Prawo sieci

Na początek wybrano proste zdawałoby się zadanie: uporządkowanie sprawy nazw domen internetowych, wszystkich tych franek.com czy uw.edu. Powołano więc specjalną grupę samorządową o nazwie ICANN (Internet Corporation for Assigned Names & Numbers), której przewodniczącą została pani Dyson. Po roku jednak ICANN przechodzi głęboki kryzys finansowy i moralny. Jako instytucja społeczna, korporacja pani Dyson nie może wprowadzić przymusu opodatkowania i nie mając pieniędzy nie ma też żadnej władzy. Sytuacji nie ułatwia fakt, że istnieje już firma (Network Solutions Inc.), która sprzedaje, na mocy kontraktu z amerykańskim rządem, adresy internetowe w domenach .com, .edu i .org. i robi na tym niezłe pieniądze. Sukces ICANN będzie oznaczać koniec tego lukratywnego interesu.

Kongresmani debatują, klienci kupują

Tolerowanie Internetu jako obszaru bezprawia też nie jest realistyczną opcją, biorąc pod uwagę jego rosnące ekonomiczne znaczenie. Poza tym prawodawcza pokusa zdaje się dla niektórych kongresmanów trudna do odparcia... W Kongresie znajduje się więc obecnie kilkanaście projektów ustaw dotyczących Internetu, które osiągnęły rozmaite fazy legislacyjnej "obróbki". Przedmiotem kilku z nich jest kwestia wierzytelności "cyfrowych podpisów", umożliwiającej dokonywanie transakcji w sieci; inne dotyczą zakazu sprzedaży alkoholu i broni palnej poprzez Internet; jeszcze inne ochrony prywatności konsumentów, eksportu technologii kodujących czy zakazu gier hazardowych.

Jedno nowe prawo, zakazujące rejestrowania atrakcyjnych adresów internetowych w celach spekulacyjnych, zostało już podpisane przez prezydenta Clintona i na początku grudnia bożyszcze amerykańskich nastolatek Brad Pitt, powołując się na nie, wystąpił ze sprawą sądową przeciwko Khalidowi Alzarooni i Nidalowi Abu-Rob ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którzy są właścicielami adresu "bradpitt.com". Gotowi są oni odstąpić mu go za skromne 20 tys. USD... Nawet jednak to prawo wymierzone przeciw "adresowym spekulantom" nie jest wolne od kontrowersji. Po pierwsze, jego uchwalenie jeszcze bardziej podważyło autorytet i wiarygodność ICANN, która na ten temat ma własne poglądy. Poza tym możliwość elastycznej interpretacji tego przepisu sprawia, że w praktyce może on faworyzować wielkie kompanie rozszerzając automatycznie ich prawa do znaków firmowych na Internet kosztem osób prywatnych i mniejszych firm.

Atrakcyjne prawo

Wszystkie te problemy i konflikty bledną jednak wobec bardziej radykalnej, długofalowej wizji cyberprzestrzeni jako obszaru ze swej natury nie poddającemu się jakiemukolwiek narodowemu ustawodawstwu. Jak napisał w opublikowanym niedawno w The National Journal artykule na ten temat Neil Munro, "suwerenna władza państw-narodów i narodowych rządów rodziła się i krzepła w takt artyleryjskiej kanonady wieku Rewolucji Przemysłowej - i prawdopodobnie kurczyć się będzie w miarę, jak era masowej produkcji przemysłowej jest zastępowana przez informacyjną epokę zindywidualizowanego, kosmopolitycznego konsumeryzmu". Zakres władzy poszczególnych rządów malał od lat wraz z tym, jak rozwój międzynarodowej wymiany handlowej i finansowej czy obecność broni jądrowych ograniczały zakres ich realnie dopuszczalnych politycznych decyzji. Rozkwit Internetu może w ciągu najbliższych kilku lat poważnie zmniejszyć ich suwerenność w kwestii podatków oraz przepisów regulujących produkcję i handel.

Internet pozwala konsumentom dokonywać bezpośrednich transakcji z dostawcami towarów bądź usług znajdującymi się na obszarze innych jurysdykcji. Niemcy mogą więc obchodzić obowiązujące w ich kraju antynazistowskie prawa i nabywać Mein Kampf w amerykańskiej internetowej księgarni; Francuzi, ignorując swe prawa chroniące francuską kulturę i język, mogą budować strony internetowe w języku angielskim; nawet Chińscy dysydenci mogą komunikować się z resztą świata poprzez e-mail. Ten nowy stan rzeczy stwarza pewne intrygujące możliwości prawne. Thomas Vartanian, który przewodniczy specjalnemu panelowi Amerykańskiego Stowarzyszenia Prawników poświęconemu przyszłości cyberbiznesu, przewiduje np. że już za kilka lat amerykański rząd federalny i rządy stanowe zrezygnują z dotychczasowego monopolu w zakresie prawnej ochrony konsumenta. Uczynią to, jego zdaniem, w ten sposób, że pozostawią konsumentom dokonującym transakcji w sieci swobodę wyboru odpowiadającej im stosownej jurysdykcji, tak jak dziś nabywca wybrać sobie może kolor kupowanego samochodu. Sieciowy konsument może np. zdecydować, że jego transakcja będzie regulowana przez prawodawstwo zapewniające lepszą ochronę klienta bądź kupić taki sam produkt taniej w jurysdykcji pozbawionej takiego prawodawstwa. Ta koncepcja "wyboru prawa" znajduje zdecydowane poparcie ze strony takich kompanii, jak America OnLine, które wolą pozostać neutralnymi pośrednikami w sieciowych interesach.

Jak daleko idea "wyboru prawa" może nas zaprowadzić? Czy w przyszłości poszczególne kraje będą uchwalać możliwie atrakcyjne prawa, by zwabić do swej jurysdykcji jak najwięcej atrakcyjnych klientów-obywateli? Może nareszcie prawo stanie się interesującym przedmiotem.


TOP 200