Skrót na szczyt albo ślepa uliczka

Jeżeli spojrzeć na ogłoszenia o pracy sprzed dziesięciu lat, można w nich znaleźć wiele nazw technologii informatycznych. Część z nich dopiero dziś rozkwitła. Część nadal jest obecna na rynku, tylko w nowocześniejszych wersjach i nowych wcieleniach. Część zaś odeszła w niepamięć, pozostawiając jedynie wspomnienie i... znakomitych specjalistów w nie istniejących dziedzinach. Z drugiej strony nie brak takich, którzy dekadę temu "postawili na właściwego konia" i wygrali karierę, pasjonujące zajęcie i pieniądze. Czy specjalizacja w informatyce to raczej szansa czy zagrożenie? Jak odróżnić perspektywiczne produkty i technologię od "ślepych uliczek"?

Jeżeli spojrzeć na ogłoszenia o pracy sprzed dziesięciu lat, można w nich znaleźć wiele nazw technologii informatycznych. Część z nich dopiero dziś rozkwitła. Część nadal jest obecna na rynku, tylko w nowocześniejszych wersjach i nowych wcieleniach. Część zaś odeszła w niepamięć, pozostawiając jedynie wspomnienie i... znakomitych specjalistów w nie istniejących dziedzinach. Z drugiej strony nie brak takich, którzy dekadę temu "postawili na właściwego konia" i wygrali karierę, pasjonujące zajęcie i pieniądze. Czy specjalizacja w informatyce to raczej szansa czy zagrożenie? Jak odróżnić perspektywiczne produkty i technologię od "ślepych uliczek"?

Polski rynek informatyczny powstawał w pewnym sensie z niczego. Na początku lat 90. wysoko wykwalifikowani informatycy stanowili garstkę osób. Być informatykiem oznaczało wówczas posiadać solidne przygotowanie z matematyki i elektroniki oraz "znać się na komputerach" - czyli zajmować się po trochu ich konstrukcją, po trochu programowaniem, po trochu - jakbyśmy dziś to powiedzieli - świadczeniem usług informatycznych.

Informatycy A.D. 1990 znaleźli się nagle sami na rosnącym rynku, umiejąc jednocześnie wszystko i nic - w zakresie podstaw informatyki bijąc na głowę swoich kolegów z Zachodu, a przecież dużo słabiej od nich orientując się w produktach i technologiach. Samotni w ogrodzie obfitości, wśród wielu przedsiębiorstw i instytucji, które potrzebowały ich wiedzy, stanęli przed dylematem, po który z owoców sięgnąć? Stać się specjalistą od sprzętu, baz danych czy inżynierii oprogramowania? Założyć własną firmę handlującą komputerami czy raczej związać się z wchodzącym na polski rynek koncernem z Krzemowej Doliny? Odpowiedź, której wówczas sami sobie udzielili, miała dla wielu z nich stać się najważniejszą w ich karierze zawodowej. Wielu zapewniła ciekawe życie, karierę i dostatek, ale licznych zwiodła na manowce.

Jedno z praw ewolucji - prawo radiacji adaptywnej - mówi, że gatunek, zaludniając bogatą w zasoby niszę, bardzo szybko się mnoży i stopniowo dywersyfikuje, ostatecznie dzieląc się na grupy, z których po pewnym czasie wyłaniają się nowe gatunki. Słonia i świstaka trudno dziś posądzić o to, że mieli wspólnego przodka, choć w istocie nie było to całkiem niedawno (według ewolucyjnej miary czasu). Czy kiedyś wspólny rodowód konsultanta aplikacji biznesowych oraz inżyniera utrzymania ruchu w sieci telekomunikacyjnej będzie równie nieoczywisty?

W dziedzinie i produkcie

Nieunikniona specjalizacja potoczyła się dwutorowo: jako "silna", tj. wyspecjalizowanie się w poszczególnych technologiach i narzędziach, oraz specjalizacja "słaba", polegająca na stopniowym zanurzeniu się w jedną z dziedzin wyodrębniających się z szeroko rozumianej informatyki.

Rzut oka na wspomniane wcześniej ogłoszenia o pracy pokazuje, jakie produkty i kwalifikacje były istotne u zarania profesji informatyka. Rozdrobniony rynek potrzebował specjalistów od komputerów, tj. trochę administratorów systemów operacyjnych (sieci dopiero się pojawiały), trochę serwisantów i trochę autorów prostych programów. Akcentowano znajomość takich narzędzi, jak dBase i sieć Novell; programowano w Clipperze, Pascalu i C. Bardzo charakterystyczne jest to, że w ogłoszeniach o pracę pojawiały się przede wszystkim nazwy produktów i technologii, rzadziej - wyrażenia ogólne - relacyjne bazy danych albo problemy transmisji danych.

Dziś sytuacja się odwróciła. Nazwy konkretnych produktów nadal się pojawiają, ale zdecydowanie rzadziej, ustępując miejsca technologiom i zagadnieniom ogólniejszym. Wymagana umiejętność budowy aplikacji internetowych, konieczna biegła znajomość przynajmniej jednej relacyjnej bazy danych, doświadczenie w zarządzaniu sieciami rozległymi jest obowiązkowe - tak brzmią dziś ogłoszenia o pracę. Standardem jest też co najmniej jedno zdanie na temat miękkich kwalifikacji informatyka: umiejętności pracy w zespole, zdolności przekazywania wiedzy, talentów negocjacyjnych lub trudnej sztuki prowadzenia przedsięwzięć IT.

Co ciekawe, w wielu dziedzinach to, co oznaczało specjalizację produktową, po latach okazało się specjalizacją dziedzinową. Najlepszym przykładem jest Linux. Fascynacja hobbystycznym systemem operacyjnym, którą przeżyło pokolenie studiujące w pierwszej połowie lat 90., dla wielu z jego przedstawicieli okazała się krokiem milowym na drodze kariery. Dzięki dużej przewadze rozwiązań unixowych w początkowym okresie rozwoju Internetu środowisko to łagodnie weszło w tematykę administrowania sieciami rozległymi i rozproszonymi. Stanowiło też awangardę środowiska twórców stron (najpierw) i aplikacji (później) internetowych. Dziś ludzie ci to administratorzy odpowiedzialni za infrastrukturę informatyczną poważnych organizacji (uczelni, sieci miejskich, korporacji), projektanci serwisów internetowych lub główni architekci systemów internetowych opartych na narzędziach open source.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200