Słowa nieunormowane

Na szczęście, jeszcze nie. Widać jednak ekspansywność nomenklatury teleinformatycznej na styku dziedzin, gdzie teleinformatyka jest zdecydowanie silniejsza. Tak stało się np. w poligrafii czy telekomunikacji, gdzie tradycyjne, dobre, polskie nazewnictwo fachowe jest skutecznie wypierane przez teleinformatyczne ekwiwalenty słowne. Tego procesu nie da się powstrzymać. Mówimy np. multiplekser, choć od dawna znane było słowo krotnica. Wiadomo jednak, że będzie multiplekser, bo krotnica brzmi już staroświecko.

W teleinformatyce językiem dominującym jest oczywiście język angielski. Czy można zatem wskazać reguły jego tłumaczenia w innych krajach?

Trudno tu o jakieś wzorce. Francuzi, jak wiadomo, są dość rygorystyczni, znajdują własne odpowiedniki większości pojęć. Z kolei Niemcy stosują kalki językowe, w czym oczywiście pomaga im podatność niemieckiego na tworzenie zbitek słownych, charakterystycznych dla angielskiego. Czasem, gdy pewne wyrażenie sprawia kłopoty, można się przyjrzeć, w jaki sposób poradzili sobie z nim inni. Sytuacje, w których nowe pojęcie z teleinformatyki nie ma źródła w języku angielskim, są wyjątkiem.

Na przykład?

Chociażby słownictwo związane z systemami ERP. Oczywiście, z uwagi na dominującą pozycję niemieckiej firmy SAP. Zawsze jest tak, że lider, ten, kto dominuje, narzuca swój język pozostałym. W Polsce wyraźny wpływ na nomenklaturę informatyczną wywiera Microsoft poprzez swoje zlokalizowane aplikacje. Czasem robi to dobrze, kiedy indziej proponuje mocno dyskusyjne rozwiązania, np. "miejsce w sieci WWW". Nierzadkie są spore niekonsekwencje w kolejnych wersjach programów, np. kwerenda czy zapytanie jako odpowiedniki angielskiego query.

Dlaczego największe firmy zarówno teleinformatyczne, jak i zajmujące się tłumaczeniami czy lokalizacją, nie stworzą porozumienia, by wspólnie tworzyć standardy językowe?

Oczywiście, były takie pomysły, np. już w 1997 r. wspólnie z redakcją PC Magazine zaproponowaliśmy powołanie takiej komisji pod auspicjami Rady Języka Polskiego, ale nie udało się ich zmaterializować. Zabrakło rzeczywistego zainteresowania. Działa całkiem prężnie lista dyskusyjna w Internecie, moja firma zdecydowała się udostępnić w sieci słownik terminologii informatycznej. Duże firmy często nie mają odwagi wskazywania rozwiązań, wolą czekać na to, "co się przyjmie". Zdarzały się sytuacje incydentalne, jak chociażby konsultacje w szerszym gronie w zakresie proponowanej terminologii w polskiej wersji przeglądarki Internet Explorer.

Kto lepiej tłumaczy, informatyk sprawny językowo czy polonista bądź lingwista, który potrafił poznać dziedzinę?

W mojej firmie pracują obie te grupy i równie dobrze sobie radzą. Informatycy są zwykle lepsi do tekstów typowo technicznych, dokumentacji i oczywiście lokalizacji oprogramowania, poloniści i lingwiści zaś sprawdzają się w tłumaczeniach tekstów marketingowych czy informacji prasowych. Kłopot w tym, że polskie uczelnie wyższe w ogóle nie przygotowują specjalistów od tłumaczeń w konkretnych dziedzinach. Próżno szukaliśmy oferty takich kursów czy studiów podyplomowych, by podnieść kwalifikacje naszych pracowników. Musimy więc radzić sobie sami.


TOP 200