Wiedzieć po co

Czy innowacyjność stanie się kolejnym, po społeczeństwie informacyjnym, hasłem unijnych biurokratów, czy też rzeczywiście spowoduje przyspieszenie rozwoju społeczno-gospodarczego w UE?

Czy innowacyjność stanie się kolejnym, po społeczeństwie informacyjnym, hasłem unijnych biurokratów, czy też rzeczywiście spowoduje przyspieszenie rozwoju społeczno-gospodarczego w UE?

Innowacyjność staje się w Europie coraz popularniejsza. Coraz częściej, zarówno w wypowiedziach przedstawicieli administracji publicznej, jak i opiniach publicystów czy wystąpieniach ludzi nauki oraz biznesu, pojawia się postulat zwrócenia większej uwagi na działania innowacyjne, nadania im większego znaczenia na gruncie polityki rozwoju całej Unii Europejskiej i poszczególnych krajów, stworzenia warunków sprzyjających upowszechnianiu proinnowacyjnych postaw i ułatwiających realizację innowacyjnych projektów.

Mówi się, że innowacyjność jest dzisiaj podstawową, kluczową przesłanką rozwoju gospodarczego i społecznego, warunkiem niezbędnym do zachowania konkurencyjności na globalnym rynku. Podkreśla się, że będzie miała zasadnicze znaczenie dla dalszego przebiegu procesów cywilizacyjnych w Unii Europejskiej. Nie negując zasadności ani prawdziwości tych opinii, warto się jednak zastanowić nad sposobami i metodami sprostania wyrażonemu w nich wyzwaniu. Czy rzeczywiście proponowane rozwiązania i działania będą efektywne, na ile skuteczne mogą okazać się wypracowane przez unijną administrację mechanizmy polityki proinnowacjnej? Kiedy warto posłużyć się doświadczeniami Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, a kiedy trzeba szukać raczej własnych, unikalnych rozwiązań? Jakie mogą być różnice między modelem działania stosowanym w Ameryce a jego europejską odmianą?

Nie roszczę sobie pretensji do udzielenia w tym tekście odpowiedzi na zarysowane powyżej pytania i wątpliwości. Moim celem jest raczej zachęcenie, zainspirowanie do dyskusji, wymiany opinii na temat tak ważnego, również dla rozwoju naszego kraju, zagadnienia.

Zachęta dla najlepszych

Najczęściej stosowanym na całym świecie miernikiem innowacyjności gospodarki są nakłady na badania i rozwój (B+R). W państwach Unii Europejskiej, w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi, nie jest pod tym względem najlepiej. "Kraje Unii Europejskiej za mało inwestują w działalność badawczo-rozwojową i nowe technologie" - stwierdzają autorzy raportu "Pre Commercial Procurement of Innovation - a Missing Link in the European Innovation Cycle". "Jeśli Europa chce się dalej rozwijać, to musi więcej wydawać na badania i innowacje" - orzekli uczestnicy listopadowej Konferencji Komisji Europejskiej IST 2006 Strategies for Leadership w Helsinkach. Zdaniem występującej na niej Viviane Reding, komisarz ds. społeczeństwa informacyjnego, Europa musi zdecydowanie zwiększyć wysiłki na rzecz wykorzystania talentów swoich obywateli. Dotychczas na badania w Europie przeznaczano tylko ok. 80 euro na obywatela, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych 320 euro, a w Japonii nawet 380 euro na jednego mieszkańca.

W jaki sposób Komisja Europejska zamierza zmienić tę niekorzystną dla Europy sytuację? Wspieraniu europejskich inicjatyw w dziedzinie badań i rozwoju ma służyć 7. Program Ramowy. Jego celem jest m.in. zwiększenie dynamiki i kreatywności europejskich badań naukowych w pionierskich dziedzinach wiedzy, intensyfikacja dialogu między światem nauki a biznesem i całym społeczeństwem oraz szerokie rozpowszechnienie i wykorzystanie rezultatów badań. Na prace badawczo-rozwojowe w latach 2007-2013 przeznaczonych zostanie ogółem 50,5 mld euro (w tym 9,1 mld euro na projekty z zakresu technologii informacyjnych i komunikacyjnych).

Specjalny program Idee ma dawać szansę rozwoju wszystkim wybitnym przedstawicielom świata nauki, którzy zdecydują się działać w Unii Europejskiej. Jego celem jest, na wzór praktyk stosowanych od dawna przez Stany Zjednoczone, przyciągnięcie do Europy najtęższych umysłów z całego świata, najbardziej zdolnych i utalentowanych ludzi nauki. Na realizację tego zadania pójdzie 14% całego budżetu 7. Programu Ramowego. Co roku będzie wydawane 1,1 mln euro. Z funduszy tych będą mogły być finansowane badania z dowolnej dziedziny, nie będzie tu żadnych, z góry narzuconych priorytetów. Właściwie nie będzie nawet podziału na tradycyjne dyscypliny wiedzy i technologii, na badania podstawowe i stosowane. Przy ocenie projektu będzie brany pod uwagę przede wszystkim jego potencjał rozwojowy i dorobek uczestniczących w nim badaczy. Chodzi o to, żeby zainteresować pracą w Europie wszystkich najbardziej wybitnych, liczących się w świecie nauki badaczy ze wszystkich uczelni.

