Praca to nie kara

Menedżerowie skłonni są uważać, że motywacja to coś, co trzeba dopiero pracownikom zaszczepić.

Menedżerowie skłonni są uważać, że motywacja to coś, co trzeba dopiero pracownikom zaszczepić.

Zakładają, że ludzie tak sami z siebie nie chcą i nie lubią pracować. Coś z prawdy zapewne w tym jest, ale na pewno lenistwo nie jest ulubionym zajęciem (zajęciem?) człowieka. Obsesja zarządzających na tle wzbudzania w personelu chęci do pracy prowadzi wielu z nich na manowce. Budują skomplikowane systemy motywacyjne; żonglują premiami, awansami, szkoleniami, piknikami dla rodziny. Jeśli takie narzędzia zarządzania personelem utrzymują się w granicach rozsądku, to spełniają swoje zadanie - ludzie są zadowoleni, a ich praca daje dobre efekty.

Częściej jednak zaczynają służyć menedżerom do maskowania panicznego lęku, że pracownicy odejdą albo będą robić, co im się podoba, albo uknują jakąś intrygę przeciwko zwierzchnikom (albo zwierzchnicy przeciwko podwładnym). W pewnym momencie menedżer zostaje tak zdominowany przez te obsesje, że nie umie z nikim rozmawiać jak człowiek z człowiekiem, bowiem czuje się wtedy bezbronny. Dla zwiększenia poczucia bezpieczeństwa (bo przecież nie bezpieczeństwa rzeczywistego) odwołuje się do procedur, arkuszy, macierzy, widełek, ścieżek i tysiąca innych rzeczy, które mają pracownika utrzymać w cuglach. No tak, ale co to ma wspólnego z zachęcaniem do pracy?

Zapędziliśmy się w ślepy zaułek nadmiernego lęku o motywację pracowników z jednej, prostej przyczyny. Z niewiary w naturalną motywację do pracy, wszczepioną - w mniejszym lub większym stopniu - każdemu człowiekowi. Pierwszym przykazaniem menedżerów powinno być pielęgnowanie tej twórczej energii, naturalnego entuzjazmu dla sensownych przedsięwzięć. Tymczasem owa spontaniczna, nie wyuczona motywacja jest przez wielu, jeśli nie większość pracodawców marnowana. A wcale nie rzadko zdarza się, że im więcej tzw. "profesjonalizmu" w zarządzaniu personelem, tym więcej tego marnotrawstwa. Motywacja zastępowana jest protezami, owymi przerośniętymi systemami motywacyjnymi.

Zaznaczam - nie mam nic przeciwko systemom motywacyjnym (wynagrodzeń, bonusów, awansów, karier itd.), ale wtedy, gdy nie przytłumiają czy wręcz nie zastępują naturalnej chęci do pracy. Wszak praca to nie kara za grzechy, lecz sposób poszerzania swojej wolności i spełniania swojego przeznaczenia. I każdy gdzieś to przeznaczenie w sobie czuje. Dlatego i w tej dziedzinie - jak wielu innych - pierwszą zasadą motywowania powinno być: nie przeszkadzać (np. nie wyznaczać sprzecznych celów, nie komplikować procedur i hierarchii, nie rządzić auorytarnie). Drugą - ukierunkowywać i wzmacniać, trzecią - tworzyć warunki. Słowo "profesjonalizm" nie bez przyczyny napisałam w cudzysłowie. Otóż, źle rozumiany profesjonalizm - właśnie "profesjonalizm" - zakłada całkowitą racjonalność w procesach pracy i możliwość pełnego panowania nad nimi. Nic bardziej mylnego. Zamiast więc maksymalnie racjonalizować motywowanie, lepiej choć trochę polegać na ich dobrych i twórczych instynktach. Procedury natomiast zaprząc do radzenia sobie ze złymi skłonnościami i nawykami.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200