Sieć partnerskiego biznesu

Wszyscy z zazdrością patrzą na sukces japońskiego systemu i-Mode. Tamtejszy operator NTT DoCoMo pobiera średnio tylko 9% przychodów związanych z dostarczaniem treści. Reszta jest przekazywana partnerom, którzy są zainteresowani opracowywaniem coraz nowszych i ciekawszych produktów trafiających w gusta masowego odbiorcy. Na ich sukcesie zarabia także operator, którego obroty wzrastają z powodu zwiększonego ruchu w sieci (warto zauważyć, że Polsce ZAiKS sprzedaje prawa autorskie do wykorzystania fragmentów utworów muzycznych w dzwonkach telefonów).

Wszystko w jednym

Uczestnicy sieciowej gry rynkowej nie muszą tworzyć od podstaw wszystkich reguł ekonomicznego współdziałania. Wiele z nich zostało już wypracowanych w tradycyjnych branżach, związanych z mediami czy przetwarzaniem i udostępnianiem informacji. Drukarz, wydawca, autor, księgarz są uczestnikami tego samego procesu ekonomicznego, wspólnie pracują na swój rynkowy sukces. Mimo rozbieżności ich indywidualnych interesów, w ostatecznym rozrachunku zależy im na tym samym - doprowadzić do sprzedania jak największej liczby książek. Uczestniczą w tym samym łańcuchu tworzenia i sprzedaży produktu i są zależ- ni od jego rynkowego funkcjonowania. Wszyscy mają po części udziały w zyskach z tej samej książki.

Takiego systemu wymiany zadań i podziału korzyści brakuje jeszcze na gruncie komercyjnej działalności internetowej. W Internecie każdy chce zarabiać osobno. W konsekwencji prowadzi to do rozproszonego systemu płatności, co również nie sprzyja wprowadzaniu ofert płatnego korzystania z internetowych zasobów. To tak, jakby czytelnik pragnący przeczytać książkę musiał płacić osobno drukarni, osobno księgarni, osobno wydawcy i autorowi. Wielu czytelników prawdopodobnie zrezygnowałoby wówczas z czytania. Z taką absurdalną sytuacją mamy dzisiaj w gruncie rzeczy do czynienia w Internecie. Komu innemu trzeba płacić za łącza, komu innemu za dostęp do serwisu, komu innemu za usługi, komu innemu za prawa autorskie.

Uproszczeniem mogłoby być zintegrowanie wszystkich opłat za korzystanie z Internetu w opłacie dostępowej, która później byłaby dzielona między poszczególnych uczestników internetowego biznesu, w tym m.in. i dostawców treści internetowych. Możliwości techniczne już istnieją.

Nowe formuły sieciowej kooperacji będą tworzone wraz z przemianami społeczno-gospodarczymi. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że w przyszłości najbardziej deficytowym towarem będzie ludzka uwaga. Ich zdaniem, procesy związane z gospodarką opartą na wiedzy najlepiej będzie opisywała ekonomia uwagi. W czasach gdy towary masowe będą miały coraz mniejsze szanse na rynku, zaś oferta będzie dopasowywana do indywidualnych upodobań i potrzeb klienta, więcej wysiłku będzie wymagało zdobycie zainteresowania konsumenta. Zdaniem prof. Kazimierza Krzysztofka, ekonomia uwagi jest ciągłą pogonią za innowacyjnością. "Bo nie można już praktycznie pozyskać uwagi, powtarzając to, co inni już wcześniej wymyślili. Musi to być ekonomia bezustannej oryginalności" - pisał Kazimierz Krzysztofek w CW nr 4/2001. Wymogi ekonomii uwagi mogą postawić zarówno przed operatorami, jak i twórcami treści zupełnie nowe zadania. Jednym i drugim będzie zależało na jak największej oglądalności stron internetowych, dlatego współpraca stanie się niezbędna. Opłaty za korzystanie będą określane na podstawie czasu, który użytkownik poświęca na oglądanie, czytanie czy słuchanie utworu.

Zgodnie z rozsądkiem czy prawem kaduka

Propozycje zgłaszane przez Stowarzyszenie Twórców Internetowych, aby opodatkować usługodawców internetowych (firmy telekomunikacyjne) na rzecz twórców zawartości treści dostępnych w Internecie, wielu wydały się jeszcze jedną hucpą. Jeśli jednak spojrzeć na rozwiązania funkcjonujące na rynku audio-wideo, to rozumowaniem per analogiam prowadzi wprost do pomysłów sformułowanych przez STI. Oczywiście, można dyskutować o szczegółach, sama idea zaś - która oczywiście wzbudziła głęboką niechęć operatorów telekomunikacyjnych - rozwiązałaby coraz bardziej bolesny problem finansowania przedsięwzięć internetowych. Być może chodzi tu nie o nowy podatek nałożony na operatorów, ale stworzenie rozwiązań, w których operator pełniłby rolę mechanizmu pobierania opłat od użytkowników za korzystanie z treści.

Mamy tu jeszcze inny, aczkolwiek pokrewny problem. Obecnie rynek stoi w obliczu pewnej blokady: operatorzy nie bardzo spieszą się z ofertą wprowadzenia masowego dostępu szerokopasmowego, argumentując - zresztą zupełnie słusznie - że oferta zawartości w sieci jest zbyt uboga, by mogła zainteresować szeroką rzeszę odbiorców. Z drugiej zaś, potencjalni twórcy zawartości również nie inwestując, czekają, aż pojawi się odpowiednia infrastruktura. Na tym oczekiwaniu, może upłynąć jeszcze wiele lat. Stało się to przyczyną do formułowania postulatów o potrzebie interwencjonizmu państwa w przełamaniu tego impasu. Takie pomysły przedstawili już urzędnicy Ministerstwa Infrastruktury, by państwo doprowadziło do udostępnienia w formie elektronicznej tzw. zasobów narodowych. Może to być np. Biblioteka Narodowa czy archiwa publicznego radia i telewizji.


TOP 200