Ujarzmić informacyjne społeczeństwo

Weźmy Stany Zjednoczone: w ostatnich tygodniach amerykańska Federalna Komisja Komunikacji (FCC) uznała, że amerykańscy obywatele mogą korzystać z dowolnego narzędzia (programu) komunikacyjnego pod warunkiem, że FBI go zaakceptuje. W praktyce chodzi zarówno o dostęp do urządzeń operatorów telekomunikacyjnych, co miałoby umożliwiać tzw. retencję danych telekomunikacyjnych (zatrzymywanie sygnałów), jak również o mechanizmy "zaszyte" np. w oprogramowaniu VoIP, które umożliwią służbom zapoznanie się z czasem trwania komunikacji, określeniem nadawcy i odbiorcy, a może również z treścią rozmów.

Nie podoba się to organizacjom walczącym o prawa człowieka. Zdaniem twórców raportu na temat analogicznej inicjatywy europejskiej: "Invasive, Illusory, Illegal and Illegitimate: Privacy International and EDRi Response to the Consultation on a Framework Decision on Data Retention", zbieranie i przechowywanie danych związanych z nowymi technologiami i aktywnością osób (w tym tzw. traffic data) jest inwazją w sferę prywatności, jest nielegalne i niepotrzebne. Każda jednostka ma prawo do poszanowania jej prywatności, walka z terroryzmem i przestępczością nie może stanowić usprawiedliwienia dla łamania zasady domniemania niewinności. Nowe obowiązki nie podobają się również przedsiębiorcom telekomunikacyjnym. Kto zapłaci za cały ten sprzęt, który trzeba kupić i utrzymać, a z którego poszczególne służby miałyby następnie korzystać, aby inwigilować obywateli? A co ze swobodą prowadzenia działalności gospodarczej? Operatorzy mówią: chcecie podsłuchiwać obywateli - dajcie na to pieniądze!

Ilustracją do tego ostatniego konfliktu może być orzeczenie wydane przez Austriacki Federalny Trybunał Konstytucyjny w lutym 2003 r. Trybunał uznał za niezgodne z tamtejszą ustawą zasadniczą wprowadzenie ustawowego obowiązku pokrywania kosztów związanych z utrzymaniem infrastruktury technicznej dla potrzeb porządku i bezpieczeństwa publicznego przez przedsiębiorców telekomunikacyjnych. Również w Polsce podjęto próbę zaskarżenia art. 40 ust. 3 zmienionej już ustawy Prawo telekomunikacyjne do Trybunału Konstytucyjnego, a miało to miejsce pod koniec czerwca 2003 r. Od tego czasu Prawo telekomunikacyjne zmieniło się, a obowiązki związane z retencją danych wprowadzono również do przepisów Kodeksu Postępowania Karnego. Wprowadzenie takich obowiązków nie wynikało z regulacji unijnych. Z pakietu dyrektyw telekomunikacyjnych wynikało raczej, że państwo członkowskie może te kwestie uregulować we własnym zakresie, no i Polska tak właśnie zrobiła.

Weszliśmy do Unii, uchwaliliśmy nowe Prawo telekomunikacyjne, a na podstawie delegacji ustawowej z art. 181 ustawy przyjęto niedawno rozporządzenie w sprawie wypełniania przez przedsiębiorców telekomunikacyjnych zadań i obowiązków na rzecz obronności, bezpieczeństwa państwa oraz bezpieczeństwa i porządku publicznego. Być może bardziej restrykcyjne regulacje unijne zmuszą nas jednak do nowelizacji polskich przepisów. W Unii Europejskiej trwają właśnie prace nad nową dyrektywą dotyczącą retencji danych. Pierwsze głosowanie w komisji już 24 listopada, następne na sesji plenarnej 13 grudnia br. Jak zagłosują polscy eurodeputowani?

