Skąd brać ''symbolicznych analityków''

Wszystkiemu jest winna edukacja

Sytuacja wszystkich firm poszukujących wykwalifikowanych "symbolicznych analityków" przypomina jako żywo opowieść o Kubusiu Puchatku - "czym bardziej patrzą, tym bardziej ich tam nie ma". W ubiegłym roku np. z amerykańskich uczelni trafiło na rynek pracy 45 000 specjalistów od IT, zaś w tym roku przewidywana ich liczba spadła do 25-30 tys. Zaspokojenie tego rosnącego zapotrzebowania wymagałoby zapewne jakiegoś "pedagogicznego cudu", którego jednak nic nie zapowiada. Problemy, z jakimi boryka się amerykańskie szkolnictwo, są po części problemami uniwersalnymi. Inwestycja w szkolnictwo jest przedsięwzięciem niezwykle długofalowym i podczas gdy fluktuacje rynkowe mogą mięć kilkuletnie cykle - w tej chwili, np. "problem Roku 2000" sprawia, że sytuacja w informatyce graniczy z kryzysem - edukacja rządzi się raczej naturalnym cyklem biologicznym i okres "inwestowania" wynosi zwykle ok. 16 lat.

Ponadto wzrost zapotrzebowania na informatyków sprawia, co wydać się może paradoksem, że zapotrzebowanie to staje się jeszcze trudniejsze do zaspokojenia. Zarówno w Ameryce, jak i w Polsce i innych krajach rozwiniętych, zawód nauczyciela nie jest szczytem aspiracji dla młodych ludzi o matematycznych i technicznych talentach. Jaki informatyk wybierze naukę w szkole, jeśli z łatwością znaleźć może pracę dwa razy lepiej płatną i nie wymagającą użerania się ze zbuntowanymi wyrostkami? Amerykańska młodzież szkolna ma łatwiejszy dostęp do komputerów niż uczniowie większości innych krajów. Podczas gdy w 1985 r. amerykańskie szkoły wyposażone były, przeciętnie, w jeden komputer na każdych 63 uczniów, to w 1997 r.

liczba ta wynosiła już tylko ok. 7,5 na każdy szkolny komputer. Choć marzenia politycznych przywódców kraju mogą być nieco mało realistyczne, wydaje się prawdopodobne, że do roku 2000 ok. 87% szkół będzie miało internetowe połączenia (w 1996 r. miało je 65%). W 1993 r. 27% amerykańskich uczniów miało też komputer w domu. Zdawać by się mogło, że biegłość informatyczna powinna już dawno "trafić pod amerykańskie strzechy".

Niestety, liczba nie przechodzi tu w jakość. Pewną analogię stanowić może motoryzacja. Praktycznie biorąc, każdy absolwent amerykańskiej szkoły średniej ma prawo jazdy i bardzo wielu z nich ma własne samochody. A jednak Ameryka nie jest krajem przodujących kierowców rajdowych ani nawet konstruktorów. Lepsze samochody produkują Szwedzi, Niemcy czy Japończycy... Co do komputerów, to młodzi Amerykanie są z nimi znakomicie obyci. Wielu ma podstawowe kwalifikacje w używaniu edytora tekstu czy poczty elektronicznej. Ma też Ameryka swych Billów Gates'ow. Czego natomiast jej brakuje, to personelu o średnim poziomie komputerowych kwalifikacji - programistów czy menedżerów systemów sieciowych. I deficyt w tym względzie może być w Ameryce szczególnie trudny do zlikwidowania, ze względu na pewne specyficzne właściwości amerykańskiego systemu edukacji.

Federalny Departament Oświaty może mieć znakomitą wizję przyszłości i najlepsze intencje - a nawet trochę pieniędzy. Bill Clinton przeznaczył np. w 1997 r. na komputeryzację szkół sumę 2 mld USD z funduszu federalnego, która ma być wydana w ciągu 5 lat. System oświaty jest jednak w Ameryce systemem wysoce zdecentralizowanym i obdarzonym lokalną autonomią. Większość pieniędzy na oświatę pochodzi z podatków od nieruchomości pobieranych na obszarze każdego dystryktu szkolnego. Jedne szkoły są więc bardzo zamożne, zaś inne ubogie. Ponadto nie ma centralnie zatwierdzanych przez ministerstwo programów nauczania, i miejscowi szkolni biurokraci, odpowiedzialni za to, czego uczy się w amerykańskich szkołach, mogą wysłuchać rządowych sugestii, ale nie są one dla nich wiążące. Wielu nauczycieli, którzy choćby z przyczyn pokoleniowych czują się w obecności komputerów bardziej nieswojo niż ich uczniowie, zdradza daleko posunięty sceptycyzm co do ich pedagogicznej wartości.

Umiejętność posługiwania się przez ucznia komputerem w czasie szkolnych zajęć czy przy odrabianiu lekcji nie tłumaczy się zresztą bynajmniej automatycznie na kwalifikacje "komputerowca". Większość uczniów osiąga znaczną sprawność w grze Nintendo, wie jak odszukać na Internecie strony ze słowami ich ulubionych piosenek (lub pornografią), e-mail jest popularnym środkiem komunikacji. Wszystko to jednak nie zbliża ich do zrozumienia istoty systemu dwójkowego czy algebry Boole'a. Ci spośród nich, którzy mają wymagane zdolności i ambicje, pragną raczej w przyszłości zostać prawnikami, lekarzami, czy może spróbować szczęścia w telewizyjnym dziennikarstwie. O tym, by zostać specjalistami komputerowymi, myślą tylko nieudacznicy o słabo rozwiniętych talentach towarzyskich.


TOP 200