Walka trwa

Ale co w tym złego? Co złego w ogóle w patentowaniu oprogramowania?

Patentów zawsze udzielano na nieoczywiste innowacje w obszarze techniki. Tymczasem w obszarze oprogramowania poruszamy się wśród problemów logiczno-abstrakcyjnych. Patentowanie zawsze wiązało się z materializacją idei, tymczasem teraz chce się z tego zrezygnować. Sam Donald Knuth...

Jeden z "ojców" współczesnej informatyki.

No właśnie. Wyśmiał swego czasu podział na algorytmy matematyczne i pozostałe. Tymczasem tak chcą je dzielić zwolennicy patentowania oprogramowania. Prawnicy, którymi z reguły są rzecznicy patentowi, mają tendencję do poruszania się w świecie wymyślonym. Raczej żaden z nich nie tworzył oprogramowania, nigdy nie kodował, a tymczasem im wszystkim wydaje się, że doskonale wiedzą, na czym to polega. Kłopot w tym, że przy patentowaniu przenosi się problem techniczny na płaszczyznę prawną, podczas gdy czasami jest to wręcz zadanie niewykonalne.

By poradzić sobie z coraz bardziej skomplikowaną techniką, przyjęto zasadę, że zamiast opisu danego wynalazku, wystarczy jego skrócona wersja - opis funkcjonalny. Prowadzi to do patentowania oprogramowania poprzez opis efektu technicznego, jaki ono powoduje. Ostatnio wystarcza już sam opis celu, jakiemu służy dane rozwiązanie. Wówczas tak naprawdę pomija się sedno, czyli prezentację pomysłu samego rozwiązania. To wynaturza cały system patentowy.

Zaczynam nabierać wrażenia, że ocenia Pan negatywnie w ogóle samą ideę patentowania. Zważywszy na miejsce Pana pracy, to trochę podcinanie gałęzi, na której Pan siedzi...

To nie tak. Jest wiele obszarów, w których patenty są jak najbardziej przydatne. Z założenia mają służyć ochronie inwestycji koniecznych do powstawania innowacji. Jednak nasilające się dążenia dużych koncernów do uczynienia z patentowania powolnego sobie narzędzia umacniania własnej przewagi rynkowej mogą doprowadzić do degeneracji całego systemu. Ekonomiści właściwie od zawsze byli przeciwni patentowaniu. Pisano o tym rozprawy ekonomiczne już w XIX wieku. Być może raport, jaki przygotowuje amerykańska antymonopolowa agenda rządowa Federal Trade Commission, przewartościuje system patentowy, poczynając od USA.

Każdy monopol jest bowiem niedobry, stawia przeszkody efektywności gospodarki. Patent zaś jest niczym innym, jak tylko pewną formą monopolu. Nikt nie ma wątpliwości, że w przemyśle farmaceutycznym np. rozwinięty system patentowy sprzyja minimalizacji liczby firm działających na tym rynku.

Patenty stały się więc polem aktywności głównie dużych firm. Największe koncerny występują obecnie z tak masowymi zgłoszeniami patentowymi, że można tu mówić o patentach "na wagę". Gromadzą olbrzymią liczbę patentów, czekając na stosowną okazję, przy czym zasadniczo jest to broń defensywna, trochę na zasadzie, że jeśli ktoś inny coś nam zarzuci, to my mamy na to swój kontrpatent.

Czy w informatyce zawsze tak było?

Patentowały od dawna firmy, które żyły z wytwarzania sprzętu komputerowego. Dla nich patentowanie oprogramowania było tylko naturalnym rozszerzeniem dążenia do zabezpieczenia swoich interesów przez patentowanie. Tymczasem firmy typowo programistyczne zasadniczo nie miały takich ciągot. Sam Microsoft do połowy lat 90. właściwie nie patentował swojego oprogramowania. Rzecz się jednak zmieniła po słynnych procesach firm komputerowych, to jest sporze Borlanda z Lotusem czy Apple'a z rzeczonym Microsoftem. Spór dotyczył naruszenia praw autorskich. Microsoft ostatecznie wygrał ten spór...

Poszło o to, że zdaniem Apple'a Microsoft skopiował ideę interfejsu okienkowego.

Dokładnie. Proszę jednak sobie uświadomić, jaki był skutek uznania, że prawo autorskie pozwala na daleko idące naśladownictwo. Dzięki temu mamy Open Office. Trudno się dziwić, że wtedy prawnicy Microsoftu i innych potentatów uznali, iż wobec tego trzeba próbować starać się o wyłączność poprzez patentowanie. Okazuje się jednak, że patenty też przyznawane są niejako na zakładkę, tzn. obszary obejmowane ochroną w różnych patentach zachodzą na siebie.

Jak to możliwe? Przecież takie konflikty powinny być lokalizowane na etapie rozpatrywania zgłoszenia patentowego.

Patentuje się to, co jest nowe, co stanowi wkład danego wynalazcy. W zgłoszeniu patentowym powinien znaleźć się opis tego, co jest już znane, by odróżnić od tego, co stanowi rzeczywistą innowację. Czasem proporcje mają się tutaj jak 20:1. Tymczasem w wielu wnioskach patentowych na oprogramowanie zgłaszający nie określają w sposób uczciwy tej granicy, przypisując sobie dużą część z 95% tego, co znane. Urząd patentowy nie ma ani dość zasobów, ani czasu, by to dokładnie sprawdzić. W efekcie powstaje owo zjawisko zachodzenia na siebie patentów. Stanowi to znakomitą pożywkę dla późniejszych sporów prawnych, ale tak naprawdę jest to wzajemne szachowanie.

W dziedzinie nowoczesnych technologii, które bardzo szybko się rozwijają, w chwili zgłaszania wniosku patentowego na ogół nie wiadomo, jakie rzeczywiste znaczenie będzie miało opatentowanie takiego rozwiązania w przyszłości, gdy zostanie przyznany patent " na co czeka się kilka lat.

Firma, uzyskując kolejne patenty na oprogramowanie, tak naprawdę buduje pole minowe na drodze technologicznej ekspansji innych podmiotów.


TOP 200