Sporny kodeks

W Stanach Zjednoczonych trwa dyskusja nad ustawą Uniform Computer Information Transactions Act (UCITA). Ma być ona w pewnym sensie ''kodeksem oprogramowania'', tj. ustawą określającą relacje między producentem a odbiorcą oprogramowania. UCITA wzbudza na tyle silne kontrowersje, że odbiła się głośnym echem na całym świecie. Tak fundamentalna zmiana w prawach rządzących rynkiem oprogramowania w kraju będącym potęgą w jego produkcji, musi mieć odzwierciedlenie także nad Wisłą.

W Stanach Zjednoczonych trwa dyskusja nad ustawą Uniform Computer Information Transactions Act (UCITA). Ma być ona w pewnym sensie ''kodeksem oprogramowania'', tj. ustawą określającą relacje między producentem a odbiorcą oprogramowania. UCITA wzbudza na tyle silne kontrowersje, że odbiła się głośnym echem na całym świecie. Tak fundamentalna zmiana w prawach rządzących rynkiem oprogramowania w kraju będącym potęgą w jego produkcji, musi mieć odzwierciedlenie także nad Wisłą.

Od dawna wiadomo że prawa, które państwa i społeczeństwa epoki industrialnej wypracowały, aby zapewnić zdrowe relacje między producentem a użytkownikiem, są niewystarczające w erze informacji. Sprzedaż zarówno oprogramowania, jak i informacji wymaga nowych regulacji prawnych.

Towaru początku trzeciego tysiąclecia - informacji - nie sprzedaje się, a udostępnia bądź - jak w przypadku oprogramowania - licencjonuje. Zmienił się też model prowadzenia biznesu. Kiedyś dobra masowe były produkowane przez duże firmy i oferowane wielu małym odbiorcom. Produkt ery informacji często jest wytwarzany przez niewielką grupę osób (np. małą firmę nie mogącą sobie pozwolić na kompleksową obsługę prawną w zakresie licencji) i przeznaczony dla różnego typu odbiorców, w tym także dla wielkich korporacji.

Przygotowanie programu komputerowego nie wymaga zbyt dużego nakładu czasu, a i okres przydatności takiego programu nie jest zbyt długi. Toteż wprowadzany jest na rynek, mimo że posiada błędy znane producentowi. Praktyka ta co prawda obniża jakość produktu, ale przyspiesza rozwój technologii i nasila konkurencję na rynku. Oprogramowanie, w odróżnieniu od produktu materialnego, wymaga ogromnych inwestycji w prototyp, ale koszty wytworzenia kolejnej kopii są prawie zerowe. Cecha ta powoduje, że nader często pada ono łupem piratów, którzy czerpią korzyści z produktów, za które nie zapłacili.

Okiem twórców

Te i wiele innych różnic między materialnym produktem ery industrialnej a informacją (oprogramowaniem bądź danymi), ponadto skomplikowane zasady licencjonowania i wątpliwości prawne, dotyczące ich akceptacji, skłoniły instytucję National Conference of Commissioners on Uniform State Laws do wydania projektu ustawy zwanej w skrócie UCITA. Zamierzeniem twórców było przygotowanie prawa, dającego podstawę legislacyjną do zawierania wszelkiego rodzaju umów, których przedmiotem jest informacja. Efekt prac komisji przerósł jednak oczekiwania wszystkich. Przede wszystkim skłonił szerokie rzesze - od niezależnych organizacji, poprzez przedstawicieli władz, aż po publicystów i zwykłych konsumentów - do podniesienia alarmu z powodu możliwych konsekwencji wprowadzenia UCITA.

Twórcy ustawy wychodzą z liberalnego założenia, że osoby i przedsiębiorstwa mają prawo zawierać dowolne umowy. UCITA automatycznie czyni producenta oprogramowania odpowiedzialnym za jego wady, ale pozwala umowom licencyjnym dostarczanym z produktem (shrink-wrap licenses) ograniczać tę odpowiedzialność w szczególnych przypadkach. Generalnym założeniem jest więc, by producent oprogramowania (uprośćmy przedmiot ustawy do oprogramowania, choć w rzeczywistości jej działanie jest szersze) miał prawo wydać dowolne warunki licencji, a użytkownik - przyjąć je albo nie.

