Zawieszenie spornych przepisów o Internecie w ustawie medialnej nie gwarantuje konstruktywnej debaty
-
- 24.03.2011, godz. 15:25
Ministerialni legislatorzy nie doceniają potencjału relacji społecznych, opartych o sieciową swobodę kontaktów i łatwość wymiany informacji, pozwalających identyfikować nawet doraźnie wspólne interesy. Internauci spowodowali spontanicznie zawieszenie zmian w projekcie ustawy medialnej, ale wciąż nie ma gwarancji, że ułatwi to debatę o nowych projektach.

KRRiT miałby prowadzić rejestr usług medialnych oferowanych w Internecie
Nowa ustawa medialna legislacyjną wpadką
Zapisy o Internecie znikają z ustawy medialnej
Słowo cenzura zmobilizowała Internautów
Z praktycznego punktu widzenia, najsłabszym elementem odrzuconej przez Senat części projektu ustawy był administracyjny wykaz usług medialnych w Internecie. Zaproponowano, aby KRRiT powierzyć zadanie kosztowne i praktycznie niewykonalne organizacyjnie, a także trudne technicznie. Skoro ustawodawca nie potrafi opisać w ustawie przejrzyście jej zakresu podmiotowego, to jak mieliby klasyfikować działalność gospodarczą pod kątem obowiązków ustawowych urzędnicy regulatora rynku mediów? Można przypuszczać, że zamysł polegał na stworzeniu czegoś w rodzaju rejestru podmiotów oferujących profesjonalnie usługi medialne w Internecie. Wzorowano się być może na rejestrze przedsiębiorców telekomunikacyjnych w Prawie telekomunikacyjnym, który jest formą deklaracji przedsiębiorcy, że będzie się stosował do przepisów ustawy.
Z prawa unijnego wynika, że uprawnienie do działalności daje prawidłowe zgłoszenie do rejestru, a nie urzędowe potwierdzenie. Nie ma tu miejsca na jakąkolwiek uznaniowość regulatora, chociaż w początkowym okresie, nadgorliwie ostrożni urzędnicy potrafili wymyślać różne przeszkody. Nastawienie się zmieniło, kiedy zrozumiano istotę liberalizacji uprawnień w ogólnym systemie zasad swobody działalności gospodarczej. Tamtych doświadczeń chyba nie spróbowano teraz przestudiować.
Na rynku telekomunikacyjnym zainteresowani są w stanie zrozumieć zakres regulacji i szczególnych powinności ustawowych tym bardziej, że liczba aktywnych przedsiębiorców jest ograniczona. Pomysł ogarnięcia, kontrolowania i dyscyplinowania z pomocą urzędowego rejestru działań wszystkich hipotetycznych dostawców treści w Internecie wygląda groteskowo, biorąc pod uwagę skalę wyzwania. Obawa przed cenzurą jest w związku z tym przedwczesna. Należałoby skłonić się raczej do interpretacji zawężającej, zgodnej z dyrektywą, że system regulacji rynku mediów dotyczyłby wyłącznie podmiotów, które bez względu na technologie komunikacyjne, chcą być w klubie profesjonalnych nadawców telewizyjnych lub z nimi bezpośrednio konkurować.
Późne wdrożenie medialnej dyrektywy unijnej
Z wdrożeniem dyrektywy z 2007 r. czekano stanowczo zbyt długo. W Polsce takie spóźnione wdrażanie prawa unijnego zdarza się zresztą nagminnie, ale przyjęcie w takiej sytuacji dla ustawy trybu pilnego, który skraca, a nawet uniemożliwia debatę publiczną jest skandaliczne. W przypadku prawa nowych technologii, które dosyć szybko zmieniają rynek, spóźnione działania legislacyjne mogą być źródłem dodatkowych problemów. Ministerstwo Kultury, gospodarz medialnych projektów legislacyjnych, pokazuje po raz kolejny, że jest nieporadne w sprawach uwarunkowanych technologicznie i rynkowo.
Kilka lat temu, kiedy powstawała dyrektywa medialna, łatwiej było określić podziały pomiędzy telewizją profesjonalną, a różnymi sposobami oferowania treści multimedialnych w Internecie. Wówczas starano się objąć stosownymi regulacjami przede wszystkim telewizyjne usługi interaktywne, oferowanie treści telewizyjnych na zamówienie. Jednak już wtedy zdawano sobie sprawę ze wzrostu znaczenia aplikacji multimedialnych w Internecie. Dyrektywa zawiera opisowe, ilustrowane przykładami wyjaśnienie, że ze wspólnotowego systemu specyficznych sektorowych regulacji dla rynku mediów są wyłączone te rodzaje działalności gospodarczej w Internecie, które z telewizją nie konkurują.
Teraz różnice się zacierają. W Internecie pojawiły się dziesiątki źródeł multimedialnych treści, które można oglądać godzinami, zapomniawszy o istnieniu zwykłej telewizji. Profesjonalna telewizja w coraz szerszym zakresie wykorzystuje media społecznościowe. Przez pierwszych parę dni po trzęsieniu ziemi w Japonii przekaz informacyjny do Polski zapewniali za pośrednictwem Skype przypadkowi mieszkający tam Polacy. Prezenterzy telewizyjni pokazują na wizji amatorskie filmiki z YouTube, odsyłają widzów do profili na Facebooku. Ta ostatnia kwestia obudziła już zresztą zainteresowanie KRRiT, która rozważa, czy nie jest to aby naruszenie jakiś przepisów o statusie telewizji publicznej.
Nie można więc oczekiwać, że sprawdzi się bezpośrednie przenoszenie w przestrzeń Internetu, czyli upowszechnienie obowiązywania regulacji wypracowanych wobec sektora zamkniętego dotąd specyficznym zamkniętym systemem koncesjonowania. Niektóre dyskusje trzeba zacząć od nowa, tym razem na nowe sposoby i w znacznie szerszym gronie, niż np. środowiska ekspertów od telewizji publicznej. Dojście do kompromisów i nowych rozwiązań nie jest łatwe. Preferowane przez niektóre organizacje zajmujące się swobodami obywatelskimi mechanizmy samoregulacyjne, np. w sprawach udostępniania szkodliwych treści nie działają lub są zbyt powolne. Trzeba wypracować szeroko akceptowane standardy postępowania, a to droga do normy prawnej.