Innowacje na żądanie

Ważną rolę w europejskiej polityce wspierania innowacyjności mają zająć przedkomercyjne zamówienia publiczne. Administracja publiczna, przyjmując na siebie rolę tzw. pierwszego klienta, dzieliłaby z producentem ryzyko wprowadzenia do użytku nowatorskich, pionierskich rozwiązań. Chodzi tutaj o wypełnienie luki pomiędzy wczesną fazą badawczą a projektami wdrożeniowymi finansowanymi bezpośrednio przez przemysł. Z punktu widzenia państwa ważne by było ukierunkowanie potencjału intelektualnego na innowacyjność przydatną do produkcji rozwiązań wykorzystywanych później w programach zarządzanych przez administrację rządową bądź samorządową.

Trudno nie zauważyć, że jedną z inspiracji dla uruchomienia tego programu jest znowu przykład Stanów Zjednoczonych i niekorzystne dla Europy wyniki porównań. W Europie zamówienia rządowe na badania są kilkanaście razy mniejsze niż w USA. W 2004 r. zamówienia publiczne skierowane do sektora B+R na gruncie amerykańskim wyniosły 15% całkowitego budżetu zamówień publicznych, podczas gdy w Unii Europejskiej tylko niecały 1%. Warto przy tym zwrócić uwagę, że w wydatkach na badania i rozwój w Stanach Zjednoczonych 55% nakładów idzie na cele wojskowe, a w Unii Europejskie na projekty związane z wojskiem przeznacza się tylko 15% wszystkich środków ze sfery B+R.

Czy europejski sektor publiczny okaże się równie skuteczny w kreowaniu zapotrzebowania na nowe technologie i inspirowaniu proinnowacyjnych postaw jak rząd amerykański? Podczas warszawskiej prezentacji założeń projektu przedkomercyjnych zamówień publicznych, robionej przez Ulfa Dahlstena, szefa dyrekcji ds. nowych technologii i infrastruktury w Dyrekcji Generalnej ds. Społeczeństwa Informacyjnego w Komisji Europejskiej, trudno się było oprzeć wrażeniu, że innowacyjność jest w tym ujęciu traktowana jako cel sam w sobie. Rządy państw europejskich miałyby zamawiać innowacyjne projekty dla samego wspierania idei innowacyjności, wykorzystując przy okazji ich efekty na własne potrzeby, jeżeli uznają to za słuszne. Czy takie postawienie sprawy może przynieść rzeczywiste, konkretne efekty w postaci ożywienia rynku nowych technologii? Próba odpowiedzi na kolejne pytanie może przypominać dyskusję o jajku i kurze, ale trzeba je zadać: jakie innowacyjne zamówienia mogą pochodzić od administracji, która sama nie jest innowacyjna i wcale nie preferuje innowacyjnych postaw i rozwiązań w swojej działalności?

Tymczasem w wydaniu amerykańskim innowacyjność nie jest wcale celem samym w sobie, jest w gruncie rzeczy przede wszystkim pochodną prób rozwiązania konkretnych, rzeczywistych problemów, przed którymi staje państwo lub społeczeństwo. Innowacyjność po amerykańsku to efekt poszukiwania najbardziej efektywnych, racjonalnych, skutecznych sposobów poradzenia sobie z istniejącymi lub przewidywanymi sytuacjami lub metod osiągnięcia stawianych celów i zadań. Inwestując w badania i rozwój, rząd amerykański wie, po co to robi, co chce w ten sposób osiągnąć, jakie problemy rozwiązać. Tak duży udział projektów na rzecz wojska bierze się m.in. z określonego sposobu widzenia przez rząd amerykański pozycji tego państwa na świecie.

Ale nie tylko sektor militarny jest przecież jedynym kołem zamachowym amerykańskiej innowacyjności. Na sukcesy amerykańskiej gospodarki i cywilizacji składa się wiele innych, równie ważnych czynników - od tych natury ekonomicznej po kulturowe. Generalnie warto zwrócić uwagę na fakt, że Amerykanie dostrzegają fakt uwikłania innowacyjności w cały kontekst zjawisk i sytuacji związanych z funkcjonowaniem państwa, społeczeństwa, gospodarki, podczas gdy dla Europejczyków innowacja staje się wartością samą w sobie, nie znajduje należytego umocowania w szerszych zagadnieniach wynikających ze stojących przed państwami europejskimi problemów do rozwiązania i celów do zrealizowania.

