Wędrówka do czwartej generacji

Z Kristofferem Sygelem - wiceprezesem MIPS Computer Systems Inc USA i prezesem MIPS Computer Systems Europa - rozmawia Krystyna Karwicka (wywiad autoryzowany w maju br.)

Z Kristofferem Sygelem - wiceprezesem MIPS Computer Systems Inc USA i prezesem MIPS Computer Systems Europa - rozmawia Krystyna Karwicka (wywiad autoryzowany w maju br.)

- Na tegorocznych targach Komputer Expo '92 w Warszawie prezentował Pan oficjalnie w Europie - RISC4000 czyli pierwszy na świecie w pełni 64-bitowy mikroprocesor. A także, ale nieoficjalnie, tylko do obejrzenia, Windows NT czyli program Microsofta, stworzony dla komputerów z tym procesorem. I wówczas też okazało się, że pod obco brzmiącym nazwiskiem ukrywa się Polak z pochodzenia - Krzysztof Szczygieł. Jaka była droga Krzysztofa Szczygła do Kristoffera Sygiela - prezesa firmy MIPS na Europę?

- Całe moje życie to wieczna wędrówka. Urodziłem się w 1946 r. w Kołomyi. Pewnego dnia radzieccy towarzysze dali mojej rodzinie 24 godz. na spakowanie się i wywieźli do Wałbrzycha. Po ukończeniu gimnazjum w Wałbrzychu rozpocząłem studia na Wydz. Łączności Politechniki Wrocławskiej. Specjalizację robiłem z automatyki. Stypendium ufundowała mi kopalnia "Wiktoria", tam też wróciłem po studiach, by odpracowywać stypendium. Po roku, dzięki prywatnym kontaktom wyjechałem do Szwecji, gdzie na sztokholmskiej Politechnice chciałem robić doktorat u prof. Fanta, jednego z dwóch najwybitniejszych na świecie specjalistów od mikrofal. Nasz konsulat odmówił mi jednak przedłużenia paszportu. Zostałem więc bez ważnego paszportu. Wkrótce podjąłem pracę w Instytucie Psychologii Uniwersytetu, bowiem prof. Fant przeniósł się do USA.

- A do czego inżynier - automatyk był potrzebny Instytutowi Psychologii?

- Budowałem wraz z zespołem różne przyrządy, które umożliwiały np. robienie testów eksperymentalnych nad ruchami gałek ocznych, co pozwalało wychwytywać momenty, kiedy kierowca zasypia z otwartymi oczyma. Po kilku latach pracy na Uniwersytecie kupiłem swój pierwszy komputer produkcji Digitala. Był to zarazem jeden z pierwszych komputerów na Uniwersytecie Sztokholmskim. W l969 r. przeszedłem w Londynie kurs posługiwania się maszyną, a później uczyłem innych. Pieniędzy było bardzo mało więc sam zacząłem budować czytniki i potrzebne mi do pracy interfejsy. Czytniki były trzykrotnie szybsze od ogólnie dostępnych, zacząłem je budować również dla innych. Zainteresował się tym Digital, zaproponowali mi pracę u siebie. Moje pierwsze stanowisko w branży informatycznej to application engineer czyli taki człowiek, który ma pomagać potencjalnemu klientowi we wprowadzaniu komputeryzacji, w jej planowaniu. Uczestniczyłem w przygotowaniu w Volvo głośnego w latach 70. tzw. gniazdowego systemu pracy (w grupach, a nie przy taśmie), którego bez komputerów nie dałoby się wprowadzić.

- Doktoratu w Szwecji, jak zrozumiałam już Pan nie zrobił. Gdzie więc zdobył Pan potrzebną do tego wiedzę?

- Zawdzięczam to studiom w Polsce, a właściwie polskiemu zabiedzeniu. Nigdy u nas nie było przyrządów, a nawet części do nich, trzeba było umieć samemu wszystko od podstaw zbudować. To bieda sprawiła, że polski inżynier potrafił wiele rzeczy, o których inżynierowie w bogatych krajach nie mieli pojęcia. Na przykład na uczelni był jeden duński instrument pomiarowy, można go było z nabożeństwem jedynie obejrzeć. Pomiary i tak trzeba było robić "na piechotkę", bo to był zbyt cenny eksponat, by go używać.

- Pracował pan w amerykańskim Digitalu, ale w Szwecji?

