Ryzykowna gra w kropki

Polski rynek spółek internetowych jest pod wyraźnym wpływem sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Tam jednak wszystko zaczyna się od pomysłu, produktu, znalezienia odpowiednich ludzi i dokładnego określenia grupy klientów. Tymczasem u nas nowe przedsięwzięcia rozpoczynają swój żywot od poziomu technologii. Niestety, konsekwencje tego faktu ponoszą przede wszystkim pracownicy spółek internetowych.

Polski rynek spółek internetowych jest pod wyraźnym wpływem sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Tam jednak wszystko zaczyna się od pomysłu, produktu, znalezienia odpowiednich ludzi i dokładnego określenia grupy klientów. Tymczasem u nas nowe przedsięwzięcia rozpoczynają swój żywot od poziomu technologii. Niestety, konsekwencje tego faktu ponoszą przede wszystkim pracownicy spółek internetowych.

Jesteśmy świadkami boomu firm internetowych, a także gwałtownego rozwoju technologii e-biznesowych przez tradycyjne przedsiębiorstwa, zainteresowane nowymi sposobami pozyskiwania klientów i dystrybucji usług. Do niedawna towarzysząca temu zjawisku hossa na giełdach światowych była dla wielu widocznym dowodem słuszności obranej strategii.

Niestety, nic nie jest jednak tak proste, jak się wydaje na początku. Do zawojowania rodzimych parkietów nie wystarczy dokładne skopiowanie pomysłów rodem z amerykańskich success stories. Nasz rynek, odbiorcy i klienci prawdopodobnie nie są gotowi do tak szybkiego przestawienia się na technologie inter- netowe. Wynika to przede wszystkim z sytuacji finansowej, silnej wiary w tradycyjny biznes czy zwykłego lekceważenia e-commerce. Poza tym stworzenie spółki internetowej to nie tyle technologia, ile inwestycja w ludzi. Z czego, niestety, nie zdaje sobie sprawy wielu rodzimych następców Jeffa Bezosa.

Intelekt i emocje

Decydując się na karierę w spółce z kropką w nazwie, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że praca w tej branży wymaga ogromnego zaangażowania. Nie tylko czasowego, choć akurat ten aspekt jest najbardziej zauważalny dla wszystkich nowych pracowników firm internetowych. Chodzi tu jednak przede wszystkim o zaangażowanie intelektualne i emoc-jonalne. Praca przy projektowaniu i wdrażaniu nowych rozwiązań internetowych to odkrywanie nieznanych lądów, działanie w środowisku pozbawionym schematów typowych dla tradycyjnego biznesu. To wreszcie praca pod ogromną, choć często trudną do określenia, presją. Jest to zadanie bardzo wyczerpujące. Wymaga stałej gotowości intelektualnej i emocjonalnej, a także dużej kreatywności. Co nie wyklucza konieczności mozolnego dopracowywania szczegółów proponowanych rozwiązań. Na razie nie ma w naszym kraju miejsca dla wizjonerów, których jedynym zadaniem jest znalezienie pomysłu, podrzucenie współpracownikom pewnej idei. Kreacja musi wiązać się z realizacją własnych pomysłów, a zajmują się tym niemal wszyscy pracownicy firm. Działania te mają wysoką cenę. "Kosztują" czas spędzony poza domem, z dala od rodziny czy przyjaciół. Jest zrozumiałe, że inwestując tyle w nowe przedsięwzięcie, ma się do niego podejście emocjonalne i oczekuje się sukcesu.

