Twórczość zbiorowa, czyli gwałt na tłumie

Jak mówiła moja Babcia, piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami. Piekła nie ma, więc dobre chęci przeniosły się na ten najlepszy ze światów. A dzisiaj najlepszy jest internet.

Przez dwadzieścia lat jego rozwoju cały czas byliśmy mamieni potencjalnymi możliwościami współpracy wielu ludzi. Szczególnie w twórczości. Wydawało się, że jeśli tylko pozwolić ludziom rozwinąć skrzydła talentu, to zaraz zaczną latać. Kluczami. A w każdym razie chodzić po wodzie. Niestety, pierwsze próby twórczości zbiorowej bardziej przypominają gwałt. Zbiorowy.

Wydawałoby się, że w procesie pisania najłatwiej jest złożyć do kupy różne style i sposoby narracji. Piszących na sieci są miliony (blogerzy), wystarczy dać im temat, poprosić o napisanie pewnej liczby słów, potem to zebrać, wydrukować i sukces murowany. Łatwo to jest, jednak, tylko na papierze. Problemy zaczęły się już od tytułu. Gdy w 2007 Gavin Heaton i Drew McLellan zaproponowali, by zbiorowe dzieło nazywało się "Age of Conversation", to chyba zapomnieli sprawdzić, że wcześniej ukazała się książka o takim samym tytule. Napisała ją Benedetta Craveri. Cóż, wypadek przy pracy, czy raczej dezynwoltura? Nie wiadomo, ale efekty pracy ponad 100 autorów, z których każdy miał napisać 400 słów, okazały się niezbyt ciekawe. W rezultacie, na liście Amazona książek najczęściej kupowanych, ta znalazła się poniżej pierwszego pół miliona (gdy piszę ten felieton na 555754 pozycji). Ale nie zmartwiło to organizatorów. Nie tylko założyli stronę z blogiem dla chcących wypowiadać się na temat, ale zaproponowali nową zabawę. Już nie tylko książka pod jakże znamiennym tytułem "Age of Conversation 2: Why don't they get it?" ("Wiek rozmowy 2: dlaczego nic nie rozumieją?"), ale także podcasty, blogi, twitting i Bóg wie co jeszcze. Rzeczywiście, autorzy nic nie zrozumieli, choć zabawa miała dotyczyć marketingu. Zrobiła tylko trochę szumu.

Wyprodukowanie zbiorowego filmu od początku zdawało się bardzo trudnym zadaniem. Wprawdzie klasyczne kino robi się zbiorowo, ale dlatego, że każda operacja wykonywana jest przez innego fachowca, zaś wszystko nadzoruje reżyser, a jego z kolei producent. Zbiorowo, ale w sposób uporządkowany. Kiedy Paulo Coelho zaproponował zrobienie filmu "Czarownica z Portobello" (tytuł zmieniono potem na "Czarownica Eksperymentalna"), to zapewne nie przewidział, że będzie tylu chętnych filmowców. W rezultacie, w lecie 2008 miał, po ostrej selekcji, materiały filmowe o długości ponad sześciu godzin. Czy uda mu się skrócić je do rozsądnego minimum? Wersja internetowa ma ciągle długość 214 minut. Na razie podobno trwają rozmowy ze znaczącym festiwalem filmowym i dlatego nie można pokazywać gotowego dzieła. Za to sam pomysłodawca już zdążył odebrać nagrodę specjalną "Cinema for Peace". Podejrzewam, że los gotowego filmu będzie podobny do losów zbiorowej książki opisanej poprzednio - na liście najbardziej popularnych filmów nie załapie się nawet do pierwszych dziesięciu tysięcy. Na pewno nie będzie to sukces kasowy, tylko raczej festiwalowy.

A może jest tak, że mit klasy twórczej przypomina ideologię komunistyczną? Pół wieku temu wydawało się, że klasa robotnicza uniesie ciężar zarządzania światem. Prędko okazało się, że przysłowiowy szampan robotnicy spijają, niestety, tylko ustami swoich przedstawicieli. Zabawa w masy twórców, jak na razie, przynosi rozgłos tylko animatorom, bez efektów artystycznych lub finansowych. W procesach o gwałty zbiorowe przywódcy zawsze dostają większe wyroki. Taka jest sprawiedliwość. Indywidualna.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200