Przylądek dobrej nadziei

Już 10 lat temu Peter Drucker przypominał, że "zysk jest złudzeniem rachunkowym", "jedynie kosztem odroczonym utrzymania się firmy w biznesie". Internet nadał jego słowom nowe znaczenie. Zysk był kiedyś tym, co trzeba było zainwestować z powrotem w firmę, dzisiaj zysk - wynikający z obniżki kosztów - przejmują i inwestują klienci.

Na razie firmy bronią się - próbują utrzymać inicjatywę - w tradycyjny sposób, choć wydaje im się, że jest on szalenie nowatorski, np. jeszcze więcej inwestują w technologię informatyczną, obniżającą koszty albo dającą kontrolę nad zachowaniami klientów. Inną formą obrony są fuzje. Firmy próbują tworzyć silne, innowacyjne organizmy, dodawać swoje umiejętności, wykorzystywać ekonomię skali. To również służy tylko do obniżki kosztów i pozyskania klientów. To dla biznesu zła wiadomość, ale te ich działania można określić jedynie słowem "tylko".

Co więc pozostaje do zrobienia? Otóż, właściciele i menedżerowie biznesu - wydani na łup konsumentom - mogą szukać pomocy tylko u dysponentów władzy politycznej, czyli w działaniach państwa. Albowiem na decyzje klientów będzie miała wpływ nie reklama czy marketing, czy też dostępność produktów, a jedynie ich formacja intelektualna i kulturalna. Potrzeby materialne będą bowiem zaspokajane poza wszelką dyskusją.

Interwencjonizm państwa

Równie dobrze można sobie wyobrazić, że przyszli obywatele świata będą zdegenerowanymi hedonistami, zaspokajającymi swe coraz bardziej wyrafinowane potrzeby dręczenia bliźnich. Przy użyciu Internetu mogą być naprawdę groźni, po prostu unicestwić naszą cywilizację. Ale można też przypuszczać, że wiedza i sztuka uczynią nas ludźmi mądrymi, odpowiedzialnymi i przyjaznymi wobec drugiego człowieka. Tak zwykle bywało. Jednak poziom edukacji i szacunek dla nauki zależą przede wszystkim od działań państwa. Ono stwarza dzisiaj warunki do działania instytucjom naukowym, kulturalnym, oświatowym. A państwo przecież zawsze chciało realizować wartości humanistyczne, twierdziło tylko, że nie ma pieniędzy, że pieniądze ma biznes, który nie widzi sensu we wspieraniu szkół i muzeów. Dzisiaj jedyną sensowną inwestycją biznesu może być właśnie inwestycja w intelekt i osobowość konsumentów. Tak widzę nowoczesny sojusz biznesu i państwa. Interwencjonizm państwa polegający na umożliwieniu wszystkim obywatelom uczenia się i samorealizacji jest interwencjonizmem nie ingerującym bezpośrednio w stosunki gospodarcze po stronie właścicieli i zarządzających, ale kształtujących klientów biznesu i dysponentów jego zysku.

Dla COMPUTERWORLD komentuje

Jacek Diehl, dyrektor Computer Consultants Group (DCS), Warszawa

Do trzeciej drogi, czyli budowania gospodarki na bazie Internetu, najlepiej przygotowane są Stany Zjednoczone, mające najlepszą infrastrukturę teleinformatyczną. Amerykańska dominacja nie oznacza, że takie kraje, jak Polska, nie mają szansy. Mają ogromną szansę, ale pod warunkiem "deptania" Amerykanom po piętach. Nie tylko w zakresie budowania wydajnej infrastruktury, która sama z siebie jest niewystarczająca, ale również w zakresie opartego na niej rynku usług.

Do tego potrzebne jest wspieranie przez rządzących rozwoju wolnego rynku telekomunikacyjnego i elektronicznego handlu. Dopiero wtedy, gdy elektroniczne rozliczanie płatności czy innych wzajemnych zobowiązań między firmami i ich klientami będzie w pełni bezproblemowe, będą mogły powstać w Polsce prawdziwe "wirtualne" firmy internetowe.

Rozwinięta infrastruktura telekomunikacyjna może potencjalnie wyrównać szansę mieszkańców małych miasteczek i dużych miast. Ułatwi bowiem tym pierwszym zdalne zdobywanie wiedzy i jej lokalne wykorzystanie. To jest także ogromna szansa dla rejonów, które ponoszą olbrzymie koszty utrzymania starych, nieefektywnych i niepotrzebnych struktur przemysłowych.

Oczywiście te szanse trzeba umieć zauważyć i wykorzystać, szybko usuwając bariery dla przedsiębiorców. Przy potencjale naszego rynku inwestorów na pewno nie zabraknie.


TOP 200