Poszukiwani Kolumbowie w biurze Kołodki
- Dorota Konowrocka,
- 19.05.2003
Osiągnięcie wzrostu na poziomie 5-6% rocznie wymaga oddziaływania na podażową stronę gospodarki. Tymczasem wszystkie propozycje rządu koncentrują się na stymulowaniu popytu. To jest rozwiązanie na krótką metę, ale w długim okresie można zaprzepaścić w ten sposób zdrowy pieniądz, powodując inflację. Inny problem to publikowane ostatnio raporty sugerujące, że przyjęcie euro przez Polskę przed 2010 r. jest mrzonką. Rząd nie wydał na razie w tej sprawie żadnego oficjalnego komunikatu. Możliwość wejścia do strefy euro ma bardzo silny związek ze stanem finansów publicznych i wielkością deficytu budżetowego. Co roku powinniśmy mieć 0,5-1,5% nadwyżki budżetowej w skali PKB. A my mamy 3-proc. deficyt. Gdzie są środki, propozycje w programie rządowym, które mogłyby zapewnić taki wynik?
Składki do budżetu Unii Europejskiej są często przedstawiane jako czynnik powiększający deficyt budżetowy, co daje do ręki argument przeciwnikom rozszerzenia. O składkach było jednak wiadomo od dawna i od dawna też wiadomo, że środki na to trzeba będzie wygospodarować z budżetu państwa. Nikt nic nie zrobił. Jakie są dziś propozycje? Wszyscy wskazują na Narodowy Bank Polski, który ma rozwiązać 2/3 rezerw. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że NBP się na to nie zgodzi. Dlatego właśnie mój szacunek deficytu budżetowego jest tak wysoki. Jakie są alternatywy? Pożyczenie na rynku i zwiększenie długu publicznego. Brak środków na zagospodarowanie funduszy unijnych, co oznacza odpowiednio niższy wzrost.
Tymczasem parlament w najlepsze produkuje rocznie dziesiątki aktów prawnych zwiększających obciążenia budżetowe. Jedna piąta budżetu to transfery socjalne. Wszyscy ubolewają, że inwestycje spadają. I chyba tylko w tym kraju ktoś może wstać i powiedzieć: zmniejszyć stopy procentowe. Gdyby to było takie proste, to nie byłoby Japonii. W tym kraju w ogóle nie dotyka się problemu rent. Żeby dojść do średniego poziomu rencistów w OECD, trzeba by milion rencistów zlikwidować. Nie mówię o rozwiązaniu ostatecznym, oczywiście.
Konkurencja ze strony przedsiębiorstw europejskich nie jest zagrożeniem dla firm, które są "odpolitycznione", codziennie starają się odnaleźć w warunkach rynkowych. Był okres, gdy wszyscy utyskiwali, że złotówka jest zbyt mocna i to utrudnia działalność eksporterów. Ale ten czas wiele firm wykorzystało, aby się zrestrukturyzować. Teraz ich warunki działania są lepsze, bo euro stoi mocno, a jednocześnie korzystają one z wyników wcześniejszych działań. Sytuacja jest najtrudniejsza tam, gdzie decyzje odwlekane są od bardzo wielu lat.
Postanowiłem kandydować na radnego i wybory wygrałem. Chcę bowiem, aby moja gmina znalazła się wśród tych, którym uda się wykorzystać szansę związaną z wejściem do Unii Europejskiej. A wykorzystanie tej szansy sprowadza się do jakości zarządzania. Nie chcę znaleźć się wśród tych, którzy będą utyskiwać. Są gminy i firmy, które chcą uciekać do przodu, mają pomysły, podejmują decyzje, przygotowują długą listę projektów i przedsięwzięć, przygotowują dokumentację, aby nie tracić czasu, kiedy projekty te będzie można rozpocząć pełną parą. Zawsze będą ci, którym się udało, i ci, którzy ponieśli porażkę.
Jak długo nie ma siły zdolnej przeprowadzić konstruktywne wotum nieufności, trzeba używać wszystkich metod, aby ten rząd wymyślił coś konstruktywnego. Jesteśmy w całkiem innej sytuacji niż na początku transformacji. Wiemy o wiele więcej. Wiele nieudanych rozwiązań gospodarczych zostało w tym czasie na świecie wyeliminowanych. Nie zachwycamy się modelem szwedzkim ani ścieżką koreańską. SLD był w idealnej sytuacji, aby wszelkie reformy przeprowadzić na początku swoich rządów. Nie doczekaliśmy się jednak radykalnych reform. Dziś wprowadzenie ich będzie bardzo trudne. Z drugiej strony dziś mam również więcej wiary w to, co może zaproponować Komisja Trójstronna. To ciało jeszcze się nie sprawdziło, ale także jeszcze się nie skompromitowało. Może udałoby się zbudować dla niego poparcie pozapolityczne.
Polska ma naprawdę ogromny potencjał. W Niemczech wszyscy już od czwartku dyskutują o tym, gdzie kto pojedzie na weekend i do jakiej knajpy pójdzie, a w poniedziałek dyskusja zaczyna się od tego, gdzie kto był. Tylko w Polsce ludziom jeszcze się chce, jeszcze walczą o pierwszy samochód w życiu i pierwszy wyjazd za granicę, jeszcze chce im się pracować po 16 godz. na dobę. Trzeba to wykorzystać.