Okrutne realia

Niestety, biznes internetowy jest niemal idealnym przykładem zależności firmy od klienta. I to on ocenia to, co powstało dzięki zaangażowaniu wielu pracowników. Zazwyczaj na początku klient podchodzi do propozycji entuzjastycznie, a po przedstawieniu kosztów "bardzo entuzjastyczne podejście" znika. Większość klientów i partnerów biznesowych, dzięki użyciu kalkulatora, przechodzi od fazy kontrolowanego optymizmu do stanu nieskrępowanego pesymizmu i wycofuje się z projektu. Prawa rynku są bezwzględne. Nowe firmy, nie mające mocnej pozycji, muszą przyjmować warunki potencjalnych odbiorców. Zlecenie wykonania kompleksowgo systemu często nie jest poparte wiążącą umową, a jedynie listem intencyjnym, w którym strony zobowiązują się do wykonania i odebrania wykonanej pracy. Taki dokument ma de facto charakter dżentelmeńskiej umowy. W sytuacji kiedy odbiorca nie płaci w terminie czy w ogóle nie płaci - firma ponosi ogromne straty. Największe ponoszą ci, którzy w nowe przedsięwzięcie włożyli "cząstkę" siebie.

W sytuacji kryzysowej nawet najlepsi współpracownicy, "szefowie-kumple", z którymi podczas prowadzenia projektu godzinami gawędziliśmy przy kawie, stają się bezwzględnymi kapitalistami. Gdy firma nie przynosi spodziewanego zysku, kończy się przyjazne nastawienie do pracowników. Wymaga się od nich często wykonywania zadań innych niż te, które były podane w kontrakcie. Pojawiają się problemy rozliczenia z pracodawcą. Szefom projektów, odpowiedzialnym za ich techniczną i logistyczną realizację, mówi się o konieczności samodzielnej windykacji należności. Często pojawiają się także propozycje samodzielnego poszukiwania klientów, sprawa, która jest chyba najtrudniejsza i wymaga poświęcenia jej całej uwagi. Tylko skoro można samodzielnie znaleźć klienta, jaki sens miałoby pośrednictwo firmy, która zatrudniając pracowników kontraktowych, nie zapewnia im osłony socjalnej?

Szybko zaczynają się też problemy z wypłatami. Skoro praca została wykonana - trzeba zapłacić pracownikom etatowym. Tym na kontraktach można nieco przedłużyć termin płatności - i tak nie mają podstaw prawnych do roszczeń, co najwyżej wywalczą odsetki "ustawowe", czyli prawie nic. Gdy straty, w biznesie internetowym określane kosztami, przekroczą określony pułap, naturalnym działaniem staje się renegocjacja umów z pracownikami czy propozycja zmiany warunków współpracy. Nie jest to oczywiście spowodowane chęcią zysku. Często jednak przedsiębiorstwo jest zmuszone do takiego działania. Ci pracownicy, którzy to rozumieją i którym sytuacja materialna pozwala na to, a przy tym są lojalni, godzą się na zmiany. Z umów o pracę przechodzą na kontrakty i zakładają własną działalność gospodarczą. Ci, którzy propozycji nie przyjmą, muszą odejść. Niezależnie od tego, ile dla nowego przedsięwzięcia zrobili.

Rekomendacja: przeczekać

Oczywiście praca w spółkach internetowych to nie tylko niepewność jutra, napięcia związane z realizacją kontraktów i problemy z zainteresowaniem ofertą potencjalnych klientów i kontrahentów. Zaletą wielu - zwłaszcza małych spółek - jest dobra atmosfera pracy. Członkowie zespołu z reguły są w tym samym wieku i posługują się tym samym internetowym slangiem, a to znacznie ułatwia komunikację. Firmy, którym się powiedzie, oferują swoim pracownikom możliwość szybkiego awansu. Stwarzają także szansę na odkrycie "młodego-zdolnego" przez jakiegoś potentata, który zaproponuje mu pracę w stabilnej i bogatej firmie. Niestety, prawa rynku są nieubłagane i takich firm, którym się powiedzie, będzie niewiele. Reszta upadnie lub będzie całą swoją energię pożytkować na utrzymanie się na powierzchni.

Te, którym się powiedzie, na pewno będą należały do najbardziej interesujących i ciekawych miejsc pracy zarówno dla typowych informatyków, jak i dla analityków biznesowych. Na razie jednak rynek ten jest zbyt niestabilny. Warto przeczekać okres "wzmożonej podaży" spółek z kropką w nazwie i w odpowiednim momencie, gdy rynek choć trochę się ustabilizuje, rozejrzeć się za pracą w takiej firmie. Albo pomyśleć o własnym biznesie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200