- Nowe rzeczy testowano w Szwecji, ale podstawowe prace wykonywano w Anglii. Ponieważ projektów było dużo - założyłem własny wydział. W l977 r. zatrudniał on 30 osób, które wykonywały swoje projekty. Następnie zaproponowano mi bym zajął się angielską grupą, liczącą 180 osób. Wkrótce otrzymałem nominację szefa grupy na Europę, w której było zatrudnionych 350 osób. Computer Special Systems (CSS) był jedyną grupą Digitalu, która nie sprowadzała części z Ameryki lecz sprzedawała własne pomysły. Opracowaliśmy np. projekt sterowni dla dużej huty w Szwecji, w której komputery musiały pracować w bardzo trudnych warunkach (temperatura, zapylenie itp.). W l976 r. przygotowaliśmy system komputerowy na szwedzkie wybory. Dzięki niemu już wcześniej - na podstawie pierwszych wyników - przewidzieliśmy przegraną rządzącej od ponad 40 lat partii. Aż do tego roku Szwedzi używali naszego systemu. Teraz robili to na PC - i system - mówiąc delikatnie - nie bardzo się udał.

Po ośmiu latach pracy w Digital Equipment Corp. wróciłem do Szwecji i przeniosłem się do Data General. Pracowałem w Holandii jako szef na Skandynawię i Benelux, potem przez 2 lata w RFN jako szef firmy na Europę Centralną. Ciągle zmieniałem miejsca pobytu, tak jak to jest, gdy się robi karierę w międzynarodowej firmie, która ma biura praktycznie w każdym kraju świata. I wówczas Robert C. Miller, który był razem ze mną w Data General, znał więc moje umiejętności - zaproponował mi pracę w MIPS-ie.

- Ale chyba już wcześniej, w Data General rozstał się Pan z twórczą pracą inżynierską. Zdradził ją Pan na rzecz bycia menedżerem. Nie żal Panu tego?

- Gdybym zarządzał fabryką porcelany byłaby to rzeczywiście zdrada. Ale to są komputery, trzeba rozmawiać z klientami, z bankami. Gdybym się na tym nie znał - byłoby trudniej, musiałbym mieć asystenta i raczej nie osiągnąłbym sukcesu. Żaden z moich kolegów nie zna się tak na technice jak ja. Próbuję też utrzymać bezpośredni kontakt z techniką, chociaż czas nie pozwala.

- Czy związanie się z MIPS-em to jakiś przełom w Pana życiu zawodowym?

- Na pewno, uprzednio były duże przedsiębiorstwa, MIPS zatrudnia zaledwie 700 osób. Ale zafrapowało mnie to, co ta mała firma dokonała w okresie ostatnich kilku lat. MIPS jest, moim zdaniem, firmą z przyszłością, myślę, że dziś jedną z niewielu. Proszę zobaczyć ilu pracowników zwalniają komputerowe giganty. IBM po raz pierwszy od lat poniósł straty, Digital również, Bullowi pomaga rząd, Olivetti zwalnia ludzi. Technologia sprawia, że ceny komputerów spadają. Ten co nie nie może szybko modernizować technologii - musi przegrać. Mały przetrwa, bo jest szybki.

Po drugie - otwarte systemy sprawiają, że liczy się tylko to, co się rzeczywiście samemu produkuje. Bo dysk będzie można kupować u producenta, a nie u tego, który go montuje we własnych urządzeniach. Pamięć kupi się też od jej od producentów itd. Mały może być bardziej elastyczny. I dlatego też IBM podzielił się na 5 grup, każda będzie walczyła na własną rękę o przeżycie. Grupa serwisowa IBM np. firmom zaproponuje, być może, usługi innym firmom, bo ma już punkty serwisowe w różnych miastach i krajach, zrobi więc to taniej, szybciej. Na to liczy też Prime, który stworzył grupę serwisową. Digital od roku podzielił firmę na niezależne grupy, które powiązane są tylko na najwyższym szczeblu. Trudny rynek wymusza głęboką specjalizację.

- Ile osób w Pana firmie pracuje nad technologią, a ile zajmuje się strategią i sprzedażą?

- To trudno powiedzieć. MIPS zatrudnia ok. 200 inżynierów w pionie technologicznym, a także ok. 200 w strategii i sprzedaży. Pozostali pracownicy zajmują się produkcją, administracxją i serwisem.

- Na czym polega strategia takiej małej firmy jak MIPS?

