Przegląd prasy zagranicznej

Dzień z życia burżuja

Dzień z życia burżuja

Ustawione w linii samochody IndyCar, publiczność z tyłu za barierkami, końcowe odliczanie i ryk silników dobiegający z kilkudziesięciu kolumn umieszczonych w salonie gier Stevena Spielberga. Salony GameWorks, z których pierwszy otwarto w Seattle w maju tego roku, mają w ciągu 5 lat zawojować nie tylko USA, ale także Europę. Trzej panowie - Steven Spielberg, Jeffrey Katzenberg (były szef Walt Disney Studios) i David Geffen (Geffen Records) pracują obecnie nad uruchomieniem 100 salonów gier na świecie. "Kapitaliści pokochają GameWorks" - uważa Greg Keizer, reporter magazynu "The Web" - gdyż jedną z zasad białych anglosaskich protestantów (WASP) jest kochać to, co duże. Dlatego GameWorks w Seattle sadowią się na 2 tys. metrów kwadratowych, gości mamią reklamy najnowszego dziecka Spielberga pt. "Zaginiony świat", a ze ścian atakują odwiedzających rytmy wszechobecnej muzyki techno. Oczywiście, GameWorks nie są przeznaczone tylko dla biznesmenów, ale dla ich dzieci, które z wydaniem 200 USD w ciągu kilku godzin nie powinny mieć problemów. GameWorks odwiedzą także bezdzietni programiści z dużych kalifornijskich korporacji; starsi, którzy pamiętają jeszcze Defendera i Jet Set Willy, i młodsi z pokolenia Quake'a.

W salonie Spielberga nikt z nich nie powinien zabłądzić. W każdej chwili mogą wysłać maila do znajomych, adres przydzielany jest wyłącznie na potrzeby gości GameWorks. W Seattle jest też Web Cafe, serwujące piwo rodzicom gości, gdzie za dostęp do Internetu płaci się specjalną kartą-żetonem - 12 centów za minutę. Amerykańscy rodzice powinni być zadowoleni z GameWorks; ich synkretyzm nie przypomina ciemnych pokoików z automatami do flippera, gdzie pieniądze traci się nie tylko w kasie, lecz również za sprawą bezimiennego gracza-kieszonkowca. GameWorks są jasne, kuszą nie tylko rozrywką, ale i muzyką, rozmową czy interakcją z przygodnie spotkanymi graczami.

Kiedy "The Web" kreuje rozpustę w cylindrze i cygarem w ustach, wtedy "Inc.", dla przedsiębiorców, stara się pokazać, jak na technologii mogą wygrać Amerykanie ze snów komiwojażera. Po pierwsze, jak dowodzi Joel Kotkin, należy znaleźć dobre miejsce. Może być to naftowe Houston, odkryte niedawno przez dystrybutorów, elektroników i wydawców, lub Badawczy Trójkąt Raleigh-Durham, gdzie mieści się park SAS Institute i część IBM-a, czy wreszcie Sieciowe Sąsiedztwo Culver City's Hayden Tract, przepojone bliskością Hollywood, atmosferą życia od projektu do projektu.

Po drugie, trzecie i czwarte na obraz wymarzonego miejsca dla początkującego przedsiębiorcy składają się dobre kadry, zasoby w postaci magazynów, budynków i surowców, chłonny rynek, baza intelektualna w postaci szkół i uniwersytetów, centra szkoleniowe, właściwi znajomi na właściwych miejscach, tani kapitał i odpowiednia kultura prowadzenia biznesu. Aby początkujący Rockefeller nie zagubił się w gąszczu dobrych rad, "Inc." drukuje obrazkowy plan złożony z antonimów, jak zrobić naprawdę duże pieniądze i zostać profesjonalistą. Na jednym z nich widać zdjęcie kobiety z "Vogue" z lat 70. przeciwstawione nowoczesnej parze z okładek "Life". Pod zdjęciami podpis sugerujący, że narzeczona nie musi zajmować się domem, ale może kierować własnym interesem. Zdjęcie drugie - McDonald's przeciwstawiony sportowej firmie Nike z komentarzami: "Jadłodalnie Burger King mogą dowolnie zmieniać ceny pod warunkiem, że ich obroty są mniejsze niż moje" i "Nike zamiast dbać, aby jego buty były zawsze tańsze od Reeboka, wymyśla nowy produkt - klapki".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200