Polityka sieciowa

Być może zbliżająca się kampania prezydencka w USA uświadomi wreszcie politykom europejskim siłę Internetu i zmusi ich do poważnego potraktowania Cyber Politics - tak politolodzy określają wykorzystywanie sieci do zdobywania poparcia wyborców i śledzenia nastrojów społecznych.

Być może zbliżająca się kampania prezydencka w USA uświadomi wreszcie politykom europejskim siłę Internetu i zmusi ich do poważnego potraktowania Cyber Politics - tak politolodzy określają wykorzystywanie sieci do zdobywania poparcia wyborców i śledzenia nastrojów społecznych.

W historii amerykańskich prezydenckich kampanii wyborczych za jedno z ważnych przełomowych wydarzeń uchodzi słynna telewizyjna debata pomiędzy Johnem Kennedym a Richardem Nixonem, która odbyła się w roku 1960. Była to pierwsza prezydencka debata transmitowana na żywo do milionów telewidzów. Nie wszyscy Amerykanie oglądali zmagania prezydenckich kandydatów na ekranach swych telewizorów. Ci, którzy słuchali ich w radiu, uznali Nixona za zwycięzcę. Konfrontację tę - a następnie wybory - wygrał jednak Kennedy i zadecydowała o tym jego umiejętność lepszego wykorzystania nowego środka komunikacji. Nie tylko był on przystojniejszy (i wyższy!) od swego oponenta, ale zachowywał się przed kamerą ze swobodą i nonszalancją, podczas gdy Nixon był wyraźnie spięty. Kennedy miał po prostu to, co eksperci od publicznych prezentacji nazywają lepszą projekcją.

Media - sposób na demokrację

Nowe środki przekazu już wcześniej rewolucjonizowały politykę. Najpierw wpływ na organizację i przebieg wyborów miał telegraf i telefon, potem radio - w dużej mierze prezydent Franklin Roosevelt zawdzięczał swą popularność cotygodniowym radiowym "Rozmowom przy kominku". Telewizja pojawiła się, oczywiście, w Stanach Zjednoczonych na długo przed rokiem 1960. A jednak dopiero wtedy, w wyniku splotu wielu czynników, jej wpływ na polityczne życie Ameryki stał się dominujący. Wielu obserwatorów nadchodzącej kampanii prezydenckiej twierdzi, że tym, czym w 1960 r. stała się telewizja, w roku 2000 będzie Internet.

Internet także istnieje od dawna, ale dopiero wynalazek hipertekstu i rozprzestrzenienie się opartej na nim sieci w latach dziewięćdziesiątych pozwoliły sieci przekroczyć krytyczny próg masowego oddziaływania. Liczba Amerykanów używających Internetu sięga dziś prawie 70 mln, podczas gdy przed czterema laty wynosiła 7,5 mln. Elitarne hobby stało się więc masową praktyką i jakikolwiek kandydat na wybieralny urząd, który zlekceważy siłę "sieciowej społeczności", ryzykuje swe polityczne istnienie. W jaki sposób jednak Internet zmieni oblicze amerykańskiej (a potem światowej) polityki?

Utopia i apokalipsa

Jak napisał polityczny korespondent sieciowego magazynu Slate, Jacob Weinberg, prognozy dotyczące przyszłej politycznej roli Internetu można podzielić na dwie kategorie - utopijne i apokaliptyczne. Utopijni marzyciele mają nadzieję, że sieć będzie w stanie naprawić szkody, jakie wyrządziła amerykańskiej polityce telewizja. Ta ostatnia, z jej uwodzicielską siłą obrazu dominującego nad słowem, ze skróconym czasem uważnej koncentracji widza, zmuszającym polityków do trywializacji swych idei w 30-sekundowym haśle, sprawiła bowiem, że polityczna kampania stała się przeważająco negatywna. Łatwiej jest w ciągu 30 sekund zaatakować swego oponenta i zdezawuować jego poglądy niż zaproponować własne rozwiązania. Telewizja, jak to praktycznie udowodnił były szef sztabu prezydenta Reagana Michael Deaver, może być bardzo skutecznym narzędziem manipulacji mas, poprzez kontrolę formy dominującej nad treścią.

W odróżnieniu od telewizji, Internet jest medium interaktywnym, którego użytkownicy mają własny głos i wykorzystując go, zdaniem technologicznych utopistów, mogą odnowić demokrację.

Czarnowidze z kolei twierdzą, że sieć przyniesie przeciwne skutki - jeszcze bardziej zmaleje uczestnictwo w demokratycznym procesie, zostanie zagrożona nasza prywatność, a amoralni polityczni macherzy i grupy (finansowych) interesów znajdą nowe sposoby do manipulowania procesem wyborczym.

Na sprawdzenie tych czy innych proroctw trzeba będzie oczywiście trochę poczekać i nie zaryzykuję mej futurologicznej reputacji, opowiadając się za którąkolwiek z nich. Jakkolwiek sprawy się potoczą, sieć jako instrument polityczny zdecydowanie wywrze piętno na wielu aspektach procesu wyborczego, począwszy od gromadzenia funduszy. W tej dziedzinie największe sukcesy odnotowuje na razie Bill Bradley, były demokratyczny senator (i koszykarz), konkurujący z wiceprezydentem Al Gore'em o pozycję prezydenckiego kandydata Partii Demokratycznej. B. Bradley zebrał dotychczas poprzez Internet ok. 600 tys. USD, co jednak nadal stanowi zaledwie 3% jego funduszu wyborczego. Choć może się to wydawać kroplą w morzu, "internetowe pieniądze" są znacznie "tańsze" od funduszy zdobytych metodami staroświeckimi poprzez tradycyjne kwesty czy płatne obiady dla notabli. Ponadto w miarę jak ludzie przyzwyczajają się do dokonywania transakcji finansowych i zakupów poprzez sieć, także jej skuteczność jako medium do gromadzenia politycznego kapitału może szybko wzrosnąć. Szybkość transakcji i łatwość księgowania są również istotnymi plusem. Finansowa strona polityki zawsze budziła podejrzenia o korupcję i otwartość procesu może działać na korzyść kandydata. Dlatego czołowy republikański pretendent George W. Bush zaproponował, że stan finansowy jego kampanii będzie ujawniany na bieżąco w sieci.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200