Spory o przyszłość sieci
- Kazimierz Krzysztofek,
- 21.12.2010
Musimy pozbyć się iluzji, że będziemy mieć wpływ na kształtowanie tej przestrzeni, raczej powinniśmy starać się poznać jej prawa samoregulacji i samoorganizacji, specyfikę tworzących się tam fluktuacji ładu.
Dobrodziejstwem jest to wszystko, co daje ludziom możliwość wyrażania siebie, ułatwia kooperację, budowanie wspólnot, bycie użytecznym i twórczym, pozwala na satysfakcję z wnoszenia wkładu w jakieś dzieło, odnajdywanie czy konstruowanie tożsamości, sensu, znaczeń, umożliwia samorealizację i pozyskiwanie nowych zasobów, wiedzy i kompetencji, poczucie podmiotowości, świadczenie wsparcia. Pisanie nawet niezbyt mądrego bloga jest bardziej twórcze niż praktyki pouch potato, czyli przesiadywanie przed telewizorem kilkanaście godzin na dobę.
Jednym z nielicznych głosów, mocno opozycyjnych wobec optymistycznego nurtu refleksji o społecznej produkcji zawartości w sieciach jest książka Andrew Keena "Kult amatora" (wyd. polskie 2006). W podtytule autor umieścił prowokujące pytanie: jak Internet zabija naszą kulturę. Zabija dlatego, że jest tworzony przez amatorów w najbardziej negatywnym rozumieniu tego słowa - po prostu ignorantów i nieuków. Słowem: social media to anarchia autoekspresji, rój dyletantów - żadna mądrość tłumu, lecz kolektywna ignorancja i kradzież, motłoch sieciowy karykaturujący demokrację, przeradzający ją w paido- i ochlokrację (rządy dzieciaków i motłochu), po których prawem Arystotelesowskiego cyklu może przyjść tylko tyrania. Autor patrzy z pozycji arystokraty na tłuszczę, która lekceważąc wszelkie cywilizowane normy, szabruje dorobek pokoleń.
Media społeczne, z Facebookiem na czele, pokazują, że dziś Internet buduje się bottom up. Jest przestrzenią, w której znajduje ujście coraz więcej energii ludzi we wszystkich sferach ich aktywności: ekonomii, polityce, kulturze, nauce, edukacji, rozrywce itp. Czyni go to nieliniowym układem dynamicznym, złożonym systemem społecznym. Potęgowy rozkład relacji sieciowych "produkuje" codziennie miliardy interakcji, które rodzą chaos. Demokracja sieciowa jest anarchiczna, łatwo się pogubić w produkowanych masowo znaczeniach, przesyconych subiektywizmem i własnym doświadczaniem świata. Potrzebna jest rzeczywiście spora doza krytycyzmu, aby umieć waloryzować tworzoną oddolnie zawartość.
Oczywiście, media cyfrowe wiele komplikują, unieważniają dotychczasowe standardy, a nie kreują nowych, co utrudnia dostęp do wiedzy i informacji (problem jednolitych katalogów i innych systemów klasyfikacji danych, informacji itp.). Zalewa nas w sieci tandeta, ale wzbiera też wartki, interesujący nurt.