Wszystko pod kontrolą

Jak widać, na całym świecie trwa regularna wojna o panowanie nad globalną infrastrukturą telekomunikacyjną oraz nad tym, w jaki sposób jest ona wykorzystywana. Powyżej przedstawiony obraz byłby niepełny, gdybym nie wspomniał o kolejnym froncie tej wojny. Oto przecież niektóre międzynarodowe korporacje dysponują pieniędzmi znacznie przewyższającymi budżety kilku średniej wielkości państw. Przez swoją siłę ekonomiczną stają się jakby niezależnymi podmiotami międzynarodowego prawa publicznego. Trudno się dziwić, że zabiegają o swoje interesy. Sposób, w jaki to robią, prowokuje jednak do zastanowienia. W przypadku Internetu to przede wszystkim Alta Vista, AOL, Microsoft, Yahoo! Okazuje się, że nie wszystko da się wyszukać w chińskich wersjach portali prowadzonych przez te firmy, czasem niektóre hasła (takie jak "wolność słowa"), które chciałby wykorzystać autor bloga do opisu własnego serwisu w publicznym katalogu, są niedozwolone. Czasem portal wystawia na widelcu niepokornego dysydenta, z własnej inicjatywy inicjując prywatne śledztwo. Spójrzmy na Związek Myanmar (Birma), który był przez wiele lat objęty sankcjami gospodarczymi USA za nieprzestrzeganie praw człowieka. Kraj ten obecnie przechodzi z otwartego systemu kontroli aktywności użytkowników Internetu na oprogramowanie Fortiguard. Obserwatorzy zauważyli, że tym razem nie jest to jedynie wsparcie reżimu ze strony zachodnich koncernów, firma Fortinet (producent oprogramowania) będzie czerpać bezpośrednie profity z cenzurowania i ograniczania wolności słowa w Birmie. Gdy się do tego doda również fakt, iż w skali globu w pewnym momencie znikły z wyników wyszukiwania Google zdjęcia amerykańskich żołnierzy torturujących więźniów w Iraku (nie wiadomo, czy pod naciskiem rządu), to nagle się okazuje, że kontrola obiegu informacji jest olbrzymia.

Nie można zapominać o wyraźnej tendencji do rozszerzania praw tzw. własności intelektualnej. Aktywność RIAA w USA, globalne ograniczanie dostępu do utworów za pomocą mechanizmów DRM, kolejne inicjatywy prawodawcze w Europie: wielka batalia o patenty na wynalazki realizowane za pomocą komputera (patentowanie oprogramowania), prawa nadawców (telewizja ponad granicami), The Intellectual Property Enforcement Directive, ograniczenie dozwolonego użytku prywatnego itd. Większość tych naprawdę ważnych dla przyszłości Internetu projektów trafiło na "szybką ścieżkę legislacyjną", proces dyskusji społecznej nad przyjmowanym prawem ograniczony został do minimum. Często nie tłumaczy się na języki narodowe podstawowych dokumentów, projektów, zgłoszonych poprawek... Walka na tym polu jest brutalna i bezpardonowa: zwalnianie z pracy akademików, którzy głoszą niewygodne tezy (przypadek Alexa Hanffa w Hiszpanii), stosuje się metody skuteczne również w podstawówce: kradzież materiałów informacyjnych przeciwników tworzenia monopoli na informacje, które odnajdują się po jakimś czasie w koszu na śmieci w damskiej toalecie (tak było dokładnie rok temu z dokumentami The Electronic Frontier Foundation i IP Justice przy okazji spotkania konsultacyjnego WIPO w sprawie nowych praw nadawców informacji).

Następuje proces "grodzenia" świata w skali globalnej i dzieje się to na kilku płaszczyznach. Z jednej strony państwa starają się kontrolować obywateli, z drugiej zaś biznes pragnie kontrolować konsumentów, ograniczając jednocześnie ruchy konkurentom. Korporacje zaś chcą uzyskać kontrolę nad państwami. ONZ wstrząsane jest aferami korupcyjnymi, które uzasadniają postawienie pytania o możliwość skutecznego realizowania przez tę organizację jakichkolwiek celów ogólnospołecznych. Brak głębszej dyskusji na ten temat świadczy o wyzwaniach stojących przed budowniczymi globalnego społeczeństwa obywatelskiego. W społeczeństwie informacyjnym szary człowiek znajduje się na samym dole łańcucha pokarmowego.

Co odfiltrowują mechanizmy oficjalnie stworzone w celu ochrony dzieci przed treściami pornograficznymi? Dlaczego do Tunezji nie wpuszczono Roberta Ménarda, szefa Reporterów bez Granic, który miał w czasie Szczytu Społeczeństwa Informacyjnego w Tunisie przedstawić raport tej organizacji (zgodnie z którym Tunezja znalazła się na liście krajów najbardziej ograniczających dostęp swoich obywateli do Internetu)? Nie mamy żadnej gwarancji, że elektroniczny list wysłany z mojego mieszkania w Warszawie dojdzie do adresata w Toronto. Po drodze przechodzi przez liczne bramki: zarówno państwowe, jak i prywatne. Na każdym etapie ktoś może poznać jego treść, zmodyfikować ją lub zablokować. Dlatego dzisiaj najważniejszym pytaniem jest: kto i w jaki sposób kontroluje tych, którzy kontrolują nas? W tym kontekście nie dziwi tematyka pierwszej w nowej kadencji Sejmu inicjatywy ustawodawczej. To idealne tło do rozmowy o kontroli nad elektronicznymi mediami.

Piotr Waglowski jest autorem i redaktorem serwisu VaGla.pl Prawo i Internet oraz członkiem zarządu Internet Society Poland.


TOP 200