Wszystko na pokaz?

Anonimowość uważa się za jedną z najbardziej charakterystycznych cech Internetu, dlaczego więc biznesmeni oczekują, że dzięki Internetowi będą w posiadaniu wiarygodnych informacji o rzeczywistych i potencjalnych klientach?

Anonimowość uważa się za jedną z najbardziej charakterystycznych cech Internetu, dlaczego więc biznesmeni oczekują, że dzięki Internetowi będą w posiadaniu wiarygodnych informacji o rzeczywistych i potencjalnych klientach?

W kawiarenkach internetowych czy jakichkolwiek innych miejscach można być dokładnie tym, kim chce się być: znudzonym trzydziestokilkuletnim menedżerem średniego szczebla, piękną i bogatą modelką, wytrawnym myśliwym albo szesnastoletnią licealistką. Ograniczeniem jest tylko własna wyobraźnia. Czy jest jakiś głębszy sens tej anonimowości? A może jest ona tylko złudzeniem? Jest uśpieniem uwagi, aby sprytniejsi i zawsze czuwający dowiedzieli się czegoś, co jest prywatną tajemnicą?

Dla polityków i biznesmenów wiedza o poszczególnych jednostkach jest niezwykle cennym dobrem. Mają dostatecznie dużo pieniędzy, aby zaprząc technologię do wyśledzenia, kto rzeczywiście kim jest. Można mówić o dwóch rodzajach anonimowości: jedna dotyczy personaliów, druga - charakterystyki. W USA można mieć niemal pewność, że jeśli ktoś często posługuje się słowem "rewolucja" czy "bomba" żeglując po Internecie, to odpowiednie służby szybko go odnajdą i złożą osobistą - nie wirtualną - wizytę w okolicy, a przynajmniej zapiszą w odpowiednich kartotekach dokładne dane takiego człowieka. Również wielkie firmy sporo uwagi poświęcają poszukiwaniu prawdziwych danych o ludziach, którzy się z nimi kontaktują poprzez Internet. Na przykład w momencie, gdy internauta zdecyduje się wpisać swoje prawdziwe dane, chcąc choćby dokonać zakupu czy przesłać dokument, odpowiednie oprogramowanie umożliwia prześledzenie wszystkich miejsc, w których poprzednio była ta osoba serfując po sieci. W ten sposób człowiek traci anonimowość również w tych miejscach, w których nie chciał być zidentyfikowany. Zaczyna dostawać pocztę lub e-maile z firm i organizacji, które jego adres mają nie wiadomo skąd i nigdy nie były proszone o korespondencję. To znaczy wiadomo skąd.

Dla internetowych marketingowców imię i nazwisko uczestnika sieci nie jest szczególnie ważne. Oni chcą opracować profile poszczególnych grup klientów, tak aby firmy trafiały dokładnie do tych osób, dla których oferta jest przeznaczona. Firmy interesują definicje ludzi jako konsumentów, a nie jako osobowości. Na razie, dopóki techniki gromadzenia i analizowania ogromnych ilości danych nie są doskonałe, metoda budowania profili jest dosyć prosta. Analizuje się portale, które są odwiedzane przez ludzi, którzy są zarazem stałymi bywalcami charakterystycznych stron, na przykład dla miłośników piłki nożnej, feministek czy hodowców kanarków. Metodą kojarzenia buduje się odpowiednie zestawy cech, upodobań i gustów właściwych poszczególnym grupom. W wielu przypadkach ludzie załatwiający przez Internet jakieś sprawy, choćby zakupy, są zobowiązani do wypełnienia ankiety. Mimo że marketingowcy nie wskazują nikogo z imienia i nazwiska, to jednak anonimowość uczestników sieci staje się problematyczna. Mając kilka informacji o danym człowieku można - na podstawie takich profili - odgadnąć resztę.

No tak, ale co z tego? Dlaczego na dobrą sprawę zabraniać ludziom i firmom poszerzania wiedzy o upodobaniach i preferencjach konsumentów? Przecież to dla nich budują swoją ofertę? A transakcje nie są dobrowolne?

Jest co najmniej jedna ważna przyczyna, dla której nie powinno się popierać takich praktyk. Komercyjna presja na dzielenie ludzi według dotychczasowych charakterystyk umacnia wiele szkodliwych podziałów w społeczeństwie. Ogranicza szanse na zmianę. Ludzie, którzy znaleźli się w pewnych szufladkach, są bombardowani informacjami i ofertami, które zawężają ich pole widzenia i wyobraźnię, zubażają wizję możliwych wyborów życiowych, utrudniają bądź wręcz uniemożliwiają zmianę stylu życia, nawyków, upodobań.

Na razie jeszcze jest to zagrożenie niewielkich rozmiarów, albowiem uczestnictwo społeczeństw w Internecie jest dosyć skromne, a i techniki gromadzenia i obróbki informacji mało wyrafinowane. Ale to się zmieni. I jaką szansę będzie miał wtedy miłośnik whisky na pokochanie wina? A jaką niebogata urzędniczka z małego miasta na zawód doradcy bankowego w dużym mieście? A przecież wszystko jest możliwe, dopóki ktoś nas nie zaszufladkuje.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200