Autorzy zakładają, że w praktyce istnieją dwie kategorie klientów nabywających oprogramowanie. Jedna z nich to ogromne firmy oraz inne instytucje, które z racji posiadanego potencjału mogą sobie pozwolić na indywidualne negocjowanie kontraktów i ponoszenie niemałych kosztów prawnych takich negocjacji. Ta grupa powinna mieć pełną swobodę prowadzenia indywidualnych uzgodnień z dostawcą. Druga kategoria klientów to użytkownicy indywidualni oraz niewielkie przedsiębiorstwa, które mogą albo przystać na warunki oferowane w standardowej licencji, albo nie kupować oprogramowania. UCITA określa "rynek masowy" (mass market) jako kategorię prawa i - zdaniem jej twórców - gwarantuje niewielkim producentom oprogramowania takie same prawa i obowiązki, jak tym największym.

Celem autorów ustawy była ochrona producentów oprogramowania. Jak wielokrotnie to podkreślają autorzy w dokumentach prezentowanych na stronie dążyli oni do zabezpieczenia firm software'owych przed dodatkowymi obciążeniami finansowymi, co ma pozwolić im przeznaczyć więcej środków na rozwój i utrzymać ceny na niskim poziomie. Dzięki temu, argumentują autorzy, amerykańskie przedsiębiorstwa uzyskają przewagę nad firmami z innych krajów, gdzie podobne ustawy nie obowiązują, a ten fakt będzie korzystny zarówno dla firm, jak i obywateli.

Pełny tekst UCITA (http://www.law.upenn.edu/bll/ulc/ucita/ucita92900.htm) jest lekturą obszerną, raczej przeznaczoną dla prawników i osób zainteresowanych tematem. Nie warto go polecać tym, którzy nie są zaznajomieni z amerykańską terminologią prawną i subtelnościami rządzącymi licencjonowaniem oprogramowania. W zamian można zaproponować stronyhttp://www.siia.net/govt/issues.asp orazhttp://www.2bguide.com/handout.html, na których przedstawiono syntezę argumentów zwolenników ustawy.

Kto się boi UCITA?

Grono zwolenników UCITA to przede wszystkim twórcy ustawy oraz przedstawiciele tzw. producentów informacji (koncernów software'owych, producentów audiowizualnych itd.). Grupa przeciwników jest większa i bardziej zróżnicowana. A zarzuty, które wysuwają oni przeciwko UCITA, mają fundamentalny charakter.

Większość argumentów antagonistów sprowadza się do stwierdzenia, że proponowana regulacja stawia użytkowni- ka na z góry przegranej po- zycji w stosunku do dostaw- cy. W szczególności UCITA pozwala producentowi zmie-nić warunki licencji już po sprzedaży! Konsument wprawdzie może oddać produkt i otrzymać zwrot kwoty odpowiadającej jego pełnej cenie, ale bez odzyskania kosztów pośrednich. Można sobie wyobrazić, że firma, która produkuje system operacyjny i pakiet biurowy, może, po osiągnięciu wielomilionowej sprzedaży systemu operacyjnego, dodać do licencji klauzulę zabraniającą jego posiadaczom tworzenia konkurencyjnych edytorów tekstu. W przypadku gdyby nie zastosowali się do tego, producent ma prawo do zdalnego zamknięcia ich systemu operacyjnego. Warto dodać, że przyznanie producentowi prawa do wbudowania w aplikację mechanizmu zdalnego jej zamykania jest wprost zaproszeniem dla hakerów, którzy - można być tego pewnym - takie mechanizmy potrafią odkryć i wykorzystać.

Pozwala też producentowi zabronić odsprzedaży i przekazywania oprogramowania. W praktyce oznacza to, że zniknie rynek używanego oprogramowania. Nie będzie także możliwe, aby osoby, którym znudziły się posiadane gry, wymieniły je między sobą.

Producent może pobrać opłatę za naprawienie także tych błędów, o których wiedział wprowadzając produkt na rynek (known bugs). UCITA nie nakłada na producentów nawet obowiązku informowania o nich. Może to doprowadzić do sytuacji, gdy - paradoksalnie - producent zarabia na oprogramowaniu tym więcej, im więcej ma ono usterek.

Ustawa wyłącza użytkowników oprogramowania spod wielu praw chroniących konsumentów, zasadniczo ograniczając prawo do gwarancji, zwrotu pieniędzy i swobodnego dysponowania zakupionym dobrem, jeżeli tylko jest to dobro informacyjne, a nie materialne.

