozumieć zakres regulacji i szczególnych powinności ustawowych tym bardziej, że liczba aktywnych przedsiębiorców jest ograniczona. Pomysł ogarnięcia, kontrolowania i dyscyplinowania z pomocą urzędowego rejestru działań wszystkich hipotetycznych dostawców treści w Internecie wygląda groteskowo, biorąc pod uwagę skalę wyzwania. Obawa przed cenzurą jest w związku z tym przedwczesna. Należałoby skłonić się raczej do interpretacji zawężającej, zgodnej z dyrektywą, że system regulacji rynku mediów dotyczyłby wyłącznie podmiotów, które bez względu na technologie komunikacyjne, chcą być w klubie profesjonalnych nadawców telewizyjnych lub z nimi bezpośrednio konkurować.

Późne wdrożenie medialnej dyrektywy unijnej

Z wdrożeniem dyrektywy z 2007 r. czekano stanowczo zbyt długo. W Polsce takie spóźnione wdrażanie prawa unijnego zdarza się zresztą nagminnie, ale przyjęcie w takiej sytuacji dla ustawy trybu pilnego, który skraca, a nawet uniemożliwia debatę publiczną jest skandaliczne. W przypadku prawa nowych technologii, które dosyć szybko zmieniają rynek, spóźnione działania legislacyjne mogą być źródłem dodatkowych problemów. Ministerstwo Kultury, gospodarz medialnych projektów legislacyjnych, pokazuje po raz kolejny, że jest nieporadne w sprawach uwarunkowanych technologicznie i rynkowo.

Kilka lat temu, kiedy powstawała dyrektywa medialna, łatwiej było określić podziały pomiędzy telewizją profesjonalną, a różnymi sposobami oferowania treści multimedialnych w Internecie. Wówczas starano się objąć stosownymi regulacjami przede wszystkim telewizyjne usługi interaktywne, oferowanie treści telewizyjnych na zamówienie. Jednak już wtedy zdawano sobie sprawę ze wzrostu znaczenia aplikacji multimedialnych w Internecie. Dyrektywa zawiera opisowe, ilustrowane przykładami wyjaśnienie, że ze wspólnotowego systemu specyficznych sektorowych regulacji dla rynku mediów są wyłączone te rodzaje działalności gospodarczej w Internecie, które z telewizją nie konkurują.

Teraz różnice się zacierają. W Internecie pojawiły się dziesiątki źródeł multimedialnych treści, które można oglądać godzinami, zapomniawszy o istnieniu zwykłej telewizji. Profesjonalna telewizja w coraz szerszym zakresie wykorzystuje media społecznościowe. Przez pierwszych parę dni po trzęsieniu ziemi w Japonii przekaz informacyjny do Polski zapewniali za pośrednictwem Skype przypadkowi mieszkający tam Polacy. Prezenterzy telewizyjni pokazują na wizji amatorskie filmiki z YouTube, odsyłają widzów do profili na Facebooku. Ta ostatnia kwestia obudziła już zresztą zainteresowanie KRRiT, która rozważa, czy nie jest to aby naruszenie jakiś przepisów o statusie telewizji publicznej.

Nie można więc oczekiwać, że sprawdzi się bezpośrednie przenoszenie w przestrzeń Internetu, czyli upowszechnienie obowiązywania regulacji wypracowanych wobec sektora zamkniętego dotąd specyficznym zamkniętym systemem koncesjonowania. Niektóre dyskusje trzeba zacząć od nowa, tym razem na nowe sposoby i w znacznie szerszym gronie, niż np. środowiska ekspertów od telewizji publicznej. Dojście do kompromisów i nowych rozwiązań nie jest łatwe. Preferowane przez niektóre organizacje zajmujące się swobodami obywatelskimi mechanizmy samoregulacyjne, np. w sprawach udostępniania szkodliwych treści nie działają lub są zbyt powolne. Trzeba wypracować szeroko akceptowane standardy postępowania, a to droga do normy prawnej.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200