Schwytani w sieć

Pamela, która gorąco zaprzecza, jakoby cierpiała na jakąkolwiek dolegliwość psychiczną, którą można by zakwalifikować jako "nałóg", przyznała jednak w sądzie, że istotnie spędza dziennie ok. 4-5 godzin "w sieci", prowadząc pod czterema różnymi wcieleniami (m.in. jako PammySue95) konwersacje z kilkoma tuzinami internetowych przyjaciół. Początkowo rozmowy ich dotyczyły zwierząt domowych i sposobów wychowywania dzieci, ale - wyznała pani Albridge - po pięciu czy sześciu miesiącach niewiele nowego można powiedzieć o swych kotach czy psach i rozmowa stopniowo "staje się bardziej osobista". W jej przypadku, intymność ta (w stosunku do pewnego 52-letniego pana z Arizony) osiągnęła taki poziom, że jej internetowy przyjaciel zaczął odwiedzać ją regularnie na Florydzie, a nawet - co nie pomogło jej zapewne w sprawie rozwodowej - przyszedł z nią do sądu, by dodawać jej otuchy.

Prawdziwym jednak powodem, twierdzi Pamela, dla którego Keven wystąpił z pozwem rozwodowym, był fakt, że wdał się on w romantyczny związek z panią adwokat, tą samą zresztą, która później reprezentowała go w sądzie. W związku między nim a panią mecenas Brendą Smith komputer także odegrał - jak się okazało - decydującą rolę, został on bowiem swej przyszłej "narzeczonej" przedstawiony przez przyjaciela, który zainstalował takowy w jej biurze. Jak należy się domyślać, ich dalszy kontakt utrzymywany był poprzez e-mail...

Jak leczyć internetowy nałóg przez Internet?

Niezależnie od tego, jakie naprawdę były przyczyny rozpadu małżeństwa państwa Albridge'ow, pomysł z "nałogiem internetowym" nie był oryginalnym wynalazkiem Kevena. Przed około trzema laty nowojorski psychiatra Ivan Goldberg postanowił zażartować sobie i pewnego niedzielnego lipcowego wieczoru umieścił w Internecie anons, dotyczący powołania do życia Grupy Pomocy dla Internetowych Nałogowców, wzorowanej na Anonimowych Alkoholikach. Przedstawił w nim pokrótce kryteria diagnostyczne nowego psychicznego zaburzenia, ostatnie z nich (siódme) brzmiało: "Użytkowanie Internetu jest kontynuowane, mimo pełnej świadomości występowania uporczywych i powtarzających się fizycznych, społecznych, zawodowych i psychologicznych problemów, które zostały prawdopodobnie spowodowane bądź pogłębione przez nawyk korzystania z Internetu (bezsenność, problemy małżeńskie, spóźnianie się na wczesne spotkania poranne, zaniedbanie obowiązków pracowniczych lub pojawienie się u osób bliskich poczucia porzucenia)".

Choć intencja Golberga była żartobliwa, jak się wnet okazało - wymyślona przez niego dolegliwość najwyraźniej musiała być prawdziwa, jego psychiatryczna praktyka bowiem zaczęła się szybko powiększać o nowych pacjentów, wykazujących opisane przez niego symptomy. Twierdzi on wprawdzie, że Internet sam w sobie nie jest problemem czy przyczyną psychicznych dolegliwości, staje się natomiast coraz częściej drogą ucieczki od rzeczywistości dla ludzi, którzy cierpią na konwencjonalne skądinąd psychologiczne problemy, takie jak depresja. Jednym z jego pacjentów był np. prawnik, który zgłosił się narzekając, że spędza 11-12 godzin dziennie w Internecie. Doktor Golberg przepisał mu prozac i pacjent szybko wrócił do zdrowia.

Koncepcja "nałogu internetowego" ma jednak nieprzeparty urok nowości i niejeden młody psychiatra postanowił na jego badaniu i leczeniu zrobić karierę zawodową. Największą sławę wśród specjalistów w tej nowej dziedzinie psychiatrii zdobyła sobie zapewne pani dr Kimberly S. Young z Uniwersytetu w Pittsburgu, której wydana wiosną tego roku książka Schwytani w Sieci (Caught in the Net) wzbudziła ostatnio żywą debatę w amerykańskiej prasie i jest tłumaczona na języki: niemiecki, duński, japoński i włoski. Mimo że większość psychologów uznała książkę za kontrowersyjną, pani Young wydaje się bardzo dumna ze swej reputacji "czołowego światowego cyberpsychologa", otwierając właśnie własną firmę konsultacyjną i "wirtualną klinikę" (http://www.netaddiction.com/), specjalizującą się w leczeniu nawyków sieciowych. Oczywiście, w Internecie, co wywołało pewne złośliwe komentarze jej kolegów, którzy twierdzą, że jej metoda przypomina zapraszanie alkoholików na kurację do baru.

Kontrowersyjna czy nie, książka Young zawiera pewne interesujące statystyki oparte na wynikach jej czteroletnich badań. Zgodnie z tym, co twierdził Golberg, badani przez nią osobnicy, dotknięci "internetowym nałogiem", często wykazują także inne symptomy: 52% z nich leczy się z alkoholizmu lub innych nałogów, a 54% cierpi lub cierpiało na depresję. Jej zdaniem, liczba ludzi dotkniętych uzależnieniem od Internetu może osiągać w Ameryce 5 mln, choć oszacowania te są jedynie ekstrapolacją opartą na badaniu ok. 500 przypadków. Wśród nich szczególnie liczną grupę (60%) stanowiły kobiety w średnim wieku, co było dla niej pewnym zaskoczeniem, ponieważ spodziewała się raczej, iż wśród "nałogowców" będą dominować młodzi mężczyźni. Może jednak po prostu, kobiety (szczególnie niepracujące panie w średnim wieku) są bardziej skłonne do odpowiadania na ankiety cyberpsychologów.

Czy rzeczywiście wraz z rozwojem Internetu grozi nam globalna depresja i rozpad życia społecznego? Zdrowy rozsądek nakazuje zachowanie w tej kwestii pewnego sceptycyzmu. Każda nowość ma pewną cenę. W dawnych czasach, np. kiedy ludzie nie znali pisma, wszelkie ważne informacje trzeba było zapamiętywać. Gdy w starożytnej Grecji umiejętność pisania zaczęła stawać się coraz bardziej powszechna, niektórzy mędrcy, wśród nich Platon, uważali zjawisko to za bardzo szkodliwe i przewidywali, że z czasem doprowadzi ono wśród ludzi do zaniku pamięci - a zatem też umiejętności logicznego rozumowania. Mieli trochę słuszności, ale ja np. raczej jestem rad, że nie muszę wszystkiego pamiętać. Czasem nawet tego, co sam napisałem...

<hr size=1 noshade>Krzysztof Szymborski jest pracownikiem naukowym Skidmore College Library w USA. [email protected]


TOP 200