Producent oprogramowania może wybrać dowolne prawo stanowe (a nawet zagraniczne!), na podstawie którego będą rozstrzygane spory, w ten sposób utrudniając bądź wręcz uniemożliwiając prowadzenie sprawy sądowej. Trudno przecież oczekiwać, by przedstawiciele małej firmy pojechali na drugi koniec świata, aby tam skarżyć wielkiego producenta.

UCITA nie zabrania ukrywania w kontraktach trudno dostępnych (np. pod zdalnym adresem URL), a niekorzystnych warunków umowy. Dokumenthttp://www.badsoftware.com/claw2000.htm podaje przykład prostego apletu Javy, którego użycie we własnej aplikacji sprawia, że użytkownik automatycznie przekazuje producentowi apletu wszelkie prawa autorskie, patenty, tajemnice handlowe itd., dotyczące całej aplikacji!

UCITA może dotyczyć, jeśli producent ma taką wolę, także oprogramowania zainstalowanego w urządzeniach (embedded software). Zdaniem przeciwników ustawy, oznacza to, że jej zapisy mogą odnosić się także np. do pralki i oprogramowania nią sterującego.

Poza tymi zarzutami przeciwnicy UCITA twierdzą, że ustawa pogorszy warunki konkurencji między firmami. Jej przepisy bowiem umożliwią producentowi zakazanie publikowania negatywnych recenzji i wyników pomiarów porównawczych. W tej sytuacji niemożliwe będzie uzyskanie wiarygodnej, niezależnej informacji o produkcie. Paragraf ten jest szczególnie ostro krytykowany przez niezależną prasę komputerową, która prezentuje wiarygodne testy sprzętu i oprogramowania.

Producent może też zabronić praktyki tzw. reverse engineering, nawet wykonywanej w dobrej wierze. Oznacza to, że np. niemożliwe będzie napisanie konwertera dokumentów popularnego edytora do formatu innego edytora. Dlatego nie będzie możliwe skonstruowanie takich narzędzi, jak StarOffice - bezpłatnych, ale wspierających format plików komercyjnego programu. W myśl nowej ustawy posiadanie narzędzi do dekompilacji programu jest przestępstwem.

Szczególną uwagę ustawie UCITA poświęcają twórcy oprogramowania dystrybuowanego na zasadach open source. Guru tego środowiska Richard Stallman w dość jednostronnym, niemniej interesującym artykulehttp://www.gnu.org/ philosophy/ucita.htm postrzega tę ustawę jako de facto zamach na autorów bezpłatnego oprogramowania. Twórcy tego rodzaju programów nie stosują takiej formy licencjonowania, jak twórcy oprogramowania komercyjnego. Będą więc całkowicie odpowiedzialni za jego wady. Ustawa obejmie ich niejako selektywnie - będą podlegać wielu jej ograniczeniom, ale dzięki niej nie osiągną prawie żadnych korzyści.

Reasumując, zdaniem przeciwników ustawy UCITA - a są wśród nich zarówno organizacje konsumenckie, jak i największa organizacja informatyczna ACM - prawo zabezpiecza wyłącznie interesy producentów oprogramowania i jest zagrożeniem dla całego rynku. Odpowiedź zwolenników ustawy można znaleźć w dokumenciehttp://www.ucitaonline.com/ docs/q&apmx.html. Większość z nich sprowadza się w zasadzie do stwierdzenia, że UCITA niewiele narzuca, a jedynie daje stronom swobodę zawierania umów.

UCITA a sprawa polska

W chwili pisania tego artykułu ustawa UCITA była już zaakceptowana w dwóch stanach - Maryland i Wirginia. Ścieżkę legislacyjną rozpoczęto w wielu innych, w tym także w kluczowej dla przemysłu informatycznego Kalifornii.

Teoretycznie prawa uchwalane w Stanach Zjednoczonych nie powinny mieć wpływu na działanie polskich przedsiębiorstw. W praktyce jednak tak nie jest, o czym wie każdy, kto przeczytał choć jedną licencję popularnego programu. Większość używanego w naszym kraju oprogramowania pochodzi właśnie ze Stanów Zjednoczonych; jesteśmy raczej konsumentami niż producentami. Ustawa UCITA - jeżeli zostanie uchwalona - będzie w praktyce obejmowała także umowy zawierane w Polsce z przedstawicielstwami amerykańskich koncernów programistycznych. Powinniśmy bacznie obserwować, co dzieje się za oceanem w kwestii UCITA.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200