- Mieliśmy pierwsi tzw. technologię RISC, gotową do komercyjnej eksploatacji. Ale od małej firmy nikt samej technologii nie kupi. W l987 r. do MIPSA przyszedł Bob Miller z Data General. Zaproponował on technologię RISC Digitalowi, który wprawdzie nad nią pracował, ale był opóźniony w stosunku do innych firm. Digital kupił więc naszą licencję. Następnie zaproponował to samo firmom Bull i Olivetti. Dopingiem dla nich był zakup licencji przez Digital. W tym momencie staliśmy się atrakcyjni dla takich firm jak Oracle czy PROGRESS. Malutki MIPS był bez szans. Zrobienie portu i zagwarantowanie, że najnowsza wersja oprogramowania będzie zawsze działała, pociąga za sobą ogromne, idące w setki tysięcy dolarów koszty. Jednak z Digitalem, Olivetti, Bullem i innymi reprezentowaliśmy kilka tysięcy sprzedawców hardwaru, który może być platformą dla produktów tych dwóch softwarowych gigantów. Teraz Oracle już był zainteresowany naszą technologię. Drugi bardzo ważny moment: nie moglibyśmy pozyskać Digitala do przyjęcia naszej technologii gdybyśmy chcieli sami produkować chipy. Trzeba było namówić Siemensa by podjął produkcję. Dlatego, że był Siemens, zgodził się na ich produkcję NEC i Toshiba. Rynek już mieliśmy, wszak licencję kupiły takie kolosy jak Digital, Olivetti... Tak zamknęło się kółko. W kwietniu l991 r. narodziło się ACE (Advanced Computing Environement) czyli porozumienie światowych producentów systemów informatycznych. Inicjatorem był mały MIPS. To triumf dobrej, zgranej w czasie organizacji. Spełniliśmy rolę katalizatora całości, a sprawę przejęli inni, te giganty.

Powstała nawet książka o tym jak MIPS wszedł - jako pierwsza firma w latach 90-tych - na amerykańską giełdę. Dużo jest na ten temat artykułów. Wymagało to ogromnego wysiłku organizacyjnego, Robert Miller mieszkał w tym okresie właściwie w samolocie.

- Idea ACE narodziła się przed rokiem, ale od tego czasu Digital wprowadził na rynek Alphę czyli własny 64-bitowy mikroprocesor. Powstał sojusz IBM z Apple i jeszcze co najmniej trzy inne dążące do tego samego celu - stworzenia standardów, do których muszą się dostosować inni. Problem ten połączył firmy, które miały sprzeczne interesy. Jak w obliczu tych faktów należy rozumieć porozumienie MIPSA z Silicon Graphics?

- Silicon Graphic Inc (SGI) używa mikroprocesorów MIPSA i specjalizuje się w 3-D systemach. Podobnie jak my licencjonuje swoją technologię (na przykład do IBM). Dla SGI pracuje ponad 300 osób w Europie, firma ma własną fabrykę w Szwajcarii i własny serwis. Połączenie obu firm stworzy większe możliwości. Nasi inżynierowie będą koncentrować się na procesorach, a SGI na ich użytkowaniu w systemach. Fabryka w Europie umożliwia łatwiejsze dostosowanie się do tutejszych rynków zbytu (języki, standardy elektryczne, normy telekomunikacyjne itp.). Ważny jest też dostęp do serwisu. Nadal jednak, mimo iż nasze wspólne obroty wyniosą ponad 1 mld USD, w porównaniu ze światowymi gigantami będziemy małą firmą.

- Kiedy skończy się walka na procesory i co z tego będzie miał zwykły użytkownik?

- Dla mnie ta walka o standardy, w której MIPS odgrywa tak potężną rolę, ma głęboki wydźwięk kulturowy. Odpowiem więc Pani tak, jak na podobne pytanie odpowiedział Bill Gates. Otóż dla mnie ta walka skończy się wówczas, gdy dzięki procesorowi będzie możliwa następującą rzecz: dziecko któremu w szkole zadano pracę o Mozarcie podchodzi do komputera, nawet nie pisze lecz mówi: "Powiedz mi kto to był Mozart"? Natychmiast na ekranie pojawia się Salzburg, dom kompozytora, zdjęcie Mozarta, chłopczyk poruszając myszką idzie jak gdyby po schodach, wchodzi do środka przy dźwiękach Eine Kleine Nacht Music lub Symfonii czy fragmentu z opery itp. Dzięki temu, że nasz RISC jest 64-bitowy, wszystko to jest możliwe. Już za ok. 2 lata. W dzisiejszym komputerze, nawet w stacji roboczej nie można zgromadzić tylu informacji. A w dodatku ta technologia będzie tania, bo stanie się masowa. RISC-i muszą zmienić świat. Nam się udało przekonać 3/4 świata, żeby się do nas przyłączył i teraz jako grupa reprezentujemy 70 czy 100 mld USD. Trzeba zacząć działania porządkujące. Japończycy tym się od nas różnią, że najpierw patrzą globalnie i preferują standardy.

