Wieprzowina - Węgiel - Wódka

A może nie czekać na to, aż najwolniejszy okręt w konwoju będzie nas doganiał. Może zresztą nie będzie innego wyjścia, może skazani jesteśmy przez dłuższy czas na rozwój enklawowy - wyspy nowoczesności w morzu niedorozwoju?

Są pewne wątpliwości: W wymiarze ogólnocywilizacyjnym jesteśmy opóźnieni o kilka dekad i powstaje pytanie, czy może rozwijać się taka enklawa. Nie byłoby to w sumie złe, bo niejeden kraj się tak rozwijał (by wspomnieć o hinduskim Bangalore). Stoi za tym filozofia - trickle down - "skapywania" nowoczesności na inne dziedziny. Tyle że trzeba by się wtedy liczyć z tym, że będziemy mieć dwie Polski i trzeba się na długo rozstać z nadziejami na wyrównywanie szans rozwojowych regionów. To już nie będzie dysproporcja między miastem a wsią, a metropoliami i resztą kraju.

Można byłoby być spokojnym, gdyby ta branża rozwijała się w warunkach zdrowego rynku. Niestety, regulacja rynkowa jest w Polsce zdeformowana przez nieformalny lobbing silnych grup zawodowych, wymuszających rozwiązywanie konfliktów społecznych po ich myśli. Wystarczy wyjść z kilofem czy styliskiem, rzucić parę śrub i władza ulega. Nie ma w tym żadnej spójności społecznej i solidarności. Jest już tylko korporatyzacja interesów: chwycić władzę za gardło i wymusić korzystne decyzje. Sektor IT zderegulowany i usieciowiony nie ma takiej filozofii. Nie słyszałem o związku zawodowym informatyków. Nie słyszałem też, żeby gdzieś wyszli oni na ulice czy zastrajkowali. Nie mieści się to w ich kategoriach myślenia. Sieci nie strajkują i nie organizują blokad na drogach. Komputerów nie da się postawić na sztorc jak kosy czy zablokować infostrady (choć krakerzy nie ustają w wysiłkach, aby je blokować).

To ma złe i dobre strony. Dobre, bo rewindykacje są zaprzeczeniem innowacyjności i twórczości, polegania na sobie samym. Są przejawem wyuczonej bezradności, którym to syndromem ludzie IT nie są z pewnością dotknięci. Złe, bo temu sektorowi nie zależy najwidoczniej na reprezentacji, która stanowiłaby skuteczny lobbing polityczny. Do tego potrzebna jest jednak kooperacja, która nie jest największą cnotą tej branży przesyconej duchem konkurencji. Zawodu informatyka nie umieszcza się na drabinie prestiżu społecznego. A powinien na niej być, jeśli chce się poważnie traktować wizję społeczeństwa i gospodarki opartych na wiedzy.

Dzisiejsze polskie elity są przedinformacyjne, wiele innych spraw związanych raczej z przeszłością jest dla nich ważne. Nie zmienia obrazu kilku zapaleńców z posłanką Grażyną Staniszewską na czele.

Sektor IT nie tylko nie dysponuje należytą siłą nacisku, ale też nie ma dobrego PR. W dużej części nie ze swej winy. Casus prezesa Kluski pokazał, jak bardzo może zaszkodzić wizerunkowi prywatnego przedsiębiorcy zła wola urzędnika skarbowego. W ogólnym klimacie korupcji firmy informatyczne z pewnością wyróżniają się na plus, choć są tu różne głosy. Jednak nieraz sobie przewrotnie myślę, że może przydałaby się jakaś głośna afera komputerowa, którą zajęłaby się kolejna komisja śledcza. Byłaby szansa wypromowania branży. Dobrze lub źle, byle o niej mówiono i pisano.

Potrzeba kultury informacyjnej

Państwo swymi pozytywnymi działaniami może wiele przyspieszyć i za mało tu robi. Ma na to w sumie niemałe środki: na informatyzację administracji, sądownictwa, edukacji i in. Takich zasobów kapitału nie ma biznes prywatny. A będzie tych środków jeszcze więcej, gdy uda się wykorzystać fundusze unijne w ramach Narodowego Planu Rozwoju. Jednym z kluczy do sukcesu rozwojowego Polski jest stworzenie warunków sprzyjających wzrastaniu społeczeństwa informacyjnego. Od władz państwowych w dalszym ciągu bardzo wiele zależy. Państwo jest tu potrzebne podwójnie: po pierwsze, aby nadać strategiczny kierunek rozwojowi cywilizacyjnemu, uczynić kraj zdolnym zarówno do konkurowania, jak i kooperowania ze światem i, po wtóre, aby się samo zinformatyzować. Na razie nic praktycznie przez sieć nie można w polskim urzędzie załatwić. Odnoszę wrażenie, że ich informatyzacja jest po to, żeby raczej ułatwić pracę urzędnikom, niż życie obywatelom.

Nieudana informatyzacja niektórych wielkich instytucji państwowych z pewnością rykoszetem obciąża także firmy informatyczne (przypadek ZUS-u i Prokomu). Wina Prokomu polegała na tym, że podjął się informatyzacji bałaganu, a tego zinformatyzować się nie da. Trzeba było ZUS najpierw zrestrukturyzować i przygotować do informatyzacji.

Chodzi o znany syndrom GIGO (garbage in - garbage out). Nie wystarczy stworzyć na papierze optymalnego systemu parametrów informatycznych, jeśli zawiedzie jeden, ale ważny choć, mało mierzalny parametr, jakim jest kultura informacyjna. Ona jest potrzebna wszystkim służbom publicznym, zwłaszcza administracji. Jeśli nieprzejrzysta jest struktura, to żaden system informatyczny nie będzie transparentny. Światowa empiria rozwojowa zna coś takiego jak "renta późnego przybysza", który może skorzystać z dobrodziejstw najnowszych osiągnięć i uniknąć kosztownych błędów. To jest bardzo trudne. W każdym razie nam to na razie słabo wychodzi.

Wspomniana kultura informacyjna to nasza pięta achillesowa. Mogę coś na ten temat powiedzieć, uczestnicząc w wielu spotkaniach popularyzujących w regionach przygotowany w naszym zespole na zlecenie United Nations Development Program raport "Polska na drodze do globalnego społeczeństwa informacyjnego" (2002). Ciśnienie bieżących problemów nie pozwalało lokalnym elitom spojrzeć poza "monitor" aktualnych bolączek. A stawka jest wysoka: chodzi o osiągnięcie stanu, w którym przedinformacyjna mentalność wielkich grup społecznych nie będzie spowalniać tempa naszego uczestnictwa w globalnym społeczeństwie informacyjnym.

Jesteśmy jeszcze na takim etapie rozwoju, kiedy społeczeństwo informacyjne traktuje się jako znane nam w przeszłości społeczeństwo tylko z większą ilością komputerów, na każdym stanowisku pracy. Problem w tym, że nauki społeczne i ekonomiczne, w tym teoria zarządzania, nie odpowiedziały jeszcze w pełni na pytanie, czym staje się organizacja zinformatyzowana i usieciowiona; czym ona w istocie się różni od tradycyjnej, hierarchicznej, jakie powinny być interfejsy między zarządami spółek a twórcami, operatorami informatycznych systemów operacyjnych. Jeśli to będziemy wiedzieć, to dowiemy się też, jakie będzie przyszłe społeczeństwo. Z pewnością nie będzie to nałożenie komputerów na stare struktury polityczne i społeczno-gospodarcze.


TOP 200