Westchnienia malkontenta (czyli Norton Commander 4.0)

"Koń - jaki jest - każdy widzi". Zapewne podobnie brzmiącą definicją Norton Commander uszczęśliwiłby nas ks. Chmielowski w swej Encyklopedii, gdyby żył w dzisiejszych czasach. Jest to bowiem niewątpliwie najczęściej używany (nie mylić z licencjonowanym) program w Polsce. Nie sądzę jednak aby z jego najnowszą, czwartą z kolei, wersją pracowało się nam tak dobrze jak z poprzednimi, choć program ten wzbogacono tak znacznie, iż niewątpliwie wymaga bliższego przedstawienia.

"Koń - jaki jest - każdy widzi". Zapewne podobnie brzmiącą definicją Norton Commander uszczęśliwiłby nas ks. Chmielowski w swej Encyklopedii, gdyby żył w dzisiejszych czasach. Jest to bowiem niewątpliwie najczęściej używany (nie mylić z licencjonowanym) program w Polsce. Nie sądzę jednak aby z jego najnowszą, czwartą z kolei, wersją pracowało się nam tak dobrze jak z poprzednimi, choć program ten wzbogacono tak znacznie, iż niewątpliwie wymaga bliższego przedstawienia.

Co nowego?

W skrócie można powiedzieć, iż nowy Commander oferuje nam: poszerzoną obsługę katalogów (możemy je teraz kopiować, przenosić i kasować wraz z podkatalogami) i plików zarchiwizowanych popularnymi pakerami (np. ZIP, LHA, ARJ, DWC, i in.). Dysponuje też własnym narzędziem upakowującym (Commander Compresion), a dzięki zastosowanym rozwiązaniom automatycznie rozpoznaje tego typu pliki i po uruchomieniu widzi je jako podkatalogi, co jest bardzo wygodne. Ponadto nowy Commander znacznie lepiej niż poprzednicy radzi sobie także z obszernymi podkatalogami, gdyż wolny jest od wielu starych ograniczeń.

Bardziej wytrwali znajdą w NC 4.0 nowy program komunikacyjny TERM 90, emulujący "prawdziwy" terminal oraz rozbudowaną opcję łączenia komputerów za pomocą kabla przez RS 232 lub COM (szybkość transmisji!) i to nawet z komputerami, na których nie jest on zainstalowany (kloning). Jest w nim także wiele drobnych, choć miłych udoskonaleń, takich jak np. tabliczka z pytaniem, czy chcemy ponownie uruchomić AUTOEXEC.BAT, opcja pozwalająca odszukać na dysku plik zawierający podane słowo lub frazę, czy funkcja INVERT służąca do odwracania selekcji plików (zaznacza niezaznaczone i na odwrót). Niektórzy docenią też, być może, nowy, udoskonalony edytor tekstów (np. drukowanie, operacje na blokach) i narzędzie pozwalające uzyskać informację systemową (pamięć, sterowniki, typ processora, karta grafiki, itd), które przypomina nieco program SYSINFO z pakietu Norton Utilities.

Nie koniec na tym. W nowym Commanderze poważnej modernizacji i rozbudowie uległy również przeglądarki (doszły m.in. Corel Draw, Micrografx Designer, Windows Metafile, Excel, Ami Pro, MS Word for Windows i in.). Dzięki WPVIEW możemy obecnie np. obejrzeć plik tekstowy, napisany w innym języku, bez konieczności dokonywania jakichkolwiek zmian w konfiguracji naszego komputera (niestety brak obsługi CP 852), zmienić podgląd z ASCII na ANSI, itd., co znacznie ułatwia pracę. Poprawiono ponadto mechanizmy sortowania (dostępne są obecnie w kombinacji Ctrl+klawisz funkcyjny) i filtrowania zawartości paneli (do 10 filtrów definiowanych przez użytkownika). Pojawiła się w nim także opcja Print, która zwalnia od konieczności "kopiowania na LPT1".

Ale...

Odkąd za sprawą Peter Norton Computing pojawiła się na rynku pierwsza, komercyjna wersja tej nakładki, a tabuny użytkowników PC zyskały wreszcie możliwość łatwego poruszania się po lekko "zaśmieconych" zasobach swoich twardych dysków - nieprzerwana i zadziwiająca chwilami kariera niebieściutkiego, dwupanelowego eNCusia rozwijała się w naszym kraju (i nie tylko) tyleż dynamicznie, co wyjątkowo. W tym programie było po prostu coś sympatycznego, coś, co przekonuje doń innych i daje może dość złudne, lecz jakże przyjemne poczucie kontroli nad komputerem, nawet bardzo niewprawnym użytkownikom.

Kiedyś np., będąc w firmie komputerowej usłyszałem pretensję klienta, który skarżył się, iż nie otrzymał "pełnego" systemu operacyjnego od sprzedawcy, "bo nie ma w nim tych niebieskich okien". Innym znów razem ze zdziwieniem skonstatowałem, iż eNCuś udaje Menedżera Plików (MS Windows) na jednym z redakcyjnych komputerów. Przykłady takie można by mnożyć, a wszystkie świadczą o zaufaniu, jakim darzymy ten program. Notabene, nawet obecny producent Norton Commandera - firma SYMANTEC Corporation - zdecydowała się ostatnio go unowocześnić pomimo kilkakrotnego ogłaszania definitywnego przerwania prac rozwojowych i dość nieudanych próbach wylansowania swej nowej nakładki o nazwie Norton Desktop for DOS, która miała opcję emulacji Commandera.

Tak więc choć przez całe lata NC miał pewne, dziwne ograniczenia, których w kolejnych wcieleniach nikt nie próbował nawet usunąć, jego pierwsza (1986), druga (1987) i trzecia wersja (1989) nie pozwalały wyświetlić więcej niż 524 pliki w jednym katalogu, dawały się natomiast uruchamiać "spod siebie do oporu", zajmując niepotrzebnie pamięć, itd., nikomu to nie przeszkadzało. Co więcej, program zjednywał sobie wciąż nowych fanów ze względu na prostotę obsługi, znaczną szybkość i odporność na różne "przeciwności losu". W obecnej wersji jednak, gdy praktycznie każdy może za jednym naciśnięciem klawisza wykasować główny katalog twardego dysku, a na dodatek - wskutek znacznej rozbudowy niektórych opcji (np. umieszczony w osobnym pliku edytor tekstów) skazany jest na ciągłe, denerwujące oczekiwanie - wspomniane zalety nie wydają się aż tak oczywiste.

Na marginesie

Pewien jestem, że nasz stary druh - Norton Commander - przetrzyma jeszcze niejeden sztorm, żeglując swym kulawym, lecz jakże wygodnym statkiem, choć wydaje mi się, że stał się narzędziem raczej dla zaawansowanych użytkowników komputerów osobistych. Sprzyjać mu powinna jego duża uniwersalność i fakt iż został zakupiony przez MEN jako wyposażenie pracowni komputerowych, co zaowocuje w przyszłości kolejnym pokoleniem "nortonowców".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200