- Czy Wasz RISC będzie mógł być podrabiany?

-ACE zdefiniowała standardowy interfejs pomiędzy systemem operacyjnym (Windows NT, Unix) a hardwarem. To znaczy, że jeżeli tylko hardware będzie mógł "rozmawiać" z interfejsem, wszystkie programy DOS, Windows i Unix będą mogły na nim pracować. Sprzęt może się od siebie różnić. Na przykład Tandem buduje 16-procesorowy komputer oparty na MIPS RISC, Digitalowska wersja MIPS będzie miała szyny Turbo Channel, a nie EISA i tylko jeden procesor MIPS itp. Obie te maszyny będą jednak mogły pracować z idealnie tym samym softwarem. W świecie PC wszystkie maszyny muszą być w 100 procentach jednakowe, dlatego że system operacyjny i duże ilości aplikacyjnych programów "rozmawiają" wprost z hardwarem. Najmniejsza zmiana hardwaru i jedna z 40 tys. aplikacji nie działa, a najgorsze, że nie wiadomo która, prawda? Dlatego jedynym sposobem dla producenta jest "klonowanie" czyli idealna kopia IBM, zrobionego ponad 10 lat temu.

- Jak Pan ocenia polski rynek komputerowy i naszą drogę do informatyzacji gospodarki i administracji?

- Polska ma ogromną szansę właśnie przez swoje opóźnienie. Pierwsza fala komputeryzacji to były mainfraimy, druga - minikomputery, trzecia PC. Czwarta fala to będzie tzw. klient - serwer, technologia oparta na RISC. Polska przeskoczyła falę mini, Wax-ów ma mało, PC-tów też nie ma tak dużo. Możecie więc ledwie musnąć tę trzecią falę i od razu wskoczyć w ten nowy świat, od niego już zacząć. Osiem firm polskich podeszło do mnie na styczniowych targach Komputer Expo '92 i spytało się czy mogą wejść do ACE.

- Co to znaczy wejść do ACE? Jakie wiążą się z tym korzyści?

- To znaczy wymyśleć np. jakiś program, który pracuje na ACE standard, a więc na komputerach produkowanych przez kilkadziesiąt światowych firm. Szef marketingu niech zadzwoni do nich - członków ACE, zaproponuje swój produkt - i wtedy można zrobić znakomity interes. To szansa nie tylko dla softwarowców, ale także dla hardwarowców. To nie musi być nic wielkiego, ale np. modem, technologia przesyłania. Rynek jest automatycznie zagwarantowany. Szczególnie polscy softwarowcy - złote rączki - mają ogromne szanse, właśnie dlatego, że pracują " na piechotę", mogą wymyśleć coś oryginalnego i tym przebić gigantów.

W ub.r. sprzedano w Polsce ok. 40 komputerów MIPS (dystrybutorem komputerów MIPS na Polskę jest firma REX z Wrocławia - przyp. red.), wprawdzie 32-bitowych, ale na poziomie binarnym są one zgodne z R4000 , a to oznacza, że ci, którzy dziś zaczną coś robić na tych komputerach - jutro mogą "przesiąść" się na nową dużo szybszą maszynę bez żadnych kosztów.

- Można by stworzyć polski wydział ACE, np. przy udziale resortu przemysłu. Tak jak to zrobili w swoim czasie Japończycy z MITI. Dają pożyczki preferencyjne, najpierw opanowali światowy rynek optyki, teraz rynek elektroniki domowej, rynek samochodowy, wkrótce zagrożą najpotężniejszym na rynku informatycznym. Zamiast zmuszać najzdolniejszych do ekonomicznej emigracji należy stworzyć warunki dla pracy nad high-technology. Może to przyjąć formę fundacji. Nawet drobiazg zrobiony na tę technologię przyniesie miliony, nakłady błyskawicznie się zwrócą. ACE to prawdziwy system otwarty, również pod względem szans ekonomicznych.

- Dziękuję Panu za rozmowę.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200