Zamknięte koło

Czasami mamy jakąś niedokończoną sprawę, która tyle odleżała się, że aż o niej zapomnieliśmy. W tym przypadku zaszłość dotyczyła pierwszego komputera osobistego, którego zakup zmienił moje życie.

Czasami mamy jakąś niedokończoną sprawę, która tyle odleżała się, że aż o niej zapomnieliśmy. W tym przypadku zaszłość dotyczyła pierwszego komputera osobistego, którego zakup zmienił moje życie.

Ale gdy wszystko zaczęło się 24 lata temu, to żadne znaki na niebie ani na ziemi nic takiego nie zapowiadały. Ot, koleżanka żony, przyjeżdżając do Polski na Wielkanoc z USA, przywiozła mi drugi numer nowego czasopisma komputerowego. Nigdy nie zapytałem, właściwie dlaczego był to Macworld. Zapewne na lotniskowym stoisku z prasą było kilkanaście innych miesięczników, poświęconych pecetom. Przecież w połowie lat osiemdziesiątych, poza stareńkim już Apple II, na rynku królowały blaszaki PC-compatible.

W gruncie rzeczy, gdyby Monika kupiła pierwszy numer tego samego pisma, to zapewne jej prezent nie miałby żadnego znaczenia dla mnie. Był to numer promocyjny, to znaczy zawierał teksty przygotowane głównie przez dział PR firmy Apple. Tymczasem w drugim numerze znalazła się mała notatka o tzw. konsorcjum edukacyjnym Apple, czyli związku kilkunastu szkół wyższych, których studenci oraz pracownicy mogli taniej kupować Macintoshe. Różnica ceny była spora, około jednej czwartej. Tak się przypadkowo złożyło, że w jednej z tych uczelni pracował mój kolega z Warszawy, któremu na wyjazd pożyczyłem kilkaset dolarów. Miał więc wobec mnie dług wdzięczności i oczywiście zgodził się kupić mi zabawkę, bo sam jako matematyk nie miał na nią chrapki. Ja miałem, bo w tym samym numerze MW przeczytałem o łatwości lokalizowania Mac OS, a w szczególności o możliwości łatwej zmiany zestawu znaków w fontach. To przeważyło szalę - musiałem mieć Maka, bo już wtedy coś tam pisałem o komputerach.

Schody zaczęły się w momencie przekazywania pieniędzy. Wprawdzie udało mi się przekonać panie z Banku Handlowego, że przelew do USA jest całkiem legalny, ale trwał on dobrze ponad pół roku. Kolega-pecetowiec śmiał się ze mnie do rozpuku pytając, czy już odżałowałem niekupienie samochodu (Macintosh z drukarką kosztował z grubsza tyle co Polonez w Peweksie). Ale wszystko skończyło się dobrze. Inny kolega, spaliwszy wprawdzie po drodze zasilacz, wysłał mi naprawiony komputer do Polski. Nie było to wcale prostym zadaniem, bo na M68000 obowiązywało w tamtym czasie embargo. Udało się i reszta zmian w moim życiu była już tylko kwestią czasu. Poza jedną sprawą. Nigdy nie miałem okazji podziękować Monice za wstępny impuls. Niedawno, jednak, przypadkowo miałem możliwość naprawienia zaniedbania z młodości.

Wszystko jest teraz odwrotnie: Monika przeniosła się kilkanaście lat temu do Polski, ja zaś wręcz przeciwnie, na drugą stronę oceanu. Odwiedzając starych znajomych w Kalifornii jako turystka, wpadła i do mnie. Od słowa do słowa okazało się, że potrzebuje nowego komputera i wymarzyła sobie Maczka-laptopa, tylko strasznie nie lubi robić zakupów. Dla starego narkomana komputerowego (lubię wąchać nowy sprzęt) wspaniała okazja. Udaliśmy się w sobotę po południu do lokalnego sklepu Apple, wybraliśmy model (nowy Mac Book, jeszcze ich nie ma w Polsce), sprzedawca podszedł z terminalem kasowym (rzadkość w Stanach, ale znacznie przyśpiesza obsługę klientów), Monika przesunęła polską kartę kredytową i już po chwili wyszliśmy ze sklepu, wynosząc małe pudełko. Tak, to nie różnica 250x na szybkości zegara, znacznie większa na wielkości pamięci operacyjnej, ani nawet waga komputera zmieniły się radykalnie przez ćwierć wieku. To łatwość i dostępność komputerów dla Polaków są dziś całkowicie inne. Poza tym, że w dalszym ciągu lepiej jest kupować komputery Apple w Stanach, bo są nie tylko znacznie tańsze, ale i prostsze do kupienia.

Mnie zaś spadł kamień z serca: wreszcie uregulowałem dług honorowy sprzed lat.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200