W poszukiwaniu dobrego modelu

"Rewolucja nastąpi niewątpliwie wówczas, gdy na rynku pojawią się czytniki elektroniczne zbudowane w technologii e-papieru w cenie nie przekraczającej 100 zł" - mówi Robert Rybski z Virtualo.pl, sklepu sprzedającego miesięcznie kilka tysięcy e-booków i audiobooków.

Ceny samych książek elektronicznych również nie są zachęcająco niskie. Przykładowo, książka Into Thin Air Jona Krakauera w twardej okładce kosztuje 24,25 USD, w miękkiej okładce - 10,17 USD, a używaną można znaleźć nawet za 0,84 USD. Dla porównania Kindle Book to 9,99 UAS, a audiobook - 14,15 USD. Dlaczego 9,99 USD za wersję elektroniczną to dużo? Ponieważ e-booki są dziś najpośledniejszą formą książek i nie jest to jedynie kwestia niechęci do wpatrywania się w monitor w sytuacji, w której wielu z nas wpatruje się w niego zawodowo przez osiem godzin dziennie i wieczorem przed snem czy w podróży oczekuje pewnej odmiany. Jednocześnie prawdą jest, że książki elektroniczne czyta się o jedną czwartą wolniej niż papierowe. Dodatkowo w normalnym świecie książki są wypożyczane, pożyczane i odsprzedawane na rynku książek używanych. W e-świecie DRM-y traktują wszystkich z równą podejrzliwością i uniemożliwiają wymianę przeczytanych pozycji.

W e-świecie e-książki funkcjonują w kilku formatach PDF, LIT, PDB, PRC i jeszcze kilku innych. Nikt nie wie, jakie formaty obowiązywać będą za kilka lat i nikt nie wie, w jakim stopniu dzisiejsze elektroniczne zbiory będą mogły zostać przeniesione na przyszłe urządzenia. Póki co, należy je więc uznać za "druki ulotne" i potraktować w sposób, w jaki traktuje się najtańsze wydania w miękkiej okładce, które po przeczytaniu pozostawia się bez żalu na półce w kolejowym przedziale. Oznacza to, że większość książek powinna być w formie elektronicznej sprzedawana w cenie maksymalnie 4,99 USD. Używaną beletrystykę na Amazonie można bowiem zazwyczaj kupić już za mniej niż 1 USD (plus 3,99 USD kosztów przesyłki). Wydawnictwa na tyle boją się piractwa i łamania praw autorskich, że pobierają premię za ryzyko, pożerającą oszczędności na druku i dystrybucji wersji papierowych.

Jaki czytnik?

Łukasz Gołębiewski wyobraża sobie czytnik e-booków nieco inaczej niż to, co dziś dostępne jest na rynku, czyli jako "uniwersalne urządzenie do przenoszenia, archiwizowania, pozyskiwania online, a przede wszystkim czytania e-książek, ale także przeglądania filmów, odtwarzania muzyki, tworzenia własnych notatek, prowadzenia kalendarza oraz komunikacji bezprzewodowej". Do takiej definicji zdecydowanie bliżej dziś iPhonowi niż Kindle, i można sobie wyobrazić, że iPhone sprzedawany jest za złotówkę. Można sobie również wyobrazić sprzedaż za złotówkę netbooków i wiele osób jest zdania, że to właśnie one będą w przyszłości domyślną platformą umożliwiającą kontakt z e-literaturą.

Oczywiście, rewolucja może nadejść zupełnie skądinąd, a mianowicie ze strony Google z projektem Google Books. Przypomnijmy, że Google od 2004 r. skanuje miliony książek, a na początku br. zawarł z wydawcami amerykańskimi ugodę dotyczącą książek wydanych przed styczniem 2009 r., na mocy której zyskuje prawo do publikowania w Internecie fragmentów nawet książek objętych prawem autorskim i sprzedaży książek elektronicznych, z której 63% przychodu należy się wydawcy. Google i jego serwery mogą też spełnić funkcję gwaranta zakupionego księgozbioru, instytucji, której istnienie wydaje się niezagrożone i które może skłonić nabywców do zapełniania wirtualnych półek również z myślą o przyszłej lekturze.

Więcej na stronie e-Computerworld - www.computerworld.pl/ebook.


TOP 200