Warunki nieudanego projektu
-
- Paweł Krawczyk,
- 19.04.2010, godz. 10:31
Redakcyjna koleżanka Monika Tomkiewicz w ostatnim CW podsumowała siedem warunków udanego projektu według metodyki PRINCE2. Spróbujmy zobaczyć czy da się przy ich pomocy wyjaśnić fenomen polskiej informatyzacji?
Redakcyjna koleżanka Monika Tomkiewicz w ostatnim CW podsumowała siedem warunków udanego projektu według metodyki PRINCE2. Spróbujmy zobaczyć czy da się przy ich pomocy wyjaśnić fenomen polskiej informatyzacji?
Na początek drobna korekta semantyczna - istnieje grupa prawników, którzy wzdrygają się na każde wspomnienie słowa "korporacja" czy "biznes" w kontekście administracji publicznej. Mają nawet na tę okazję ukutą formułkę - "państwo nie kieruje się zasadą maksymalizacji zysku" - którą jak maczugą odpierają każdą sugestię, że administracja mogłaby optymalizować koszty lub czas trwania rozmaitych procesów.
Wyjaśniam więc, że wystarczy zastąpić "osiąganie korzyści biznesowych" realizacją wartości konstytucyjnych, a "architekturę korporacyjną" - spójną hierarchią organizacyjną podporządkowaną wspólnegomu celowi jakim jest realizacja tychże wartości, by wszystkie zdania z "biznesem" zaczęły znowu brzmieć spójnie i harmonicznie.
Wracając do PRINCE2, pierwszy warunek brzmi "cel zawsze aktualny". Czytamy, że "każdy projekt jest realizowany w celu osiągnięcia konkretnych korzyści", a "uzasadnienie biznesowe ukierunkowuje procesy decyzyjne organizacji tak, by działała ona stale zgodnie z wytyczonymi celami i oczekiwanymi korzyściami". Biorąc pod uwagę, że w Polsce cele strategiczne zmieniają się co cztery lata - a nieraz częściej - trudno się dziwić że po stu nowelizacjach ustawy i siedmiu latach realizacji jakiegoś projektu cele są zapomniane, zaś jedyną korzyścią są rozmaite układy towarzysko-biznesowe poprzysysane do danego projektu jak pijawki. Gdy wystrzelą korki od szampanów na piętnastolecie KSI ZUS to czy nadal, jak obecnie, będzie to projekt nieukończony?
Warunek drugi to "ucz się od innych". Jak pisałem w poradniku dla inżyniera polskiej informatyzacji, jakiekolwiek formy gromadzenie bazy wiedzy są w naszej administracji skazane na porażkę. Pierwszy powód to resortowość, która prowadzi do żenujących scen gdy urzędnicy wyrywają sobie ochłapy informacji, zakupionej przecież za pieniądze podatnika, i zarzucają "kradzież" (afera rowerowa). Drugi powód jest bardziej prozaiczny - coś co kupił ktoś inny i udostępnił reszcie trudno jest zakupić ponownie. Tracimy tym samym przyjaciół i niebezinteresowną przecież wdzięczność dostawców.
Warunek trzeci, "odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu", obraża agencje, urzędy czy spółki skarbu państwa służące jako przechowalnie dla krewnych i osób, którym jesteśmy winni wdzięczność. 25 mld złotych na wynagrodzenie dla urzędników i 10% przyrost ich liczebności? Och, ktoś te kredyty przecież w przyszłości spłaci.
Jak latarnia świecąca pośród mroku wybija się z tej ponurej listy warunek piąty - "tolerancja przede wszystkim". Projekty informatyczne realizowane przez administrację publiczną niewątpliwie są niedościgłym wzorem tolerancji. Państwowy zamawiający toleruje wszystko - przekroczone terminy, niedziałające produkty a rosnące koszty są powodem do zmartwienia jedynie wtedy, gdy wystąpią trudności z ich zabudżetowaniem. Nie są tolerowane jedynie uwagi i zastrzeżenia fundatorów tych pomników tolerancji, czyli podatników, którzy często są też teoretycznymi użytkownikami. Teoretycznymi, bo skoro w imię tolerancji odebraliśmy niedziałający system, to przecież mogą składać na papierze, a co? Ile razy zamawiany - i płacony - był SIMIK? No i co z tego? Jak będzie trzeba to zapłacimy za niego i pięć razy.
Warunek szósty, "orientacja na produkt" możemy od razu skreślić jako obraźliwy przez sugerowanie, że usługa administracji publicznej może być jakimś "produktem", który służy komuś z zewnątrz a nie dawaniu zajęcia wykonawcom i urzędnikom. Wrogowie, wśród nich reakcyjny socjologowie, nazywają to "biurokratycznym przemieszczeniem celów". Czy można nazwać "produktem" elektroniczną skrzynkę podawczą, z której skorzystały w ciągu roku 3-4 osoby? Nie, ale przecież takie porównanie byłoby obraźliwe dla ustawodawcy, który przecież "wprowadzał nas w XXI wiek".
Warunek ostatni, siódmy, mówi o metodykach. Rzecz jasna, metodyki są dobre. Zwłaszcza te własne, które "mamy ale nieudokumentowane". Ale za to nawet podkładka pod myszkę może kosztować 100 tys. zł, jeśli tylko stoi za nią odpowiednia metodyka.