Prawa ekonomii społeczeństwa informacyjnego

Ekonomia Sieci

Skonfrontujmy z kolei powyższe tezy z poglądami Kevina Kelly'ego, który na łamach czasopisma Wired opublikował "12 współzależnych reguł rozwoju w burzliwym świecie" (Twelve dependaple principles for thriving in a turbulent world). Zasady opatrzone zostały preambułą, brzmiącą jak swoiste memento współczesności i będącą w istocie metaregułą: wygra ten, kto zastosuje się do nowych reguł, w przeciwnym wypadku przegrana jest nieuchronna. Autor chętnie operuje terminem "ekonomia sieciowa" (network economy), zamiast takimi pojęciami, jak "ekonomia informacji" czy "cyfrowa ekonomia" (digital economy), uważając, że te ostatnie nie w pełni oddają istotę otaczających nas procesów.

A dają się owe zjawiska sprowadzić do dwóch głównych trendów: "wszędzie komputery" i "komputery łączcie się". Warto przy tym zauważyć, że ów pierwszy przełom już się właściwie dokonał i wszechobecność maszyn cyfrowych jest jednocześnie wstępem do świata bez komputerów. Będą się one stawać po prostu coraz mniej zauważalne, "rozpływając się" w otaczającym świecie. W końcu, z technicznego punktu widzenia, już dzisiaj mikroprocesory mogłyby się znaleźć w każdym guziku od koszuli i w każdej cegle. Nietrudno wyobrazić sobie, że domy budowane z takich "inteligentnych" cegieł miałyby zupełnie inne właściwości niż znana nam architektura.

Tyle na temat przyszłościowych wizji. To prawda, że w perspektywie średnioterminowej PC nie zniką z naszych biurek, ale w kontekście drugiej z wymienionych tendencji (łączenie się) widać, iż nawet pytanie o zasadność samej nazwy "komputer" jest jak najbardziej na miejscu. Przy tym nie chodzi tu o to, aby dążyć do zastępowania powszechnie znanego słowa innym terminem, ale o analizę względów czysto semantycznych. Gdyby owo miano pochodziło od naszego staropolskiego "komputu", co można by skojarzyć z wielością czy dużą ilością, dałoby się na wszystko przymknąć oko. Ale "komput" ma źródło w łacińskim computusie oznaczającym "rachunek".

Stąd już tylko krok, zważywszy silne związki jęz. angielskiego z łaciną, do compute, czyli "liczyć". To właśnie ta umiejętność charakteryzowała pierwsze komputery. Po co te językoznawcze wtręty? Ano wspomniana zdolność rachowania nie robi dziś na nas większego znaczenia, o wiele istotniejszą rolę odgrywa możliwość łączenia (się) komputerów. Urządzenia te zamieniają się zatem w "konektory" (connect). Kto wie, czy ta transformacja nie zostanie uznana za jeden z największych przełomów technicznych kończącego się stulecia. Co ciekawsze, nie mamy tu do czynienia z jakimś "wynalazkiem", ale ze złożonym procesem o charakterze infrastrukturalnym i organizacyjnym - teleinformatyka jest przecież młodszą siostrą informatyki i córką telekomunikacji.

Pochwała głupoty

Przyjrzyjmy się więc pierwszej z omawianych zasad, prawu łączenia się (The Law of Connection): "Ekonomia sieci bazuje na sprzężeniu między zmniejszaniem się mikrokosmosu układów scalonych i eksplozją telekosmosu połączeń". Przytoczona reguła może być także interpretowana jako "siła głupoty" (dumb power). W pierwszej chwili nasuwają się tu skojarzenia z tzw. głupimi terminalami, połączonymi z zamkniętymi systemami informatycznymi. Te końcówki można by, przy odrobinie dobrej woli, uznać za prekursory współczesnych NC (Network Computer) czy webtopów. Tyle że obecnie mamy do czynienia z zupełnie innymi rozwiązaniami, nie tylko jakościowo, ale i ilościowo.

Liczba niekomputerowych układów mikroprocesorowych sięga 6 mld. Są w naszych samochodach czy wideokamerach. Każdy taki chip pojedynczo potrafi niewiele. Ale też nie musi być specjalnie "inteligentny". Potencjalna siła kostek scalonych tkwi również w możliwości ich sprzęgania, łączenia w rozproszone układy wieloprocesorowe - reszty dokona odpowiednie oprogramowanie sieciowe. W ten sposób powstaną "inteligentne" systemy transportowe, handlowe czy ekologiczne. Jak wielka może być "siła głupoty", można było się przekonać podczas przegranego przez Kasparowa pojedynku szachowego z komputerem. Widać tu wyraźnie analogie do ludzkiego mózgu składającego się z dużej liczby stosunkowo prostych neuronów. Informatyka będzie zatem na nowo odkrywać sieci neuronowe, tym razem w skali makro.

Z kolei pomnikowa już postać światowego przemysłu mikroprocesorowego, Andy Grove (Intel), szacuje globalną liczbę komputerów w roku 2002 na 0,5 mld, tj. 2 razy więcej niż obecnie. Być może rzeczywistość "przebije" swą dynamiką i tę prognozę. Wystarczy skonstatować, że na świecie jest o rząd wielkości więcej telewizorów niż komputerów. Jeśli dojdzie do udanego połączenia obu technologii, to również liczba potencjalnych internautów wzrośnie dziesięciokrotnie w tempie eksplozji! Możliwości są dwie: albo komputer przejmie funkcje telewizora, albo też telewizor posiądzie komputerowe "zdolności".

Pierwszy przypadek doczekał się już standardów. Wystarczy odpowiednia karta, aby bawić się telewizyjnym obrazem przy użyciu myszki. Koszt? Powiedzmy, pojedyncze setki dolarów. I kto to kupi? W każdym razie nie można oczekiwać, by przeciętny zjadacz elektronicznego chleba, chcąc nabyć telewizor, kupował najpierw komputer, po to tylko, by potem za cenę telewizora (!) dokonywać kolejnych inwestycji. Nawet jeśli karty telewizyjne staną się tak tanie, jak radiowe (kilkadziesiąt dolarów), to i tak nie znikną bariery psychologiczne nie pozwalające wielu ludziom korzystać z technologii informatycznych.


TOP 200