Sto

I oto mamy jubileusz - setny odcinek relacji Lokalnego Informatyka. Jubileusz powinno się jakoś uczcić, albowiem tak wypada.

I oto mamy jubileusz - setny odcinek relacji Lokalnego Informatyka. Jubileusz powinno się jakoś uczcić, albowiem tak wypada.

Myślę, że najlepszym w tym wypadku sposobem celebrowania będzie ogłoszenie wszem wobec, że cykl ten dobiegł końca. Tak! Zapewne odetchnęliście Państwo z ulgą na tę wiadomość. Jak długo można czytać o Lokalnym Informatyku i jego współpracownikach oraz niefortunnym Zarządzie. Wszak sytuacji tyle komicznych, co paradoksalnych każdy ma w życiu tak wiele, że sam mógłby je zacząć opisywać ku uciesze czytelników.

W setnym odcinku warto pokusić się o swego rodzaju syntezę i godne zakończenie. Co do wniosków płynących po setnej emisji felietonu satyrycznego w tym cyklu, na pierwszy plan wysuwa się taki wniosek, że nikt żadnych wniosków z tego nie wyciągnął, a szczególnie ci, którzy powinni.

Niegramotne zarządy nie czytują czasopism komputerowych, bo po pierwsze, wiedzą swoje i żadna dodatkowa wiedza nie jest im już potrzebna, a po drugie, czasopisma komputerowe kojarzą z lekturą ich nastoletnich dzieci. Fakt, że gazet o informatyce i komputerach jest wiele, skierowane są do różnego kręgu odbiorców i prezentują różny poziom merytoryczny, całkowicie nie ma znaczenia w sytuacji, gdzie przyjęto tożsamość pomiędzy pojęciami informatyka, komputer, elektronika, hobby, dzieci. Uwaga ta dotyczy oczywiście zarządów niegramotnych, w przeciwieństwie do zarządów gramotnych, które takiej tożsamości pojęciowej nie uprawiają, ale i tak nie mają czasu na poczytywanie tygodników innego pokroju niż te, gdzie opisuje się jak szybko zrobić "cash" czy też jak sprawnie i bezboleśnie wyleczyć hemoroidy.

Uogólniając moje tezy o braku wpływu informacji na kształtowanie poglądów w pewnych środowiskach, pokuszę się o stwierdzenie, że w dobie zalewu informacji coraz więcej jest ludzi, którzy piszą i mówią, a coraz mniej tych, którzy słuchają i rozumieją.

Aby rozstanie z cyklem przeprowadzić w stylu klasycznym, należałoby w kilku słowach wspomnieć o dalszych losach głównych bohaterów. Tak więc Lokalny Informatyk pozostał na placu boju, chociaż literacka fikcja nakazywałaby wprowadzić elementy tragizmu, aby czytelnikowi zakręciła się choć raz łezka w oku. Gdyby relacje Lokalnego Informatyka były fikcją, mógłbym pozwolić sobie na szafowanie losami ludzkimi. Ale one fikcją nie były - wszystkie zdarzenia wcześniej opisane opierały się na prawdzie, co najwyżej dla celów wzbogacenia formy, nieco ubarwionej.

Zarząd i jego przedstawiciele, na których tyle żółci się wylało na tychże łamach, ma się całkiem nieźle. Wcale też nie zanosi się na to, aby zmądrzał i nabrał doświadczenia z upływem lat. Będzie on nadal prowadził swoją politykę, swoimi metodami i niczyje pouczenia nie będą mu potrzebne. Przewidywanie konsekwencji takich działań jest tak nierealne, jak przewidywanie przebiegu partii szachów przy nieznajomości taktyki i umiejętności przeciwnika.

Żegnam się więc z Państwem, ale bądźcie ostrożni. Nigdy nie wiadomo, czy nie pojawię się ponownie w Waszym zasięgu - nie wiadomo w jakiej postaci.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200