Godny zastanowienia jest również fakt, że amerykańska administracja publiczna nie zamawia w sektorze badawczo-rozwojowym gotowych produktów. Stawia raczej przed firmami i ośrodkami naukowymi zadania zmierzające do rozwiązania konkretnych spraw. Finansuje raczej proces dochodzenia do właściwych rozwiązań, proces poszukiwania dobrych, skutecznych narzędzi i technologii, a nie kupuje już gotowych urządzeń czy systemów. Internet powstał przecież dlatego, że pozwolono wielu zespołom badawczym eksperymentować w poszukiwaniu właściwego sposobu rozwiązania problemu zapewnienia łączności w sytuacji zniszczenia centrum dowodzenia. Świadomie finansowano prowadzenie eksperymentów wychodząc z założenia, że któraś z prób doprowadzi do znalezienia właściwej drogi poradzenia sobie z kryzysową sytuacją. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie sytuację, by w najbliższym czasie którykolwiek polski rząd odważył się finansować czyjekolwiek eksperymenty.

Ludzie i ich ambicje

Patrząc na amerykańskie doświadczenia i osiągnięcia w dziedzinie badań i rozwoju należy pamiętać, że dzisiejsze działania i inicjatywy amerykańskiej administracji wpisują się w cały splot wydarzeń i uwarunkowań, w tym natury historycznej, które sprzyjają rozwojowi innowacyjnych działań i kształtowaniu się proinnowacyjnych postaw. Wiele ciekawych spostrzeżeń na ten temat może dać lektura prac Paula Grahama, amerykańskiego eseisty, informatyka i wykładowcy. W jednym ze swoich artykułów (Why Startups Condense in America) opisuje warunki, które sprzyjają w Stanach Zjednoczonych aktywności na pograniczu nauki i biznesu, transferowi wiedzy i technologii, powstawaniu nowych, innowacyjnych firm oferujących nowe, innowacyjne produkty i rozwiązania. Wśród okoliczności mających dobroczynny wpływ na tak liczne podejmowanie przez ludzi ryzyka przekształcania wiedzy naukowej w rynkowe produkty znajduje się wiele czynników związanych z zapewnieniem ludziom warunków do realizacji marzeń i ambicji.

Stany Zjednoczone przyjmują imigrantów, są krajem bogatym, mają dobrą infrastrukturę, nie są krajem policyjnym - wylicza Paul Graham. To wszystko, jego zdaniem, w znaczący sposób wpływa na dążenia ludzi, którzy są gotowi wiele razy podejmować próby osiągnięcia założonych sobie celów i tworzenia rzeczy nowych, niepowtarzalnych. Udaje im się to m.in. dlatego, że dysponują bardzo dobrą wiedzą wyniesioną z bardzo dobrych (najlepszych na świecie - zdaniem Grahama) uniwersytetów amerykańskich.

Przesłanką motywującą do częstego podejmowania działalności na własny rachunek są liberalne regulacje z zakresu prawa pracy. Pracodawca może łatwo zwolnić pracownika, ale też i pracownicy mniej identyfikują się z pracodawcą niż w innych krajach. Model kariery jest bardziej dynamiczny niż w innych częściach świata. Pracownicy zwolnieni z firmy często, zamiast rozglądać się za następną posadą, myślą o założeniu własnego przedsiębiorstwa. Założeniu i prowadzeniu własnego biznesu sprzyjają obowiązujące przepisy - mają one ułatwiać przedsiębiorcom funkcjonowanie na rynku, a nie krępować ich aktywności szczegółowymi, przeładowanymi regulacjami.

W Stanach Zjednoczonych, jak ocenia Paul Graham, o wiele łatwiej niż gdzie indziej jest też zdobyć fundusze potrzebne do rozpoczęcia własnej działalności biznesowej lub założenia firmy. Przedstawiciele venture capital skłonni są finansować nawet bardzo ryzykowne przedsięwzięcia, jeżeli istnieje chociażby cień nadziei, że proponowane rozwiązania mogą w przyszłości okazać się poszukiwane na rynku. Z drugiej strony, sam krajowy rynek amerykański jest na tyle duży, że łatwiej na nim znaleźć miejsce nawet dla mocno niszowych, nieopłacalnych w innych miejscach przedsięwzięć.

Paul Graham pisze, że dla funkcjonowania takich miejsc jak Dolina Krzemowa (How to be Silicon Valley) nie jest ważna machina biurokratyczna, nie są ważne budynki - najważniejsi są ludzie, ich osobowości, umiejętności, wiedza, kompetencje, chęć rywalizacji, uczenia się i rozwoju. Jeżeli te okoliczności zaistnieją w odpowiednim czasie w okolicy dobrych uniwersytetów, to sukces gwarantowany.

Czy, kiedy i gdzie ten splot zjawisk ma szansę zaistnieć w Europie?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200