Profesjonalizm i integracja

Mam oto przed oczyma dokument programowy brytyjskiego stowarzyszenia informatyków (BCS), na które powołuje się w swoim artykule Piotr Fuglewicz. "Code of Conduct" i dwupoziomowy "Code of Practice" są lekturą budującą, która niewątpliwie wytycza bardzo ambitne horyzonty zawodowe członkom tego stowarzyszenia. Wszystko to jednak na bardzo ogólnym (aż chciałoby się powiedzieć: ogólnikowym) poziomie. Śmiem wątpić, czy przekłada się to prosto na wyższą jakość pracy tamtejszych profesjonalistów. Swoją niewiarę opieram na obserwacjach tego środowiska, dokonanych podczas rocznego stypendium na angielskiej uczelni. Może słabo patrzyłem, ale nie zauważyłem ścisłej korelacji między poziomem profesjonalisty na drabinie uprawnień a obiektywną wartością efektów jego pracy.

Charakterystyczne, że kraj o największych osiągnięciach w informatyce - zarówno teoretycznej, jak i rynkowej - Stany Zjednoczone - systemu uprawnień (o ile mi wiadomo) nie posiada. Jednocześnie prężnie działają stowarzyszenia inne, stanowiące forum wymiany poglądów, dokształcania zawodowego i pozwalające na obiektywną "wycenę" wartości oraz dokonań poszczególnych osób i firm.

Mit 3: Informatyka ma charakter drugoplanowy i usługowy

Teza taka pojawiła się przede wszystkim w polemice Piotra Kowalskiego. Można znaleźć tam takie zdanie: "W przypadku lekarzy na szalę rzuca się najcenniejsze dla człowieka życie i zdrowie. W przypadku prawnika w grę wchodzą wartości materialne i dobra osobiste". Zaraz, a jak to jest u informatyków? Kto ponosi większą odpowiedzialność: projektant systemu sterującego zwrotnicami kolejowymi czy dermatolog przepisujący nastolatce płyn na pryszcze? Kto ma w rękach mienie większej wartości: radca prawny, monitujący w sprawie nie zapłaconej raty za telewizor, czy audytor, wyceniający wartość zasobów informatycznych spółki przed jej wejściem na giełdę? Pierwszo- lub drugoplanowość danej osoby nie wynika z jej profesji, a z zakresu zadań, jakie jej powierzono. A wraz ze wzrostem znaczenia informatyki, wzrasta wartość zadań powierzanych informatykom.

Mit 4: Róbmy swoje, a prestiż pojawi się sam

Nie pojawi się. Pracownicy pogotowia bez wątpienia zasługują na duży prestiż i szacunek, ale ponieważ nie mają dużej siły "politycznej", pozostają jednymi z najgorzej traktowanych pracowników. Żeby było jasne, pod pojęciem traktowanie nie rozumiem jedynie kwoty wynagrodzenia, ale całość tego, co daje tzw. satysfakcję zawodową. Jeżeli nie zadbamy o własne interesy sami, nie zadba o nie nikt. Nie musimy w tym celu tworzyć od razu kartelu. W skali mikro potrzebna jest komunikacja z odbiorcami informatyki, rozumienie ich potrzeb, wpisywanie swojej pracy w ekonomiczny kontekst działalności organizacji i konstruktywne podejście do powierzonych zadań, czyli te rzeczy, które postuluje Piotr Kowalski. W skali makro potrzeba "głosu środowiska", z którym ośrodki decyzyjne musiałyby się liczyć, na przykład w regulacjach prawnych czy programach nauczania w szkołach.

Jeżeli nie kartel, to co?

Bardzo się cieszę, że nie widzimy potrzeby tworzenia informatycznego kartelu. Ale ze wszystkich polemik i listów, które ukazały się jako reakcja na mój artykuł, przebija wola integracji polskiego środowiska informatycznego. Integracja mająca na celu nie ochronę wąskich, merkantylnych interesów związkowych, a pozwalająca na ścieranie się poglądów, działania popularyzujące i podnoszące znaczenie informatyki, wspomaganie jej adeptów, wreszcie integracja wyłaniająca wiarygodną reprezentację polskiego środowiska informatycznego. Stowarzyszenie o charakterze powszechnym, nie zaś elitarnym bądź akademickim. Nic przecież nie kosztuje, aby człowiek zaczynający pracę informatyka mógł zwrócić się do starszych koleżanek i kolegów, którzy oceniliby, czy umowa o pracę, którą mu zaproponowano, wystarczająco dobrze chroni jego interesy. Każdy mógłby otrzymać broszurkę z najważniejszymi punktami prawa pracy i prawa autorskiego (wraz z przystępnym komentarzem), czyli tych regulacji, które w naszym zawodzie są najważniejsze.

Myślę, że znalazłoby się wielu chętnych, którzy wysłuchaliby, co mają do powiedzenia prominentni przedstawiciele naszej profesji i rynku informatycznego; oni zaś chętnie wystąpiliby na forum, o którym wiadomo, że zrzesza większość środowiska. Polskę coraz częściej odwiedzają ludzie, którzy naprawdę coś znaczą w świecie (niedawno choćby był to dyrektor Microsoftu Steve Ballmer). Stawiam dolary przeciw orzechom, że co najmniej część z nich przyjęłaby zaproszenie na takie krótkie seminarium. Kilka osób w stosunkowo krótkim czasie może stworzyć dokument z propozycjami tematów i zadań, które szkolny nauczyciel informatyki mógłby wykorzystywać na swoich lekcjach. Nie jest przecież tak trudno stworzyć serwer WWW, na którym prosty informatyk zakładowy mógłby przeczytać, jakie czynności powinien wykonać, aby zabezpieczyć się przed problemem roku 2000 i skąd mógłby ściągnąć oprogramowanie, które pomoże mu sprawdzić odporność podlegających mu maszyn na feralną północ. Głęboko wierzę, że tego typu działania nie wymagają ani morza kapitału, ani dużo czasu. Trzeba po prostu odrobinę chęci kilkunastu bądź kilkudziesięciu osób.


TOP 200