Prowincjusze w podróży

Przez dłuższy czas myślałam, że zamiłowanie do odwiedzania innych krajów wynika z wierności renesansowej zasadzie: ''podróże kształcą''. Myliłam się. Dzisiaj podróże wynikają z kompleksów i nienasycenia.

Przez dłuższy czas myślałam, że zamiłowanie do odwiedzania innych krajów wynika z wierności renesansowej zasadzie: ''podróże kształcą''. Myliłam się. Dzisiaj podróże wynikają z kompleksów i nienasycenia.

Wykształcenie młodego szlachcica w dawnej Rzeczypospolitej obowiązkowo składało się ze studiów na zagranicznych uniwersytetach, oprócz nauki w szkołach rodzimych, i licznych podróży, zwłaszcza do Grecji i Włoch. Arystokracja pobytów w różnych krajach nie nazywała podróżami, ponieważ utrzymywanie kontaktów z rodem rozsianym zwykle po całym świecie było rodzinnym obowiązkiem i obyczajową normą. Arystokraci wszędzie byli (i są do dzisiaj) u siebie, wszędzie bowiem mieszkają (są pełnoprawnymi obywatelami) ich krewni. Awans mieszczańskich synów był nie do pomyślenia bez kilkunastu lat spędzonych na zagranicznych podróżach. Ich celem była formacja intelektualna młodych ludzi, nabycie ogłady i poszerzenie horyzontów świata uznawanego za własny i przyjazny.

Czy dzisiaj - w czasach tak dobrze rozwijającego się przemysłu turystycznego - wielu ludzi odwiedza zagraniczny kraj w celach edukacyjnych lub w poszukiwaniu inspiracji do twórczego życia, do uporania się z problemami lub własnymi myślami? Nie odnoszę takiego wrażenia. Mam okazję obserwować uczestników zarówno wyjazdów wypoczynkowych, jak i tzw. szkoleniowych. Żeby nie było nieporozumień, od razu wyjaśniam, że nazywam je tzw. wyjazdami szkoleniowymi, bowiem one z założenia nie mają nic wspólnego z podnoszeniem kwalifikacji. Są albo formą nagrody za dobre wyniki w pracy lub lojalność, albo formą przekupstwa dla potencjalnych klientów. Jeszcze nie spotkałam zagranicznego szkolenia, które rzeczywiście podnosiłoby czyjąś wiedzę, aczkolwiek spotkałam wiele ludzi, którzy indywidualnie, na własną prośbę wyprawiali się do korporacyjnych ośrodków szkoleniowych, aby się douczyć. Ale te wyjazdy podlegają zupełnie innej logice niż tzw. wyjazdy szkoleniowe.

A wyjazdy wypoczynkowe? Gdy patrzę na twarze Polaków spotykanych w Grecji, we Włoszech czy w Egipcie, to nie widzę w nich żadnego zaciekawienia spotykanymi krajobrazami, dokumentami dawnej czy współczesnej kultury, odmiennością życia codziennego mieszkańców. Więcej uwagi poświęcają własnemu aparatowi fotograficznemu, kamerze czy dobieraniu kolekcji pocztówek. Nie mówiąc już o niezwykłej zapobiegliwości na rzecz opalenizny. Gromadzą dowody dla pozostawionych w kraju, że tu byli, to widzieli, tamtego doświadczyli. Opalenizna jest we współczesnej kulturze tzw. koronnym dowodem, że człowiekowi dobrze się powodzi. Przemysł kosmetyczny w równym stopniu dba o to, żeby opaleniznę długo zachować, jak i o to, żeby nie poparzyć się korzystając ze słońca zbyt zachłannie. Ich podróże są nakierowane nie na własny rozwój albo chociaż zaspokojenie prostszych potrzeb, ale na zbudowanie wyższej pozycji względem innych, którzy nie byli tam gdzie oni lub byli w gorszym miejscu. A zatem podróże nie są tym, co wzbogaca człowieka, lecz faktem bycia za granicą.

Można by zapytać, a cóż by szkodziło nam nie tylko popisywać się pobytami tu i ówdzie, ale naprawdę zagłębić się w inny świat, pożyć chwilę życiem innych, dać się zaskoczyć śladami dawnych epok. Zapewne nic by nie szkodziło, ale do takiej konsumpcji świata trzeba być przygotowanym. To znaczy nie tylko dobrze wyedukowanym ogólnie i zapoznanym z kulturowym dziedzictwem ludzkości, ale przede wszystkim dobrze zakorzenionym we własnym kraju i własnej historii. Odmienność tylko wtedy z całą mocą pociąga, kusi i zachwyca, odmienność tylko wtedy można przeżyć dogłębnie, gdy można ją uchwycić w tysiącach, setkach codziennych i niecodziennych przejawów. Cóż można zauważyć fascynującego, nie mając bogatej bazy porównań z własną codziennością i historią? A więc często podróżujemy równie bezmyślnie, jak bytujemy na co dzień.

Nasze podróże są podróżami prowincjuszy, bez względu na to, jaka jest marka kamery, z którą się podróżuje, i jaka klasa hotelu, w którym się mieszka. Nie tylko nasze podróże. Coraz więcej ludzi żyje dniem dzisiejszym i nie ma pojęcia o swoim rodowodzie, a o przyszłości nie ma wyobrażeń. Myśli, że jak gospodarka staje się globalna, to oni są obywatelami świata. Własne miejsce wydaje im się mniej ważne. Tymczasem dopóki człowiek dogłębnie nie pozna i nie pokocha swojego miejsca, będzie prowincjuszem wszędzie na świecie, choćby zwiedził wszystkie miejsca z najbardziej wyrafinowanych przewodników. Będzie ubogim krewnym ludzi, którzy nigdy nie ruszyli się ze swojego miejsca, ale znają je jak nikt.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200